Nie zlekceważmy przeciwnika. Uwolnijmy Polskę od cynicznych krętaczy i ich medialnych wykidajłów!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Czy jest Pani/Pan kibicem sportowym? Jeśli tak, nie muszę podawać żadnych przykładów, bo zrozumiemy się bez słów. Jeśli nie – nie szkodzi, ja jestem, więc szybko rzecz wyłuszczę.

Otóż w każdym sporcie, a już w grach zespołowych szczególnie, istnieje zjawisko zwane „zlekceważeniem przeciwnika”. Nie dalej niż w ostatni czwartek swojego przeciwnika zlekceważył będący w świetnej formie lider włoskiej Serie A – klub AC Fiorentina. Zlekceważonym był aktualny mistrz Polski, ale obecnie ostatni klub polskiej Ekstraklasy, czyli Lech Poznań, na którego nie stawiał chyba nikt. Dawid i Goliat – znamy to wszyscy. Na tym polega nieodgadniona siła zlekceważenia - Lech zwyciężył we Włoszech 2-1.

Dlaczego piszę o tym tuż przed ciszą wyborczą – łatwo się domyślić. Nikt w tych wyborach jeszcze niczego nie wygrał, nie ma choćby pół zwycięzcy. Łatwo zlekceważyć przeciwnika – w końcu sondaże i tym podobne, za przeproszeniem, pierdoły, w końcu atmosfera, w końcu ludzie chcą zmiany itp. itd. Wszystko to prawda, ale moment, w którym elektorat jakiejś partii ślepo w swój sukces uwierzy (a zlekceważyć przeciwnika może wyłącznie murowany faworyt), stanie się zalążkiem klęski.

W sytuacji, gdy nareszcie pojawia się dla obozu patriotycznego szansa na poważne wyborcze zwycięstwo, zlekceważeniem takim będzie nie tylko każde niepójście na głosowanie. Bo boli główka, bo żona idzie, bo i tak wygrają, bo już sam nie wiem, na którego, bo lokal za daleko, bo pada, bo późno, bo następnym razem, bo tamto i owamto… Tak właśnie wygląda zlekceważenie przeciwnika – zaczyna się niepozornie, od skrywanych uśmieszków politowania, potem przechodzi w rechot wśród swoich, kończy się zaś wielkim zdziwieniem. I rozczarowaniem. I żalem, czasem nawet bólem, bo w sporcie i polityce – co się stało, to się nie odstanie. No, dobrze, w sporcie czasem można odrobić, w polityce – trzeba czekać latami.

Powie ktoś – to niemożliwe. Nie po tylu latach wyczekiwania aż partia Tuska, Niesiołowskiego i Kopacz nareszcie zostanie odspawana od stołków i przegra wybory do parlamentu. Przegra nie tylko w znaczeniu – nie wygra, ale i takim przede wszystkim, że przestanie mieć wszelki wpływ na rządzenie Polską.

A ja temu komuś odpowiem: ech, ty mój naiwniaczku, mogli lekceważyć swoich przeciwników piłkarze Barcelony i Realu, mistrzów świata i mistrzów Europy, polscy siatkarze, amerykańscy koszykarze i rosyjscy bokserzy, wszystkim to się zdarzało i nadal wszystkim zdarza. To co, teraz się nie da?

Więc niech mi szanowny „ktoś” bajek nie wciska, tylko pomyśli, przemyśli, zamyśli się nad jedną kwestią – czy i on nie zlekceważył przeciwnika? Czy zadzwonił do wujka? Czy uśmiechnął się do sąsiadki? Czy zrobił wszystko, by w niedzielę wieczorem znowu, jak całkiem niedawno, odetchnąć innym, czystszym powietrzem? Czy może jest jeszcze coś, czym mógłby zagrać na nosie medialnym funkcjonariuszom prorządowego mainstreamu, ludziom bez krzty uczciwości, którzy uważają go za idiotę? Oczywiście – pytania te dotyczą wyłącznie tych, którzy chcą oddać głos na partię przewodzącą w sondażach, bo inni, jak wspomniałem, na tak beznadziejny pomysł, by zlekceważyć przeciwników, choćby z braku podstaw – na pewno nie wpadną.

Przypomnę zatem: jeszcze nikt niczego nie wygrał. Każdy musi tę sprawę załatwić sam, własnym głosem, we własnym sumieniu i lokalu wyborczym. Osobiście pójdę zagłosować nawet wtedy, jeśli mi urnę zaleją betonem i wrzucą do Wisły. Mam wielką nadzieję, że Państwo zrobicie to samo. Ta hydra jeszcze nie padła. Ale z Bożą pomocą jej czas dobiega końca. Nie zmarnujmy tej szansy z powodu deszczu czy katarku.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych