Dr Kloczkowski: "To, co zaproponował prezydent, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom bardzo wielu Polaków". NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.PAP/Tomasz Waszczuk
fot.PAP/Tomasz Waszczuk

wPolityce.pl: Jak pan ocenia toczącą się aktualnie dyskusję o referendach?

Dr Jacek Kloczkowski, politolog, wiceprezes Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie: Spór o referendum stał się teraz kluczowym obszarem walki politycznej, oczywiście dzięki temu, że prezydent Duda podjął decyzję, która na nowo zdefiniowała całe pole rozgrywki. Pierwsze referendum zarządzone przez Bronisława Komorowskiego jest niechcianym dzieckiem, do którego nikt nie chce się przyznawać, gdyż nikt nie sądzi, że może dzięki niemu coś zyskać, za to można sporo stracić.

Natomiast drugie referendum ma zupełnie inny ciężar gatunkowy. Po pierwsze pojawiają się w nim ważne pytania, które bezpośrednio dotyczą życia Polaków, wzbudza ono zatem znacznie większe społeczne zainteresowanie. A po drugie, ma ono zupełnie inny kontekst polityczny. PiS chce tego referendum, PO bardzo się go obawia. Jego wpływ na wynik wyborów – niezależnie od decyzji Senatu – może być znaczący. Siłą rzeczy, dyskusja o nim musi być znacznie żywsza i bardziej emocjonalna.

A czy dobrze stało się, że referendum ma dotyczyć tylko trzech kwestii? Słyszeliśmy, że do Pałacu Prezydenckiego chętnie ustawiłaby się cała kolejka polityków z prośbą o dopisanie następnych pytań.

Przy decyzji o referendum trzeba przyjąć czytelne kryterium uzasadniające jego potrzebę. To, którym posłużył się Andrzej Duda, jest jak najbardziej racjonalne i usprawiedliwione. Za pytaniami o wiek emerytalny, sześciolatków i lasy państwowe, stoi wyjątkowa duża, jak na realia polskie, akcja publiczna z udziałem obywateli. Polacy sami prosili – wyrażając to swoimi podpisami – o to, aby referendum w tych sprawach się odbyło. Owszem, również politycy ich do tego inspirowali, ale przecież nie byliby w stanie namówić tak dużych grup obywateli do poparcia swoich postulatów, gdyby te postulaty nie były przez ludzi uznane za bardzo ważne.

Skoro prezydent Duda nie podjął próby rezygnacji z referendum Bronisława Komorowskiego, to tym bardziej nie mógł zignorować, tak jak czyniła to do tej pory Platforma Obywatelska, podpisów paru milionów obywateli. Oczywiście, że referendum w takim kształcie jest w interesie środowiska politycznego prezydenta, ale trudno się spodziewać, że po wygranej Andrzej Duda odetnie się od programu, z którym szedł do wyborów. Nie będzie przecież ignorować opinii swoich wyborców tylko po to, żeby się przypodobać i ułatwić polityczne życie swoim oponentom z PO czy ze sprzyjających Platformie mediów.

A jeśli chodzi o dopisanie innych pytań, to jakie mamy ku temu podstawy? Na przykład ci, którzy domagają się pytania o usunięcie religii ze szkoły, czy zadali sobie trud, by zebrać masowe poparcie wniosku o referendum w tej sprawie, czy mogą swoje hasło podeprzeć paroma milionami podpisów? Kampania społeczna, jak np. ta w sprawie sześciolatków, mająca wymierne i namacalne dowody na masowe poparcie Polaków dla danego stanowiska, to znacznie cenniejsza przesłanka, by daną kwestię poddać pod referendum, niż partykularne wynurzenia polityków w studiach telewizyjnych, skąd teraz płyną żądania, by dopisywać do prezydenckiego projektu kolejne pytania.

A czy nie lepiej byłoby bez referendum przegłosować zmianę w Sejmie, chociażby w sprawie wieku emerytalnego?

Gdyby ci, którzy chcą zmienić obecne przepisy, mieli wystarczającą ku temu większość w Sejmie i Senacie, zapewne przegłosowaliby stosowną ustawę. Jednak teraz tej większości nie mają, dopiero pracują na to, żeby ją mieć. Mobilizowanie elektoratu przy okazji referendum jest naturalnym w demokracji ku temu środkiem. Ponadto odłożenie sprawy, która nurtuje miliony Polaków, do czasu, aż znowu politycy sami rozstrzygną o ich losie, nie byłoby dobrym sygnałem dla tych obywateli, którzy zdecydowali się poprzeć wniosek o referendum i chcą, by politycy bardziej niż dotąd brali ich zdanie pod uwagę. Wyjście, które zaproponował Andrzej Duda, jest bardzo demokratycznym rozwiązaniem: wychodzi naprzeciw oczekiwaniom bardzo wielu Polaków, daje im możliwość wyrażenia swego zdania w formie, którą znacznie trudniej zignorować niż np. badanie opinii publicznej – a od obywateli zależałoby, czy zechcą z tej możliwości skorzystać – i jak.

Decyzja Andrzeja Dudy świadczy, że jest zręcznym politykiem?

Na pewno w kategoriach gry politycznej jest to krok zręczny, sprawiający przeciwnikom prezydenta wiele problemów. Co by nie zrobili, więcej stracą niż zyskają, zwłaszcza że poczynają sobie póki co z gracją słonia w składzie porcelany. Po raz kolejny politycy PO boleśnie się przekonują, że to lekceważenie, z którym podchodzili do Andrzeja Dudy jeszcze na krótko przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, było ich wielkim błędem. Otrzymują też sygnał – ale nim przecież nie powinni być zaskoczeni – że będzie on korzystać ze swoich prerogatyw, nawet gdy w mediach liberalnych spotka go za to kolejna połajanka, a politycy Platformy będą jeszcze bardziej niż dotąd rozdzierać szaty. Miliony głosów w wyborach oddanych na prezydenta to jest jednak znacznie silniejsza legitymacja do podejmowania stanowczych decyzji, niż widzimisię niechętnych mu telewizyjnych komentatorów, czy innych jego oponentów. Tak działa normalna demokracja i warto o tym oczywistym fakcie pamiętać, gdy obóz PO próbuje nas przekonać, że dzieją się teraz w Polsce straszne rzeczy.

Rozmawiała Ewelina Steczkowska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych