W piśmie „wSieci” Jan Rokita rysuje niewesoły obraz polskiej polityki zdominowanej przez dwie zaborcze, partyjne tożsamości. Punktem wyjścia jest żal z powodu zbojkotowania przez ogromną część wyborców referendum dotyczącego m.in. JOW-ów i finansowania partii politycznych.
Czy ja podzielam to rozżalenie znakomitego publicysty, wcześniej polityka? Na pewno sytuacja, w której ścierają się zwykle dwie, bardzo proste, a czasem prostackie wersje propagandowe produkowane przez partie, nie wzbogaca polskiego życia publicznego. Zwłaszcza, że ulegają temu niestety nie tylko sami politycy, ale wszyscy inni, z dziennikarzami i intelektualistami na czele.
Zarazem owa „partyjna niewola” w jakiejś mierze stabilizuje samą politykę – czemu zresztą Rokita specjalnie nie zaprzecza. Jestem świeżo po relacjach pewnego mojego znajomego na temat procesu wyłaniania kandydatów na posłów w Ruchu Kukiza. Ruchu, który całkiem niedawno był przez Rokitę wskazywany jako nadzieja na poszerzenie przestrzeni obywatelskości.
Co wyszło z tego na razie? Horror przemieszany z groteską. Wzajemne darcie sobie podpisów i wzywanie policji podczas zebrań przy absolutnym pogubieniu rzekomo charyzmatycznego, a nie panującego nad niczym lidera. Ani PiS, ani nawet PO ze swoimi patologicznymi prawyborami w roku 2001, takiego rekordu jednak nie pobiły.
Jest to temat na spokojną debatę. Niestety Jan Rokita pomaga sobie łokciami. Jako przykład upartyjnienia absolutnie wszystkiego przedstawia moją wypowiedź atakującą ostro akces Ludwika Dorna do Platformy. Fakt, że nazwałem ten fakt czymś kuriozalnym, „przejawem absolutnej degeneracji polityki” jest dla Rokity punktem wyjścia do drwin. Nawet tak zdystansowany publicysta jak Zaremba porównuje zdradę ugrupowania do zdrady ojczyzny – co za czasy.
I to niestety drogi Janie, kolego z łam „wSieci”, absolutna nieprawda. Wiele razy broniłem Dorna przed oskarżeniami o zdradę, kiedy rozstał się z Jarosławem Kaczyńskim. Broniłem przed nadgorliwością partyjnych kiboli. Ale decyzja pójścia do PO właśnie Dorna, jednego z twórców programu PiS, który to program wiele się nie zmienił, nie jest rejteradą pierwszego lepszego polityka.
To w wywiadzie ze mną, i to już po odejściu z PiS sam Dorn opisywał spór obu tych partii jako starcie kompletnie odmiennych wizji świata. I deklarował, że dalej jest wierny narodowo-państwowemu podejściu PiS, które – powtórzę – sam kształtował. Jeśli dziś uznaje, że to go już nie wiąże, to oznacza, że w polskiej polityce można bezkarnie mówić wszystko i zmieniać dowolnie zdanie.
To jest dla mnie przejawem degeneracji polityki, a nie fakt porzucenia PiS. Broniąc Dorna, Rokita unieważnia sens swojego własnego wyboru. Uznał, że nie mieści się w obecnym podziale i pozostał na uboczu, a nie pędził zaprzeczać sobie w 100 procentach. Nie ma obowiązku uczestniczenia w polityce partyjnej. Niektórzy eksperci i komentatorzy mają większy wpływ na opinię publiczną niż posłowie.
Niezależność to coś chwalebnego, ale bycie na siłę w każdej sprawie „pomiędzy” jest postawą zawodną. Dowodzi tego inny komentarz Jana Rokity – w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej”, na temat kryzysu w sprawie uchodźców.
Autor trafnie zauważa, że nie chodzi o te 5 tysięcy ludzi – rzeczywiście nawet nie zauważymy ich pojawienia się na polskiej ziemi. Chodzi o kształt polityki imigracyjnej w ogóle. Polityki całej Unii Europejskiej.
To jednak daje komentatorowi powód do równomiernego, jak zwykle, wymierzenia klapsów. Rząd PO ma grzeszyć uległością wobec polityki Berlina. PiS-owska opozycja - podsycaniem ksenofobicznych nastrojów. Tymczasem alternatywą dla jednego i drugiego ma być próba wpływania na imigracyjną politykę całej Unii.
Teza efektowna, ale czy prawdziwa? Oczekuję wskazania przez Jana Rokitę, w jaki sposób Polska, a już w szczególności prawicowa opozycja, miałaby wpływać na politykę imigracyjną Berlina. Politykę kształtowaną arbitralnie, zresztą chimeryczną, zmienną, ale z nikim nie uzgadnianą. Kłopot polega na tym, że ten kryzys to także problem alienacji. Dziś już nawet mniej alienacji mitycznej biurokracji brukselskiej, a raczej kilku najsilniejszych stolic.
Wydaje się, że jeśli coś może taką czy inną politykę Unii powstrzymywać czy modyfikować, tym czymś jest opór niektórych państw. A my właśnie skorzystaliśmy z okazji żeby nie pójść razem kilkoma sąsiadami. Nie Kaczyński jest autorem tej decyzji. A gdyby rządził, byłoby zapewne inaczej.
Inne stanowisko też byłoby uwikłane w dylematy. Węgry, Czechy i Słowacja prowadzą politykę rozbijania solidarności Unii w stosunku do Rosji. Można te sprzeczności wychwytywać. Ale wizja Kaczyńskiego, który dziś miałby realną szansę na przekonanie do czegokolwiek pani Merkel, wydaje mi się czystą abstrakcją.
Abstrakcją służącą tezie: obecna polityka partyjna jest mała. Rację mam tylko ja, ja wiem, co powinno się zrobić. Ale w takim razie rad bym też ową tajemną wiedzę poznać. Z całą przyjemnością wynikającą z takich polemik.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/266310-ja-wiem-zawsze-najlepiej-dwie-polemiki-z-janem-rokita
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.