Bezrozumne oszołomienie salonu - Tekst, który padł ofiarą cenzury mediów głównego nurtu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Powstanie nowego rządu wywołało nową kategorię zachowań mediów, „autorytetów” i ich wiernych odbiorców. Można je porównać do stanu emocjonalnego paranoicznego i zaborczego kochanka, który po wielu latach związku, dostał spektakularnego kosza

— napisał w swoim felietonie Tomasz Samołyk. Tekst w oryginale ukazał się na portalu onet.pl, ale szybko po publikacji został zdjęty przez redakcję portalu. Autor ma prawa do tekstu i zgodził się na jego udostępnienie.

Cały artykuł:

Powstanie nowego rządu wywołało nową kategorię zachowań mediów, „autorytetów” i ich wiernych odbiorców. Można je porównać do stanu emocjonalnego paranoicznego i zaborczego kochanka, który po wielu latach związku, dostał spektakularnego kosza. Zakochany nie jest w stanie się z tym pogodzić. Jego wściekłość przeradza się w oszołomienie, przez co nie tylko tworzy alternatywną rzeczywistość, ale z desperacją każe w nią wszystkim uwierzyć.

Doskonale rozumiem ten stan otępienia. Trudno mu się dziwić, łatwo zdiagnozować, lecz absolutnie nie można się na niego godzić. Po wielu latach obserwowania dyskursu publicznego, wiemy doskonale, że wszystkie chwyty stały się dozwolone. Nie można oburzać się na to, że uczestnicy życia publicznego osadzeni są w centrum ścierających się środowisk politycznych, kulturowych i medialnych. Zawsze będziemy mieli do czynienia ze skrajnymi opiniami - zarówno po stronie rządowej jak i opozycyjnej. Nie oczekujmy jakiejś zbawczej utopii, która wywoła stan powszechnego obiektywizmu, jednej i właściwej prawdy oraz rzetelności wyzbytej jakichkolwiek emocji.

Jednak to, co dzieje się od czasów wyborów i zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło jest zjawiskiem przełomowym. Jest przejawem choroby, która zniekształca, demoralizuje i intelektualnie nas upadla. Abstrahując od poglądów politycznych, wybryki „salonu” obrażają inteligencję przeciętnego Polaka, którego traktuje się jak element bezmyślnego motłochu. Uważa się, że można powiedzieć mu już wszystko i z pozycji ex cathedra oznajmiać zasady funkcjonowania świata: niezależnie od faktów, opinii i rzeczywistego przebiegu zdarzeń. Charakterystyczne odwoływanie się do terminów skrajnych, kwantyfikatorów, świadczy nie tylko o bezmyślności, ale przede wszystkim o jawnej pogardzie dla nas, „maluczkich”.

Nie wiem jak Państwo czują się w Rzeczpospolitej totalitarnej, w której demokracja przestała istnieć, a zamach stanu stał się faktem już historycznym. Taka bowiem diagnoza wypływa z ust „autorytetów” moralnych oraz etatowych dziennikarzy, broniących minionego „stanu rzeczy”. Hiperbola, pustosłowie i skandale rodem z tabloidu. Godząc się na taką progresję wydarzeń, za dwa tygodnie dowiemy się, że Prawo i Sprawiedliwość dokonało aktu terroru, gwałtu, a może nawet ludobójstwa.

Według powszechnej narracji przegłosowanie przez koalicję Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego obsadzenia pięciu miejsc w Trybunale Konstytucyjnym, wbrew przepisowej kadencji sędziów i wbrew procedurom, nie było aktem bezprawia czy chociażby złamania dobrych obyczajów. Było sytuacją wartą przemilczenia i zagłuszenia jakimś ważniejszym dla Rzeczpospolitej wydarzeniem - chociażby wypadkiem samochodowym pod Szczekocinami czy nowym biustem jakiejś celebrytki. Natomiast unieważnienie tego wyboru oraz przywrócenie stanu pierwotnego przez Prawo i Sprawiedliwość - na podstawie udzielonej legitymacji wyborczej - jest aktem zamachu stanu, zamachu na demokrację i zaczątkiem totalitaryzmu.

Na czele pochodu w obronie w wolności i sprzeciwu wobec tego totalitaryzmu, stanął pewien niewysoki Pan, rzecznik prasowy Rady Ministrów w latach 1981–1989. Jerzy U. w jednym zdaniu ogłosił koniec demokracji, po czym dodał, iż sam „był w systemie, który chciał zwiększać polską autonomię w systemie socjalistycznym”. Wtórował mu Tomasz Lis, który rzucał hasła o „końcu wolności”, „komuchach z PiS”, „powrocie komuny”, „zalegalizowaniu dyktatury PiS-u”, a samego Jarosława Kaczyńskiego nazwał Ajatollahem Kaczafim i „kieszonkowym dyktatorkiem”. Redaktor rozbawił publikę do łez, gdy ogłosił, że w Warszawie wkrótce będzie Majdan (i to nie ten, który był partnerem Dody).

Salon milczał błogo i nie zająknął się, gdy radni Platformy Obywatelskiej zażądali odwołania spektaklu „Śmierć i Dziewczyna” oraz oficjalnym stanowiskiem zagrozili obcięciem samorządowej dotacji dla Teatru Polskiego. Jednak gdy Minister Kultury Piotr Gliński, na podstawie noty zapowiadającej spektakl, iż ma on treść pornograficzną i zawiera pełen akt seksualny, który wykonają za Państwa i moje pieniądze aktorzy porno z zagranicy, zażądał wyjaśnień od Marszałka Dolnośląskiego, mieliśmy do czynienia z sytuacją zgoła odmienną. Wówczas był to przejaw jawnej cenzury prewencyjnej i ogólnopolskiego skandalu. „Autorytet” Zbigniew Hołdys od razu mianował Jarosława Kaczyńskiego „wychowankiem komunizmu”, a samo działanie Ministra Glińskiego zrównał ze zdjęciem spektaklu „Dziady” w reżyserii Kazimierza Dejmka, granego w warszawskim Teatrze Narodowym w 1968 roku. Chciałbym, żeby był to tylko przejaw jego historycznej ignorancji.

Pasmu dysproporcji jednak ciągle nie było końca. Niegdyś oburzający bojkot posłów PiS i wyjście z głosowania, zakończone demonstracją przed Kancelarią Premiera, spotkało się z medialnym naparzaniem. Jednak w obliczu identycznego zachowania posłów PO i Nowoczesnej, którzy na znak protestu wyszli z sali w trakcie głosowania przeciw zmianom w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym, poznaliśmy ich jako demokratycznych herosów, którzy w spektakularnym akcie obywatelskim pokazali jak to jest niezłomnym być.

20-latek, który został doradcą Antoniego Macierewicza w Ministerstwie Obrony Narodowej to również była rzecz oburzająca, godna obelg i salw śmiechu - w przeciwieństwie do zatrudnienia 21-latka przez Ministra PO Mateusza Szczurka czy 23-letnią Dobrawę Morzyńska, która została szefem gabinetu ministra. Nie wspominając o etacie 20-letniego Adama Malczaka, który został doradcą Ministra Spraw Wewnętrznych w rządzie Platformy Obywatelskiej.

Te jawne dysproporcje nie stoją jednak na przeszkodzie, by „autorytety” dzieliły się z nami swoim otępiałym wróżbiarstwem o nadchodzącym państwie etnicznie jednorodnym czy egzaminach na „dobrych” dziennikarzy. Wyssane z palca tezy i alternatywna rzeczywistość są tak wszechobecne, że domagam się, by dla pełnej groteski i dobrej zabawy, jeszcze bardziej zwiększyć ich natężenie.

W Polsce podobno czyta się Konstytucję w kawiarniach. Odbywają się protesty w imię obrony demokracji. Obrażane są „uczucia europejskie”. Monika Olejnik pyta czy Kaczyński odwoła święta Bożego Narodzenia i czy Sejm podejmie uchwałę o unieważnieniu wyboru opozycji. Jarosław Kuźniar twierdzi, że Beata Szydło wyprowadziła sztandar Europy. Opozycja przypina te sztandary do ław Sejmu i błaga Polaków o wpinanie gwieździstej flagi w klapy. Roman Giertych domaga się unieważnienia wyborów przez Sąd Najwyższy. Osoby kultury dzielą się fałszywymi linkami o tym, że Prezydent RP Andrzej Duda powiedział, iż kobieta powinna być „cicha, pokorna i posłuszna, wtedy będzie jej lepiej”, po czym na podstawie tak spreparowanych linków, nie wysilając się na najmniejsze zweryfikowanie tej informacji, nazywają Prezydenta „idiotą” i odmawiają mu szacunku.

Świadectwo polskim dziennikarzom wystawia fakt, iż w kontekście ostatniej wizyty Prezydenta Andrzeja Dudy w Chinach, komunistyczne media były od nich bardziej rzetelne. Nie jestem w stanie zrozumieć tego, dlaczego wizyta Prezydenta europejskiego państwa w światowym mocarstwie była dla Chińczyków większym wydarzeniem niż dla nas. Nie byliśmy w stanie obejrzeć obrazków, które w pełni oddawały wagę tego wydarzenia. Złośliwie jednak „prognozuję” wstecz, iż gdyby takie przyjęcie zorganizowane zostało na cześć poprzednich dysydentów, media nie przestałyby piać z zachwytu, zrównując to wydarzenie z największymi sukcesami Adama Małysza, czy wyborem kard. Karola Wojtyły na tron Piotrowy.

W całej tej konstatacji nie chodzi o opowiadanie się po jednej stronie określonej opcji politycznej. Chodzi o to, byśmy stanęli po stronie rozumu, rzetelności i nie ulegali wszechogarniającemu stanowi bezrozumnego oszołomienia. Sprzeciwianie się otępiałemu „Danse macabre” salonu nie jest już kwestią poglądów czy sympatii politycznych. To wypowiedzenie sprzeciwu wobec traktowania Polaków jak idiotów - bezmyślnie kroczących jednostek, którym można sprzedać już każde hasło i każdą nawet najgłupszą, tabloidową diagnozę.

Tomasz Samołyk

Autor jest publicystą miesięcznika „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych