Wieczne brząkanie szabelką. „Strach przed „brząkaniem szabelką” oznacza lęk przed podmiotową polityką”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Jacek Turczyk
Fot. PAP/Jacek Turczyk

Po wtorkowej debacie media głównego nurtu zachwyciły się działaczem i potencjalnym liderem partii „Razem”, Adrianem Zandbergiem, kolejną nadzieją lewych ludzi. Ten nieumiarkowany entuzjazm prowokuje do skreślenia paru uwag wykraczających poza fenomen Zandberga. Na początek jednak zgodzić się trzeba, że to dobry retor i postawny mężczyzna, który może budzić sympatię. I to właściwie wszystko, czego dowiedzieliśmy się o nim z telewizji. Z przekonaniem wygłaszał zestaw lewicowych frazesów nie troskając się specjalnie o ich spójność – funkcjonariusze medialnego frontu, którzy mnożą PiS-owi każdą złotówkę potencjalnych wydatków, w tym wypadku zapomnieli sztuki rachowania. Jaka ma być służba zdrowia? Najlepsza i dla wszystkich, tak samo jak emerytury, świadczenia społeczne, mieszkania, pensje, itd. Kto za to zapłaci? A najbogatsi, których obłoży się 75-procentowym podatkiem. To, że bilans się nijak nie sumuje, najbogatsi uciekną, a pieniędzy będzie mniej, to sprawy oczywiste dla każdego obserwatora polityki. Nie tym trywialnościami chciałbym się więc zajmować, ale tym co Zandberg a także Barbara Nowacka czy Janusz Piechociński odpowiedzieli na pytanie o politykę zagraniczną. Otóż podstawową sprawą dla nich było, aby: „nie brząkać szabelką”.

„Brząkanie szabelką” oznacza prowokowanie kogoś do zbrojnej walki. Nieuprzedzony słuchacz musi więc odnieść wrażenie, że mamy w Polsce wpływowe stronnictwo, które prze do wypowiedzenia wojny Rosji a może i Niemcom. Jak jest w istocie mogliśmy usłyszeć w trakcie wtorkowej debaty, gdy reprezentantka, podobno najbardziej krwiożerczego, PiS-u na pytanie o to jak reagować na imperialną agresję Rosji opowiedziała, że jesteśmy w NATO i UE i powinniśmy wspólnie wypracowywać, działać, podejmować na rzecz i w sprawie etc. W każdym razie jako jedna z nielicznych nie dodała, aby nie brząkać w szabelkę.

Rozumiem wymogi kampanii wyborczej, ale nie jestem przekonany, że zaszkodziłoby w niej wspomnienie o tym, że agresja rosyjska bezpośrednio nam zagraża i jeśli teraz Ukraińcy walczą z nią – także za nas – to trzeba zrobić wszystko, aby im pomóc, wykorzystując do tego wspólnoty, w których jesteśmy. To, że nikt tego nie powiedział, świadczy jak bardzo zastraszone jest społeczeństwo polskie i jak nie potrafi wydobyć się ze swojej mikromanii, w którą skutecznie wpędzał je PRL, a dziś III RP. W tym kontekście strach przed „brząkaniem szabelką” oznacza lęk przed podmiotową polityką, która nie ma nic wspólnego z militarną tromtadracją. Każdy kto dziś, w Polsce mówi, aby „nie brząkać w szabelkę” kompromituje się intelektualnie i politycznie, a do skonstatowania tego wystarczy prosta obserwacja i refleksja na poziomie podstawowym.

P.S.: Wtorkowa debata była kolejnym dowodem jak bardzo reprezentanci głównego nurtu, w tym wypadku ideologicznego, nie liczą się z rzeczywistością i poruszają wyłącznie między propagandowymi symulakrami. Janusz Korwin-Mikke, polityk zdecydowanie nie z mojej bajki, w jej trakcie nie powiedział niczego specjalnie kontrowersyjnego na temat uchodźców czy imigrantów. Nowacka i Zandberg usłyszeli w tym jednak i napiętnowali język nienawiści. Co w wypowiedziach Korwina „odczłowieczało” imigrantów? Czy stwierdzenie, że to „młodzi mężczyźni”? Liderzy lewicy nie interesowali się tym, co powiedział on naprawdę, a ich zwolennicy słyszeli pewnie to, co usłyszeć powinni.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych