Debata Szydło - Kopacz będzie trudna w odbiorze, bo przy Kopacz nawet Komorowski jest logiczny

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Tomasz Gzell/PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Tomasz Gzell/PAP/Radek Pietruszka

Nie ma takiego scenariusza, w tym scenariusza debaty, który Ewa Kopacz byłaby w stanie opanować i odegrać, choćby tak jak jej to rozrysował i rozpisał Michał Kamiński.

Wyborcza debata Beaty Szydło i Ewy Kopacz budzi emocje, bo to klasyczny westernowy pojedynek, w dodatku w kobiecym wykonaniu. Widownia oczekuje, że tak jak Gary Cooper w filmie „W samo południe” walczył z czterema bandytami, tak jej faworytka będzie celnie strzelała z biodra i zło zostanie pokonane. Od dekady, gdy w Polsce o władzę walczą dwie partie, w kampaniach parlamentarnych obowiązuje westernowy schemat. O ile jednak w klasycznych westernach widz od razu wie, kto jest dobry, a kto zły, o tyle w polityce widzowie są podzieleni w zależności od tego, kogo uznają za szeryfa i nie mając pewności, czy na końcu ten szeryf nie okaże się złoczyńcą. Na klasyczny westernowy schemat w obecnej kampanii do parlamentu nakłada się jego parodia, znana choćby z filmu Mela Brooksa „Płonące siodła”. Dzieje się tak głównie z powodu Michała Kamińskiego, który wielokrotnie obsadza Ewę Kopacz w poważnej roli, a potem się okazuje, że to wszystko parodia.

Gdy oglądamy Ewę Kopacz instruowaną przez Michała Kamińskiego, zastanawiamy się, czy nie wywinie ona numeru w stylu bohaterów filmu Mela Brooksa - „Robin Hood: faceci w rajtuzach”. Tam np. brama zamku (rzecz dzieje się w XIII wieku) otwiera się na całkiem współczesnego pilota, obserwator na wieży wypatrujący wrogów jest niewidomy, a pieprzyk na twarzy króla Jana co rusz zmienia miejsce. Oczywiście „Misiek” Kamiński nie ma nawet cienia talentu Mela Brooksa, więc jego gagi są absolutnie niezamierzone. Niezamierzone są też efekty komediowe w wykonaniu Ewy Kopacz, bo chyba nie ma takiego scenariusza, który byłaby w stanie opanować i odegrać, choćby tak jak jej to rozrysował i rozpisał Michał Kamiński. Mimo że widzowie oczekują westernu, obawiam się parodii, bo w jakimś momencie Ewa Kopacz nie wytrzyma, jak nie wytrzymywała już wiele razy. No, ale takiego mamy rewolwerowca po stronie rządzącej PO i albo się to akceptuje z dobrodziejstwem inwentarza, albo nie.

Przekonanemu wyborcy jest wszystko jedno, jak wypadnie jego kandydatka (kandydat), bo jeszcze przed debatą wie, kto wygrał. Ale jak to w westernowym schemacie bywa, widz lubi, gdy to jego rewolwerowiec daje łupnia konkurencyjnemu.

Tyle że w westernach rewolwerowcy nie uczą się strzelać dopiero przed pojedynkami. Oni to od dawna potrafią. W polityce, a szczególnie wtedy, gdy mamy do czynienia z pretendentami, nauka i ćwiczenia trwają do ostatniej chwili przed debatą. Przyznam, że wolałbym, aby „rewolwerowcy” w polityce umieli strzelać od dawna, a przed pojedynkiem tylko obmyślali taktykę. Bo tylko wtedy jest gwarancja, że mamy do czynienia z prawdziwymi politykami, a nie wyszkolonymi naprędce amatorami. To generalna zasada profesjonalizmu, obowiązująca na przykład w sporcie. Nie da się w kilka tygodni, a tym bardziej w kilka dni zostać mistrzem i wygrywać. W obecnej kampanii mamy sporo debiutantów w roli liderów, ale przecież także w polityce musi istnieć dopływ świeżej krwi. A debaty są rodzajem testu sprawdzającego, czy pretendenci się do wielkiej polityki w ogóle nadają.

Żaden mistrz sportu czy specjalista w jakiejś dziedzinie nie wychodzi na mecz czy konferencję bez solidnego przygotowania, ale liczy się głównie to, co trwale ma w głowie. Dość łatwo można odróżnić wytrenowane sztuczki od trwałej wiedzy i od stabilnych predyspozycji oraz umiejętności. Debaty ujawniają i jedno, i drugie. Ale już komentarze po nich zależą prawie wyłącznie od układu sił w mediach. Lizusy i wazeliniarze nigdy nie widzą braków i niekompetencji po „swojej” stronie i wymyślają dziesiątki wad po „wrażej” stronie. Debata nie funkcjonuje więc w próżni, tylko w medialnej obudowie. Jeśliby nawet Beata Szydło „znokautowała”, „zaorała” i „zmiażdżyła” Ewę Kopacz, dla Dominiki Wielowieyskiej, Jacka Żakowskiego, Pawła Wrońskiego, Jakuba Sobieniowskiego, Justyny Dobrosz - Oracz czy Tomasza Lisa zawsze będzie odwrotnie. I tego nie warto nawet racjonalizować, bo się nie da. 16 października w radiu Tok FM Dominika Wielowieyska prowadziła audycję nominalnie dotyczącą ekonomii, ale de facto był to 7943 odcinek serialu o Jarosławie Kaczyńskim. Nie wytrzymał tego jeden z gości stwierdzając, że za chwilę program się skończy, a prowadząca zajmuje się wyłącznie Kaczyńskim.

Dość łatwo mógłbym przewidzieć komentarze, jakie pojawią się w mainstreamowych mediach po debacie Szydło - Kopacz, bo to nie wymaga nawet specjalnej przenikliwości. A najzabawniejsze jest to, że apologeci Ewy Kopacz, niezależnie od jej wszystkich wyskoków, w ogromnej większości doskonale wiedzą, że nie nadaje się ona na premiera i lidera partii, a w publicznych wystąpieniach zwykle nie wie, dokąd zmierza. Nie mogąc budować pozytywnej narracji wokół Ewy Kopacz, bo to zwyczajnie karkołomne, tworzy się apokaliptyczny obraz polskiej rzeczywistości po ewentualnym zwycięstwie PiS. Ale ta apokalipsa jest tak samo prawdziwa jak geniusz Ewy Kopacz, tyle że mimo wszystko mniej ośmieszająca. Piszę o tym dlatego, że debata Szydło - Kopacz może się zamienić w coś kompletnie niezrozumiałego dla widza. Ewie Kopacz zupełnie nie przeszkadza mieszanie realnego świata z nierzeczywistością i ubieranie tego w kuchenną psychoanalizę. W efekcie daje to zjawisko w literaturze znane jako strumień świadomości (np. u Jamesa Joyce’a czy Williama Faulknera), choć w tym wypadku trafniejsze byłyby określenia „strumień nieświadomości” i „zapis automatyczny” (praktyka surrealistów). Bo nie ma w tym logiki, zasad wynikania, związków przyczynowo-skutkowych czy choćby następstwa.

Nawiązanie kontaktu i prawdziwego dialogu z rozmówcą posługującym się „strumieniem świadomości” czy produkującym „zapis automatyczny” jest trudne przede wszystkim z powodów logicznych i semantycznych. Po prostu bardzo często nie wiadomo, o co Ewie Kopacz chodzi i jak definiuje ona podstawowe pojęcia.

Dotychczas Ewa Kopacz nie prowadziła dialogu, tylko monologowała na różne tematy, a i wtedy bardzo trudno było wyciągać z tego logiczne wnioski. W rozmowie występuje efekt „gadania dziada do obrazu”, co dla widza i słuchacza jest bardzo trudne w odbiorze, bo debata polityków nie jest przecież spektaklem teatru absurdu. Ale trzeba przez to przejść, bo takie są wymogi demokracji i współczesnej polityki. Nie spodziewałbym się jednak po tej debacie niczego przełomowego i możliwego do zdefiniowania, przynajmniej po stronie pani premier. Choćby z tego powodu, że przy Ewie Kopacz nawet Bronisław Komorowski staje się logiczny, zwięzły i zrozumiały.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych