Dr Kloczkowski: "Polacy nie emocjonują się referendum, gdyż nie wiążą z nim nadziei na poprawę swego losu." NASZ WYWIAD

fot. YouTube
fot. YouTube

wPolityce.pl Do referendum pozostały niecałe 4 tygodnie, a mimo to politycy nie prowadzą kampanii referendalnej. Z czego to wynika?

Dr Jacek Kloczkowski, politolog, wiceprezes Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie: W wakacje referendum nie jest tematem szczególnie frapującym Polaków, zaś dla partii politycznych jawi się bardziej jako problem i wielka niewiadoma niż szansa na poprawienie sobie dzięki niemu notowań. Ten, który je ogłosił, a więc były prezydent Bronisław Komorowski, z poważnej polityki przynajmniej na jakiś czas wypadł. Platforma Obywatelska zmaga się aktualnie z absorbującymi jej uwagę problemami wewnętrznymi, a ponadto nie zanosi się, by to właśnie ta partia miała być politycznym beneficjentem referendum. Paweł Kukiz, który wydawał się takim beneficjentem, też ma problemy. Wyborcy więcej słyszą o sporach wewnętrznych wśród jego współpracowników, niż o konstruktywnych działaniach lidera.

Z kolei Prawo i Sprawiedliwość nie jest zachwycone obecnymi pytaniami referendum, trudno zatem, by szczególnie chętnie włączało się w dyskusję na jego temat. Oczywiście może się to zmienić, jeśli zostaną dopisane trzy proponowane przez tę partię pytania. Wtedy gra rozpoczęłaby się od nowa. Na razie jednak mamy czas wakacyjny, w którym najbezpieczniej jest omijać temat, dla każdej partii będący obecnie bardziej problemem niż cenną bronią polityczną.

Wczoraj Beata Szydło zaapelowała do prezydenta Andrzeja Dudy, aby do wrześniowego referendum dopisał trzy pytania: dotyczące wieku emerytalnego, obowiązku szkolnego 6-latków i Lasów Państwowych. Jak Pan ocenia to działanie?

Jeżeli PiS domagał się dopisania pytań od poprzedniego prezydenta, to teraz gdyby porzucił ten postulat, źle wypadłby wizerunkowo. To dawałoby argumenty do ręki tym, którzy oskarżali PiS o upolitycznienie referendum. Choć oczywiście nie jest żadną tajemnicą, że z samej swej natury jest ono na wskroś polityczne, a najbardziej instrumentalnie potraktował je sam inicjator – Bronisław Komorowski. Niemniej każda z partii woli, by o upartyjnienie obwiniano przeciwników, a ją postrzegano jako tą, która stoi u boku obywateli.

Rozważmy dwie sytuacje: jeśli prezydent dopisałby te pytania, będzie uznany za polityka, który spełnia postulaty PiS. A jeśli nie dopisze, przeciwnicy zarzucą, że nie odnosi się do woli milionów Polaków, którzy chcieli w referendum poruszenia takich kwestii….

Prezydent Duda ma mocny argument, że za tymi trzema pytaniami stoi parę milionów zebranych podpisów, których on – w odróżnieniu od poprzednika i PO – nie chce wyrzucić do kosza. Obywatele próbowali realnie zainteresować rządzących tymi kwestiami, z których dwie – emerytalna i sześciolatków – dotyczą Polaków w sposób możliwie najbardziej bezpośredni.

Poza tym trudno, żeby prezydent odciął się od tego, z czym szedł do wyborów, jak również, żeby odciął się od formacji politycznej, z którą był związany. Ludzie głosując na Andrzeja Dudę wiedzieli przecież, z jakiej partii się wywodzi. Gdyby teraz zaczął ostentacyjnie dystansować się od postulatów PiS – jak tego zdają się oczekiwać jego przeciwnicy polityczni i niechętna mu część mediów – mógłby znacznie więcej stracić, niż zyskać. Większość Polaków chce rozsądnej zmiany, a nie obrony status quo. Nadzieję na tę zmianę wielu z nim daje właśnie nowy prezydent.

Jakiej frekwencji możemy spodziewać się na referendum?

Nie wydaje się, żeby była wysoka. Polacy nie emocjonują się referendum, gdyż nie wiążą z nim nadziei na poprawę swego losu – zwłaszcza przy obecnym zestawie pytań, które nie dotyczą najbardziej palących problemów przeciętnego obywatela. Szansę na realne zmiany dostrzegają – i słusznie, bo można dzięki nim zmienić rząd – w wyborach parlamentarnych.

Skoro referendum nie przyniesie żadnych skutków, czy to nie pogrąży Pawła Kukiza? Przecież to on dążył do referendum w sprawie JOW.

Nie przypuszczam, żeby samo referendum było tu decydujące. Dla większości wyborców Pawła Kukiza jego obstawanie za JOW-ami nie stanowiło najważniejszego argumentu, aby go poprzeć. Głosowali na niego, bo był kandydatem spoza dotychczasowej układanki partyjnej, uosabiającym w oczach jego elektoratu radykalny sprzeciw wobec różnych złych praktyk polskiej polityki. Możemy się zastanawiać, czy w czasie wyborów wyborcy Kukiza znów będą w bojowym nastroju, czy politycy znowu „wkurzą” sporą część obywateli i czy znów postanowią zaufać Kukizowi i szerzej nieznanym ludziom na jego liście. Ale to te emocje, a nie losy pytania o JOW-y w referendum, będą decydujące, czy Kukiz okaże się poważnym graczem w nowym Sejmie, czy polityczną efemerydą.

Rozmawiała Ewelina Steczkowska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych