Głosy i odgłosy. Triumfalizm prawicy jest nie na miejscu. Dziś walka nie toczy się o poparcie zwolenników PiS, lecz tych nadal niezdecydowanych

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Szymański
Fot. PAP/Szymański

„Są ludzie, którzy mają język wskazujący” - pisał aforysta Stanisław Jerzy Lec. Czerwona gnida to była, członek Związku Radzieckich Pisarzy Ukrainy, zwolennik jej włączenia do Rosji i piewca satrapy Józefa Stalina, ale sentencje formułował znakomite, o znaczeniu uniwersalnym.

Ad rem: jak wiadomo, Zbigniew Ziobro nie stanie przed Trybunałem Stanu. I nieważne, ilu zabrakło głosów, pięciu czy jednego, żeby stanął, ważne, że nie stanie. Głos w sprawie zabrał „Fakt”, który na tę okoliczność przypomniał, kto po 1989r został postawiony przed trybunałem i z jakim skutkiem. Tytuł komentarza: „Oni nie mieli tyle szczęścia, co Ziobro”.

Oto „szczęściarz” Ziobro został wymieniony jednym tchem np. z byłym szefem MSW, gen. Czesławem Kiszczakiem, jedną z najbardziej ponurych postaci w naszej powojennej historii, który de facto nie odpowiadał za zbrodnie przeciw narodowi, czy choćby za śmierć jednego człowieka, księdza Jerzego Popiełuszki, lecz z powodu… afery alkoholowej. Kto nie pamięta, temu przypominam: postkomunistyczną Polskę zalało morze alkoholu z zagranicy, na czym wielu udziałowców zarobiło krocie. Ale i z tego Kiszczak się wykpił. Rzecz jasna, o niczym nie wiedział… (Symboliczne kary otrzymali jedynie były minister współpracy z zagranicą Dominik Jastrzębski i były szef Głównego Urzędu Ceł Jerzy Ćwiek.)

Druga sprawa, której wysoki trybunał stanów niskich od lat nie potrafi zakończyć dotyczy eksministra skarbu (1997-2000) w rządzie Jerzego Buzka, Emila Wąsacza, oskarżonego o machlojki przy prywatyzacji PZU, Telekomunikacji Polskiej i Domów Towarowych Centrum. Sam pan Wąsacz ma się dobrze, o ile mi wiadomo, jest prezesem spółki Stalexport Autostrady S.A.

Przypominam o tym nie bez powodu: oto przed tym samym trybunałem, obok aferzystów, czy domniemanych aferzystów, miałby odpowiadać były minister sprawiedliwości, który ich ścigał. Gdy okazało się, że w rezultacie głosowania Ziobro jednak przed nim nie stanie, na sali sejmowej rozległy się krzyki: „hańba!”.

Zaiste, hańba i to po dwakroć: po pierwsze, że zbrodnie i zbrodniarze komunizmu do dziś nie zostali nazwani po imieniu i uniknęli kary, po drugie, że do tak absurdalnego głosowania w ogóle doszło. Prawie 70.letni Leszek Miller, komunistyczny kacyk PRL, były członek Biura Politycznego KC PZPR, a w wolnej Polsce - co kuriozalne - m.in. szef MSW i premier, który de facto odszedł w cieniu „afery starachowickiej” i „afery Rywina”, jęknął do mikrofonów, że był to „czarny dzień w historii polskiego Sejmu”:

To tym bardziej potwierdza moją opinię, że duch IV RP pojawił się w sali sejmowej, a jeśli obywatele Rzeczypospolitej oddadzą głosy na tego ducha, to się zmaterializuje w najgorszej postaci, także z twarzą Zbigniewa Ziobry”.

Nie da się ukryć, wielu ma powód, żeby się bać. Nieopatrznie szef lewicy wyraził „językiem wskazującym” to, za czym zdaje się tęsknić większość obywateli przytłoczonych skalą poczucia bezkarności na najwyższych piętrach polskiej polityki: za prawem i sprawiedliwością sensu stricto i sensu largo.

Dzisiejszy dzień to dzień powrotu IV RP, widzieliśmy to przed chwilą na sali sejmowej, triumf PiS i Zjednoczonej Prawicy…

— skomentował Miller odrzucenie wniosku klubu Platformy z nazwy Obywatelskiej. Tu jednak i jemu trzeba przyznać trochę racji: triumfalizm prawicy jest nie na miejscu, a sam Ziobro stracił okazję, by milczeć. Nie raz już obrywał za to, że miewał język szybszy niż pomyśli głowa.

Większość rządowa nawet w tej sprawie okazała się nieudacznikami

— skwitował na koniec, co powinien był sobie darować. Jaki jest koń, każdy widzi. Jednak główny cel nie został jeszcze osiągnięty. Kilka tygodni przed głosowaniem, które ostatecznie przesądzi, kto stanie za rządowym sterem, Zjednoczona Prawica nie może sobie pozwalać nawet na najmniejsze błędy, nie może wtykać w usta politycznym przeciwnikom żadnej propagandowej amunicji. To samo dotyczy „nocnej wizyty” prezydenta Andrzeja Dudy u szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest tajemnicą, że: „łączyły ich i nadal łączą bardzo dobre osobiste relacje”, usiłował wczoraj tłumaczyć szef Komitetu Wykonawczego PiS Joachim Brudziński. Już sam fakt zaistnienia konieczności tłumaczenia się mówi za siebie… - dziś walka nie toczy się o poparcie zwolenników PiS, lecz tych nadal niezdecydowanych. A propos głosów i „głosów”, skoro od aforysty Leca zacząłem, to i na nim skończę:

W czasach niemych wystarczy słowo, w gadatliwych nawet milczenie…

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych