Andrzej Duda lepiej zdaje sobie sprawę, co to znaczy służba publiczna niż jego poprzednicy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Tomasz Gzell
fot. PAP/Tomasz Gzell

Mamy nowego Prezydenta. Przeżyliśmy dzień intronizacji, wzruszający i podniosły. Kilka dni temu Prezydent poinformował o składzie nowej Kancelarii. I tak dyrektorem kancelarii została była posłanka Małgorzata Sadurska, szefem grupy doradców Maciej Łopiński, a nad sprawami zagranicznymi już czuwa Krzysztof Szczerski. Gratuluję wszystkim nominowanym, bo szykuje się prezydentura aktywna, kompetentna i pożyteczna dla Polaków. Może nawet w pewien sposób wzorcowa, bo po pierwsze, wiemy o mechanizmach demokracji więcej niż 5, a na pewno 25 lat temu, a Prezydent lepiej zdaje sobie sprawę, co to znaczy służba publiczna niż jego poprzednicy.

Ale, jak wiadomo, to dopiero początek tej pięcioletniej drogi. Abyśmy przebyli ją jak najlepiej i najpożyteczniej dla Kraju, potrzebne są kadry. To przecież marszałek Piłsudski powiedział kiedyś - „Najważniejsze są kadry” – i prawda ta w niczym nie straciła na aktualności. Bo teraz, kiedy Polska jest pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej, NATO i otwiera się na cały świat, którego Europa staje się starą i ubogą krewną – takie wykwalifikowane kadry, a więc ludzie z wieloletnim stażem pracy na Zachodzie, z językami i kontaktami z europejskimi elitami władzy, potrzebni są bardziej niż przedtem. Także dlatego, że Prezydent, że przyszła partia władzy, Prawo i Sprawiedliwość, obiecują politykę aktywną, a nie „płynięcie z głównym nurtem”. Ale żeby zabrać głos, by ten głos dotarł gdzie trzeba, i w dodatku był skuteczny, potrzebny jest know how, czyli konkretna wiedza o świecie, z której tylko małą część można wyczytać w podręcznikach.

Nie zawsze przychylne nam zachodnie media twierdzą, że:

polskie partie centrowe i prawicowe nie mają ludzi z doświadczeniem pracy za granicą, z Unią Europejską, organizacjami pozarządowymi, że nie znają języków i nie umieją się poruszać korytarzami władzy.

To nieprawda, tacy ludzie są. Znający najstarsze demokracje świata, programy polityczne partii, brytyjskich, niemieckich, amerykańskich, powiązania partyjne mediów, biznesowe partii, znający rozwiązania, które na Zachodzie już przyniosły konkretne, pozytywne rezultaty. Którzy potrafią porównać warunki – polityka, ekonomia, społeczeństwo – i zasygnalizować korzyści i niebezpieczeństwa z określonych rozwiązań płynące (patrz: plusy i minusy JOW-ów, które od dekad działają w Wielkiej Brytanii, czy program „Polski solidarnej” Prawa i Sprawiedliwości, który wcale – jak twierdzi SLD – nie „należy do lewicy”, bo po rewolucji programowej Trzeciej Drogi Tony Blaira wszystko się zmieniło). Doradców, którzy wiedzą, iż nieprawdą jest – jak twierdzi PO – że „w polityce nie ma miejsca na wartości”, bo w państwach demokratycznych – owszem, jest. Albo że podejrzane wyniki wyborów samorządowych nie są powodem do ich powtórzenia „ze względu na wysokie koszty”, bo w Wielkiej Brytanii wybory samorządowe są co roku, i jakoś im na to nie żal pieniędzy. Za beznadziejne uważam próby Leszka Millera reanimacji polskiej lewicy poprzez szukanie inspiracji na Zachodzie. Bo tamtejsza lewica jest w rozsypce – patrz: brytyjska Partia Pracy, która w ostatniej serii wyborów przegrywała z kretesem, i próbuje się ratować szefem lewakiem – mastodontem, Jeremy Corbynem, który uczyni ją jeszcze bardziej niewybieralną itp., itd.

Do Kancelarii Pana Prezydenta potrzebni są ludzie, którzy pomogą mu realizować zadania związane z kompetencjami prezydenta i zapewnią obsługę merytoryczną, organizacyjną i prawną. Już wiadomo, że ma pełne portfolio wyjazdów zagranicznych oraz wizyt polityków w Polsce, a więc program wizyt, wystąpienia, kontakty z zagranicznymi mediami tam, oraz konferencje prasowe korespondentów zagranicznych akredytowanych w Polsce (78!). I do tego będzie potrzebna konkretna wiedza.

Weźmy kierunek Wielka Brytania. A więc - jaki jest naprawdę aktualny, na 17 sierpnia 2015 roku, stosunek Davida Camerona do Unii (lewicowo-liberalna Agencja PAP, „Gazeta Wyborcza” i Polskie Radio i TV filtrują newsy z Wielkiej Brytanii, i o konserwatystach albo źle, albo wcale). Dobre owoce przynieść może wskazywanie na podobieństwa programowe Prawa i Sprawiedliwości i Conservative Party (elementy solidarności społecznej w programie „nowoczesnego współczującego konserwatyzmu”, obecnej także w manifeście PiS). Jak prowadzić dialog z Downing Street w sprawie pomocy socjalnej dla 800 000 Polaków mieszkających na Wyspach (dużą rolę może odegrać argument o politycznej poprawności Camerona, który oskarża nas o przeciążanie brytyjskich służb publicznych, podczas gdy prawdziwym niebezpieczeństwem są setki tysięcy legalnych i nielegalnych imigrantów spoza Europy, którzy nie pracują i drenują budżet państwa). Niezwykle ważny jest język, jakim rozmawia się i z zagranicznymi partnerami i ich mediami. I nie chodzi tu o płynną angielszczyznę, lecz o znajomość kraju, jego realiów, historii, stanu umysłów Brytyjczyków (np. przesunięcie na lewo myślenia o państwie, rodzinie, społeczeństwie, wciąż żywy kompleks winy za Imperium, co przekłada się na politykę imigrancką Camerona, czy że jego „nowoczesny, współczujący konserwatyzm” ma tyle samo wspólnego z thatcheryzmem, co z Trzecią Drogą Tony Blaira). Trzeba znać różnice profilów politycznych „Timesa” i „Daily Telegrapha” czy BBC i „Morning Star”, oraz wiedzieć, jak rozmawiać z zagranicznymi mediami za granicą oraz w kraju, na konferencjach prasowych dla korespondentów, akredytowanych w Polsce.

A teraz krótko – jak takie know how przekłada się na sukces lub klęskę wizyty naszego prezydenta za granicą. I znowu przykład Wielkiej Brytanii. Wizyta Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Londynie w 2007 roku i zamieszanie wokół tłumaczenia słowa „feckless”, mało przezorny, nieporadny. Całej afery można byłoby uniknąć, gdyby ktoś poinformował Pana Prezydenta, że dosłownie 3-4 miesiące przed wizytą w Anglii, diametralnie zmieniła się atmosfera wokół mieszkających tam Polaków. Że nie tylko konserwatywny „Times”, ale i lewicowy „Observer” nie mogły się nachwalić polskich imigrantów. „The Poles – immigrants from heaven” – pisał „Times”, „dream – like workers” – donosił „Observer” już na wiele tygodni przed wizytą. I gdyby doradcy Prezydenta wiedzieli o tym nagłym zwrocie, Prezydent nie musiałby w ogóle używać słowa “feckless”, ale np. podkreślić dumę z dobrej opinii, jaką cieszą się Polacy nad Tamizą. W ten sposób uniknęłoby się całego nieporozumienia. Od tego właśnie są doradcy. Dziś np. dobra opinia o Polakach – pracownikach pozostała, ale na skutek społecznego parcia, generalnie zmieniała się polityka konserwatystów wobec imigrantowi z krajów nowej Unii, z czym nowy Pan Prezydent będzie musiał się zmierzyć. I będą potrzebni doradcy, którzy go o tej aktualnej sytuacji, przed wizytą do Londynu, poinformują.

Mam nadzieję, że Kancelaria Prezydencka ma świadomość jak skomplikowana jest obsługa zagraniczna Prezydenta, dostarczenie mu informacji, kompetentnej, pełnej i aktualnej. A także szef niezwykle ważnego pionu zagranicznego, do niedawna bardzo skuteczny poseł, Krzysztof Szczerski, z którym miałam przyjemność współpracować. Tylko wtedy patriotyzm, dobra wola, energia i nakierowanie na sukces Pana prezydenta, będą miały szanse na realizację.

Artykuł ukazał się na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych