Lemingi tracą zapał. Dziś pod Sejmem stawiło się dziesięciokrotnie mniej ludzi niż w ubiegłą sobotę

fot. PAP/ Radek Pietruszka
fot. PAP/ Radek Pietruszka

Jeżeli chce się Polaków ukarać zsyłając na nich deszcz należy pamiętać, żeby nie trwał dłużej niż rok, bo się przyzwyczają – zwykł mawiać Józef Piłsudski.

Te, jakże trafne słowa, zdały się ujść uwadze Ryszarda Petru i jego dziewczynom, organizującym dzisiejszy marsz KOD-u w Warszawie. Ale trudno się dziwić. Skąd pan Petru miałby znać te powiedzenie marszałka skoro, jak wspomniała Beata Kempa, na poprzedniej demonstracji zapomniał drugiej zwrotki naszego hymnu (a może nawet jej nie zna). Gdyby nie śpiewający obok narodowcy ni jak nie mógłby sobie jej przypomnieć.

Poprzednia manifa opozycji w porównaniu z występami zwolenników rządu wyglądała jak marsz za pogrzebem. Tłumy manifestantów powłóczyły w milczeniu nogami, ciągnąc się w kierunku Pałacu Prezydenckiego. Czasem powietrzem targnął rachityczny krzyk – Duda się nie uda! Ducha wielkiego próżno by w niej szukać. W pochodzie następnego dnia, nad skandującym tłumem powiewało tysiące flag i wyglądało to tak, jakby makbetowski las Birnam wyrósł pod Trybunałem Konstytucyjnym.

Tym razem *w demonstracji opozycyjnej było co prawda trochę żwawiej, ale za to ludzie nie dopisali. Pod Sejmem zebrało się coś około 5 tys. ludzi – twierdził sam reporter-propagandysta z TVP. Według mnie przyszło 3-4 tysiące, ale nie spierajmy się o szczegóły. Tak czy inaczej to kilkakrotnie mniej niż tydzień temu. Wtedy Ratusz podawał 50 tysięcy, a Policja 17-20. Czyli dziś stawiło się na zew dziesięciokrotnie mniej ludzi niż w ubiegłą sobotę.

Co prawda HGW z wyżyn stanowiska prezydenta miasta stołecznego Warszawa mówi teraz coś o 20 tysiącach, ale koń jaki jest każdy widzi. Nawet w TVP. Nie ma jak ujęcia z góry pod Sejmem. To znak, że lemingowy zapał gaśnie. Bo co to jest 3 czy 5 tysięcy? Połowa, partyjni aparatczycy z rodzinami plus urzędnicy i inni blisko związani z byłym ośrodkiem władzy. Z prostego rachunku wynika, że „krwi z krwi”, czyli szeregowych zwolenników PO i N stawiło się tysiąc, półtora. No! Góra dwa.

Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość nie zrobi jutro kontrmanifestacji? Dlatego, że na prawej stronie sceny politycznej każdy wie, że lepiej raz a dobrze niż kilka razy, ale źle. W końcu przez ostatnie osiem lat praktycznie to tylko oni demonstrowali i coś na ten temat wiedzą, czego nie można powiedzieć o Petru. W przypadku drugiego „marszu lemingów”, dziś, nastepuje klasyczne zjawisko „przegrzania materiału”. Widać lemingi powoli przyzwyczajają się i większość została w Wilanowie i innych nowoczesnych osiedlach, albo utknęła w korkach w drodze do galerii handlowych (wszak „święta zimowe” za pasem). Lepiej już dopisała prowincja. Ale i tam daleko było do ideału, ponieważ w telewizyjnych relacjach widać było głównie twarze starszych ludzi, których najłatwiej przestraszyć zmasowaną propagandą.

Oczywiście wśród przywódców opozycji nie zabrakło modnego ostatnio po tej stronie politycznej barykady nurtu - eurofolksdojczów. Organizowanie bowiem dodatkowych miniaturowych spędów za granicą świadczy o kompletnym braku poszanowania dla dobrego imienia własnego kraju. Cóż maja powiedzieć cudzoziemscy przechodnie, kiedy widzą obok demonstracje przeciwko naprawdę cierpiącym ludziom w krajach, gdzie rzeczywiście zabija się i torturuje ludzi. Za ten skandal odpowiadają oczywiście organizatorzy, czyli skompromitowani przedstawiciele parlamentarnego warcholstwa spod znaku, nie bójmy się tego powiedzieć – współczesnej Targowicy.

Na szczęście szeregowi zwolennicy opozycji szybciej „przyzwyczają się do deszczu” niż w czasach Piłsudskiego. Być może powoduje to błyskawiczny przekaz informacji. Zostawmy tę analizę socjologom. Tak czy inaczej przyszło ich dziś kilkakrotnie mniej i za tydzień jeśli pan Petru z dziewczynami znowu będzie starał się wygonić ich na ulicę skończy się kompromitacją. Ale sami zobaczycie. Raczej do tego nie dojdzie. Co dopiero jak schwyci mróz?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych