Zwycięstwo należy do Nas. Beata Szydło pokazała się jako osoba sympatyczna i stabilna emocjonalnie. Ewa Kopacz popełniła dużo błędów

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Marcin Obara
fot. PAP/Marcin Obara

„Le Victoire est a Nous”, czyli „Zwycięstwo należy do Nas” jest jednym z najładniejszych marszy, które orkiestra Gwardii Cesarskiej grała po każdej zwycięskiej bitwie Wielkiej Armii Napoleona I. dziś dedykuje go pani Beacie Szydło.

Nie zgadzam się z tymi komentatorami, przede wszystkim z tymi z prawej strony, że debata Beata Szydło versus Ewa Kopacz skończyła się remisem.

Tak jak w przypadku starcia przed pierwszą turą wyborów prezydenckich wahałem się pomiędzy remisem, a remisem ze wskazaniem na Andrzeja Dudę, tak teraz absolutnie nie mam wątpliwości, że zwycięzcą została kandydatka na premiera z ramienia partii Prawo i Sprawiedliwość. Owszem fakt, że starcie obu kandydatek nie było zbyt porywające jest jedną sprawą. W sumie najmniej ważną. Wynik takiego pojedynku ocenia się tylko pod kątem stopnia osiągnięcia zamierzonych celów. Celem Beaty Szydło było nieprzegranie pojedynku (jej partia prowadzi w sondażach i jest na „fali wznoszącej”) oraz dotarcie z przekazem i przekonanie do oddania głosu na Prawo i Sprawiedliwość jak największej części centrowego elektoratu.

Do realizacji tych zamierzeń potrzebny był merytoryczny przekaz w „ładnym opakowaniu”, przeprowadzony w miarę dobrym tempie (nie nudny i kompletnie nie agresywny). Natomiast celem Ewy Kopacz powinno być dotarcie do wahającego się elektoratu, który swoje głosy waży pomiędzy Zjednoczoną Lewicą, bądź Nowoczesną i skłonienie go do powrotu w dzień głosowania na łono Platformy Obywatelskiej. Do tego również, jak w przypadku Beaty Szydło wymagany był merytoryczny przekaz w „ładnym opakowaniu”.

Drugim punktem wspólnym dla obu stron było pokazanie wyborcom kto jest lepszy, ale bez większego zacietrzewienia. Pierwszy i najpoważniejszy błąd sztabu Ewy Kopacz polegał na złym zdefiniowaniu celu. Atak na PiS i Jarosława Kaczyńskiego nie skłoni wahających się do rezygnacji z głosowania na inne partie ponieważ samo ich odejście od PO świadczy o tym, że chcą wybierać „za”, a nie „przeciw”. Głosuję za ZL czy Nowoczesną (pozytywnie), a nie pozostaję przy Platformie, bo boję się rządów Prawa i Sprawiedliwości (negatywnie). O przełamaniu dołującego trendu nie wspomnę.

Z merytorycznej debaty niewiele wyszło. Po pierwsze, z uwagi na to, że prowadzący debatę dziennikarze powtarzali pytania, a odpowiadające miały przez to bardzo mało czasu na sformułowanie odpowiedzi. Po drugie obie panie nie były zbyt mocne w konkretach (Beata Szydło jednak w tym punkcie lepsza). Tak więc, wypowiedzi obu pań w kwestiach merytorycznych siłą rzeczy, zeszły na drugie miejsce. Pozostała forma, która i tak w debatach najbardziej przekonuje słuchaczy – ubiór, sposób wypowiedzi oraz ogólne wrażenie. Według badań spora większość oglądających najbardziej zwraca uwagę właśnie na takie rzeczy. I tak:

Beata Szydło - lepiej ubrana. Granatowy kostium ze spodniami i biała koszula ze „stójką” łagodziła pewne wady sylwetki i były gustowne. Dobra mimika twarzy stworzyła dwie sytuację, w których kandydatka na panią premier jawiła się jako kobieta ciepła. Posługiwanie się prawidłowym i bez zacięć językiem polskim również sprawiało dobre wrażenie. Do tego prezentowała się żywiej niż w ostatnich wystąpieniach, co niewątpliwie spodobało się także centrowym wyborcom. Również gestykulacja (nie przesadna i z większą dozą gracji) stała na wiele wyższym poziomie niż u przeciwniczki. Beata Szydło nie dała się ani razu wyprowadzić z równowagi przy zachowaniu właściwego poziomu asertywności. Nie udało się Ewie Kopacz sprowokować jej ciągłymi atakami, by odpowiadała podobnie. Nie dała narzucić sobie agresywnej narracji, zachowując dystans. Bardzo dobre było zwrócenie już na początku uwagi pani Kopacz, że ta nie prowadzi rozmowy konkretach tylko znowu straszy. Również odparcie kolejnego szturmu w stylu „a u was męczą Murzynów” (chodziło o Skoki) stwierdzeniem, że tygodnik, który rozkręcał pseudoaferę musi teraz przepraszać poskutkowało. Ogólnie Beata Szydło jawiła się jako osoba sympatyczna i stabilna emocjonalnie. Stu procentowe trafienie w elektorat centrowy, zerowe w moje oczekiwania i moje przeżywania emocji podczas debaty. Ale nie ja i mnie podobni byli adresatami tego przekazu. Do największego błędu pani Szydło zaliczyć można nie wykorzystanie w kontrataku siły afery podsłuchowej i problemu uchodźców. W 10 stopniowej skali oceniłbym występ pani Szydło na 7-8 punktów.

Ewa Kopacz – ciemna garsonka z białym topem pod spodem spełniłyby swoje zadanie, gdyby nie zły krój i przyciasny rozmiar, który zamiast ukryć, uwidaczniał pewne wady figury. Fatalny błąd stylistów. Mimika twarzy była nieautentyczna, a co za tym idzie nieprzekonywująca. To zapewne wada zabiegów upiększających medycyny estetycznej, działających według bezwzględnej zasady „coś za coś”. Język używany przez panią premier był często zbyt szorstki. Błędy leksykalne „złoty” zamiast „złotych”, „budż’t” zamiast „budżet” czy lapsusy językowe takie jak „3 tys. (mieszkań)” zamiast „3 miliony”, czy „12 godzin na godzinę”, zamiast „12 złotych” zdradzały zdenerwowanie i co tu ukrywać, gorszy sposób posługiwania się ojczystą mową. Kiedy Beata Szydło atakowana za swoją zbytnią pasywność pokazała się w tej debacie jako kobieta wystarczająco energiczna, tak zbyt nerwowa Ewa Kopacz pozostała sobą. Nad momentami dobrymi, energetycznymi atakami, urzędująca pani Prezes Rady Ministrów zdawała się tracić kontrolę, wpadając chwilę później w klimat zahaczający o histerię. Używanie sformułowań o przeciwniczce w stylu „ta kobieta”, „nie daj Boże zostanie premierem” czy „kiedy dorwą się do kasy” mieszczą się w formacie bazarowego sprzedawcy, który reklamuje trefny towar, a nie pełniącej urząd premiera Rzeczpospolitej. Również znacznie częściej i natarczywiej usiłowała przerywać wypowiedzi adwersarza, choć tu trzeba oddać sprawiedliwość, że obie panie starały się to czynić stosunkowo rzadko. Zbyt gwałtowna gestykulacja podkreślająca i tak za ostre sformułowania wobec spokojnej i zrównoważonej przeciwniczki sprawiała wrażenie osoby zbyt napastliwej. Taka postawa Ewy Kopacz podczas debaty przypominała żywo pojedynek Wałęsy z Kwaśniewskim, gdzie tym pierwszym była pani premier. Czary goryczy dopełnił ostatni akord wystąpienia, w którym Ewa Kopacz dosłownie błagała o głosy wplatając po raz enty argumenty strachu przed Prawem i Sprawiedliwością. Jej występ oceniam na 4-5 punktów w 10 stopniowej skali.

Jednak największym błędem Ewy Kopacz było zachowanie tuż po debacie. Można by rzec scena symboliczna. Kiedy Beata Szydło przemawiała na zewnątrz z uśmiechem i werwą do wiwatującej młodzieży, przeciwniczka szła ponurym i ciasnym korytarzem gmachu telewizji samotnie (trudno jej sztabowców o zgranych twarzach nazwać dobrym wizerunkowo towarzystwem), by chwile później wygłosić poddenerwowanym i zdyszanym głosem do kamer kolejne, antypisowskie przemówienie.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych