PÓŁ PORCJI MAZURKA. Wyznaczając posiedzenie Sejmu Andrzej Duda sam kopie się w kostkę. Wpada w absurdalne kłopoty na własne życzenie

Fot. PAP/EPA/ROBERT GHEMENT
Fot. PAP/EPA/ROBERT GHEMENT

Wygląda to jak brak instynktu samozachowawczego lub skłonność do masochizmu: wyznaczając pierwsze posiedzenie parlamentu akurat w dniu szczytu europejskiego prezydent musiał wiedzieć, że skończy się to konfliktem, na którym nie może niczego zyskać. Nie powiedział bowiem kto miałby reprezentować Polskę na maltańskim spotkaniu, jeśli Ewa Kopacz złoży tego samego dnia dymisję swego rządu.

Oczywiście szczyt jest nieformalny, mógłby nas reprezentować choćby ambasador, można zrobić przerwę w posiedzeniu Sejmu i wysłać na Maltę Ewę Kopacz (jeśli w tej sytuacji zechce jechać), można desygnować Beatę Szydło – wszystko to jednak jest łataniem dziury, która nigdy nie powinna powstać! Jedno pytanie ciśnie się na usta i obowiązkiem otoczenia prezydenta jest odpowiedzieć na nie: po co to wszystko? Po kiego grzyba ta awantura, w której pod adresem Andrzeja Dudy i jego współpracowników wytaczane są oskarżenia o nieudolność, amatorszczyznę i szkolne błędy? Zresztą, umówmy się, że zarzuty przynajmniej w części uzasadnione.

Tym bardziej, że wszystkie karty w tej grze miał w ręku Andrzej Duda. Mógł zwołać posiedzenie na 10. listopada i na szczyt wysłać już nominowaną na premiera Beatę Szydło. Być może jednak nowa ekipa nie chce być kojarzona z błędami poprzedników – wtedy trzeba było zwołać posiedzenie Sejmu dopiero 13. listopada, dzień po powrocie Ewy Kopacz z Malty. Wszystko byłoby lepsze niż ten absurd.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.