O ułaskawieniu Kamińskiego, czyli uciekający horyzont

fot.ansa
fot.ansa

Kwestia druga: ułaskawienie jest zagraniem na nosie środowisku sędziowskiemu, które – nie ma co do tego wątpliwości – będzie jednym z pierwszych celów działań nowej władzy. To dobrze, bo jest to środowisko nieprawdopodobnie wręcz zabagnione, a nazwiska sędziów Łączewskiego i Tulei na zawsze będą synonimem wyroków niesprawiedliwych i politycznie motywowanych. PiS wie zapewne również, że to sądy mogą stanowić największą przeszkodę w ich działaniach. Choćby w sprawie tak podstawowej jak oczyszczanie kadr w urzędach, wiadomo bowiem, że zwalniani będą się masowo odwoływać do sądów pracy. Wziąwszy to pod uwagę, skierowanie głównego wysiłku na zmianę w sądach właśnie wydaje się logiczne.

Z drugiej jednak strony lata 2005-2007 powinny były PiS nauczyć, że atakowanie całościowo silnych i wpływowych środowisk jest ryzykowne. Owszem, dziś rząd ma znacznie bardziej komfortową sytuację, ale też przeciwnik jest bardzo silny. Środowisko sędziowskie tymczasem jest zróżnicowane. Nawet w sprawach o silnym nacechowaniu politycznym zdarzały się dobre wyroki. Jest grupa młodych sędziów bez koneksji, którzy nie chcieli poddać się układom i zapłacili za to wysoką cenę. Są kliki i układy, w które częściowo chciał uderzyć swoją reformą sądownictwa Jarosław Gowin. Nowy rząd powinien te podziały wykorzystać. Sięgnąć po jednych, aby pozbyć się innych.

Niestety, Zbigniew Ziobro jako szef Ministerstwa Sprawiedliwości raczej taką taktykę uniemożliwia, ciesząc się wśród prawników, tak silną i powszechną niechęcią, że kasuje ona podziały w środowiskach. Zaś ułaskawienie Kamińskiego, będące jawnym wotum nieufności wobec systemu sądowego (pomijam fakt, czy zasadnym), dodatkowo sędziów zantagonizuje. I choćby dlatego można było poczekać na wynik apelacji.

Co jednak ważniejsze, trzeba zadać sobie pytanie, czy decyzja prezydenta nie uderza w sam zamiar odbudowy poczucia praworządności, choć zarazem – jak wskazałem – jest to jej główny cel. Mariusz Kamiński sam mówił, że ułaskawienie go nie interesuje – również dlatego, że nie oznacza ono uniewinnienia. Złe w tej sprawie jest jednak to, że może ona zostać odczytana przez część Polaków jako czysto polityczne pójście na skróty – również dlatego, że, jak pisałem, zabrakło jej odpowiedniej oprawy i dostatecznego wyjaśnienia. Zamiast umocnić u części obywateli poczucie praworządności, może wywołać wrażenie, że swoi zasługują na specjalne traktowanie tylko dlatego, że są swoi. Słusznie wielu wskazuje, że sądy III RP nie budzą zaufania. Ale – można wówczas zadać pytanie – dlaczego to Mariusz Kamiński ma korzystać z faktu, że jest członkiem ekipy rządzącej, podczas gdy setki tysięcy zwykłych Polaków na takie względy nie mają szans? Jeśli spojrzeć na sprawę z tego punktu widzenia, etyczna zasadność ułaskawienia Kamińskiego przestaje być taka oczywista.

Jest wreszcie ryzyko, które nazywam symptomem uciekającego horyzontu. Pisałem już o nim w latach 2005-2007, ale dziś jest chyba jeszcze poważniejsze. Zakładamy, że większość działań ostrych, kontrowersyjnych, twardych ma na celu głęboką poprawę państwa i że kiedyś, po osiągnięciu jakiegoś etapu sanacji, takie działania nie będą już potrzebne. Ten etap może być jednak jak horyzont: widać go, ale nigdy nie można się do niego zbliżyć, więc zawsze się okazuje, że to jeszcze nie pora, aby działać normalnie; że wciąż trzeba sięgać po środki jednak wątpliwe. Mam nadzieję, że PiS widzi dziś to niebezpieczeństwo.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych