Zaledwie 20 lat temu zarabialiśmy miesięcznie więcej niż dziś niektórzy z setki najbogatszych Polaków
— pisze Ewa Wesołowska na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci”.
Autorka artykułu przypominana czasy, Polacy posługiwali się banknotami o zupełnie innych nominałach niż obecnie. Byliśmy wtedy milionerami, choć siła nabywcza pieniądza tego nie wskazywała.
Przeciętny Polak zarabiał wówczas 5 mln zł, za najtańsze auto, czyli Fiata 126, trzeba było zapłacić 80 mln zł (tylko 20 mln zł więcej, niż dzisiaj będzie kosztować remont mostu Łazienkowskiego). Przedsiębiorcy liczyli swoje przychody, a nawet zyski, w miliardach, na budżet państwa składały się biliony złotych. Nawet na codzienne zakupy chodziło się z wypchanymi portfelami. To „bogactwo” było schedą po rządach PRL, które zafundowały nam wysoką inflację. Swoje zrobił też okres transformacji ustrojowej (m.in. zniesienie kartek na żywność, indeksacja płac o wskaźnik inflacji). W efekcie wszystko drożało w astronomicznym tempie. Na przykład w 1988 r. ceny wzrosły o 60 proc. w stosunku do roku poprzedniego, w roku 1989 r. aż o 250 proc., a rekord padł w 1990 r., kiedy to inflacja wyniosła ponad 585 proc.
— przypomina dziennikarka.
Sytuacja zaczęła się poprawiać, kiedy zaczęto realizować plan Balcerowicza - w 1991 r. roczna wartość inflacji wyniosła ok. 70 proc., w kolejnych zmniejszyła się do ponad 30 proc. Rząd mógł wtedy myśleć o denominacji polskiego pieniądza.
Krajem milionerów przestaliśmy być 1 stycznia 1995 r. Wtedy to weszło do obiegu pięć nowych banknotów: 10, 20, 50, 100 i 200 zł
— pisze Ewa Wesołowska i dodaje:
Jak przeliczano stare złote na nowe? Prosto: za jedną nową złotówkę trzeba było dać 10 tys. starych (banknot ze Stanisławem Wyspiańskim). Za to nominał 100 zł (z Waryńskim) wart był po denominacji 1 gr. Miliony zmieniły się więc w setki złotych, miliardy — w setki tysięcy, zamiast w bilionach liczono zaś w setkach milionów. Przeprowadzono wielką kampanię informacyjną, ale chyba najbardziej pomocny w przeliczaniu okazał się wierszyk: „Zasłoń palcem zera cztery, zyskasz złoty nowej ery”. Przez dwa lata wszystkie sklepy, restauracje, bary, punkty usługowe miały obowiązek wywieszania cen zarówno w starych, jak i nowych złotych.
Autorka przypomina również denominację ogłoszoną 28 października 1950 r.
Ceny i płace przeliczano w relacji 100 do 3, czyli za każde 100 zł starych pracownicy dostawali 3 nowe. W tej samej relacji zamieniano wkłady na rachunkach bankowych, ale tylko do 100 tys. zł. Ci, którzy trzymali pieniądze w gotówce w domu (była ich zdecydowana większość), za każdą starą złotówkę dostawali 1 nową. Co więcej, wymianę pieniędzy można było przeprowadzać tylko do 8 listopada, czyli przez osiem dni. Kto nie zdążył, starymi banknotami mógł napalić w piecu. Z wyliczeń ekspertów wynika, że Polacy stracili wówczas ok. 750 mln ówczesnych dolarów, czyli 2/3 swoich oszczędności. Propaganda z tamtego czasu podkreślała jednak, że „na reformie zyskują klasa robotnicza i masy ludowe”. Tracą zaś tylko „kułacy” i „spekulanci”, którzy za trzymaną w skarpecie gotówkę wykupowali żywność i inne towary, po to by później odsprzedawać je „ludowi pracującemu po lichwiarskich stawkach
— dodała autorka.
Cały artykuł o powojennych denominacjach złotówki we „wSieci”, w sprzedaży od 10 sierpnia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl /e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/262202-wsieci-kiedys-wszyscy-bylismy-milionerami-krajem-milionerow-przestalismy-byc-1-stycznia-1995-r-kiedy-weszlo-do-obiegu-piec-nowych-banknotow