Największą jednak zdradą Komorowskiego, zdradą wobec Konstytucji i Rzeczypospolitej, było potraktowanie Smoleńska jak nieistotnego nieszczęścia, które dotknęło ICH. Nie państwo polskie, nie naród, nie elity polityczne, nie Polaków, ale ICH. Jakąś sektę Kaczystów, jakichś przeszkadzaczy, jakichś obcych. Nie chciał i nie potrafił odczytać tego wydarzenia w kontekście podstawowym: możliwego ataku na państwo polskie, możliwej zemsty za działania śp. Lecha Kaczyńskiego w Gruzji i całym regionie, możliwego oczyszczenia przedpola przed kolejnymi atakami Moskwy. Trzeba przyznać, że miał łatwo, bo wielu nie chciało widzieć tego zagrożenia. Tuska „żółwiki” z Putinem, wykłady Ławrowa dla polskich dyplomatów, powrót ludzi WSI, „eksperci” wykształceni w Moskwie na kluczowych stanowiskach - to wszystko stwarzało dobry klimat dla takiej postawy. Nie on jeden, ale cały obóz platformerski, tę drogę wybrał.
To oczywiście w niczym Komorowskiego nie tłumaczy. Specyficzna pozycja prezydenta w ustroju Polski nakłada na niego szczególną osobistą odpowiedzialność. Rozumiał to doskonale śp. Lecha Kaczyński, który bez względu na chwilowe koszty nie godził się na ustępstwa tam, gdzie w grę wchodziła racja stanu. Bo poważnie traktował słowa prezydenckiej słowa przysięgi.
Odchodzącemu prezydentowi tej cechy brakowało. Ślizgał się zadowolony z siebie po powierzchni zdarzeń w wielu sprawach, ulegał lobbies i wybierał zazwyczaj grę z silnymi przeciw słabym, nie odwrotnie. Tak też było w sprawie 10 kwietnia 2010 roku. Nie potrafił nawet na chwilę poważnie stanąć po stronie tych, którzy jako oficjalni reprezentanci państwa polskiego zginęli w drodze do Katynia. Maksimum co był w stanie im zaoferować to organizację pogrzebów…
Ta rana wcale się nie zagoiła, ta sprawa nie została zapomniana. Jest odwrotnie. Z każdym rokiem inne rzeczy będą odchodziły w cień, a z całej prezydentury Komorowskiego zostanie wyłącznie pytanie jak się odniósł do śmierci urzędującego poprzednika w smoleńskim błocie, jak zdał ten egzamin. I bardzo niewiele dobrych słów da się o tym powiedzieć. A kto wie czy i jakaś smutna, a jeszcze gorsza prawda, nie zostanie przed nami odkryta.
O tym właśnie, o kresu hańby, która zaczęło się rankiem 10 kwietnia 2010 roku, będę myślał patrząc na składanie urzędu przez Bronisława Komorowskiego.
Prawdziwe oblicze Bronisława Komorowskiego w najnowszej książce Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Przeczytaj koniecznie!
Pozycja dostępna wSklepiku.pl.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Największą jednak zdradą Komorowskiego, zdradą wobec Konstytucji i Rzeczypospolitej, było potraktowanie Smoleńska jak nieistotnego nieszczęścia, które dotknęło ICH. Nie państwo polskie, nie naród, nie elity polityczne, nie Polaków, ale ICH. Jakąś sektę Kaczystów, jakichś przeszkadzaczy, jakichś obcych. Nie chciał i nie potrafił odczytać tego wydarzenia w kontekście podstawowym: możliwego ataku na państwo polskie, możliwej zemsty za działania śp. Lecha Kaczyńskiego w Gruzji i całym regionie, możliwego oczyszczenia przedpola przed kolejnymi atakami Moskwy. Trzeba przyznać, że miał łatwo, bo wielu nie chciało widzieć tego zagrożenia. Tuska „żółwiki” z Putinem, wykłady Ławrowa dla polskich dyplomatów, powrót ludzi WSI, „eksperci” wykształceni w Moskwie na kluczowych stanowiskach - to wszystko stwarzało dobry klimat dla takiej postawy. Nie on jeden, ale cały obóz platformerski, tę drogę wybrał.
To oczywiście w niczym Komorowskiego nie tłumaczy. Specyficzna pozycja prezydenta w ustroju Polski nakłada na niego szczególną osobistą odpowiedzialność. Rozumiał to doskonale śp. Lecha Kaczyński, który bez względu na chwilowe koszty nie godził się na ustępstwa tam, gdzie w grę wchodziła racja stanu. Bo poważnie traktował słowa prezydenckiej słowa przysięgi.
Odchodzącemu prezydentowi tej cechy brakowało. Ślizgał się zadowolony z siebie po powierzchni zdarzeń w wielu sprawach, ulegał lobbies i wybierał zazwyczaj grę z silnymi przeciw słabym, nie odwrotnie. Tak też było w sprawie 10 kwietnia 2010 roku. Nie potrafił nawet na chwilę poważnie stanąć po stronie tych, którzy jako oficjalni reprezentanci państwa polskiego zginęli w drodze do Katynia. Maksimum co był w stanie im zaoferować to organizację pogrzebów…
Ta rana wcale się nie zagoiła, ta sprawa nie została zapomniana. Jest odwrotnie. Z każdym rokiem inne rzeczy będą odchodziły w cień, a z całej prezydentury Komorowskiego zostanie wyłącznie pytanie jak się odniósł do śmierci urzędującego poprzednika w smoleńskim błocie, jak zdał ten egzamin. I bardzo niewiele dobrych słów da się o tym powiedzieć. A kto wie czy i jakaś smutna, a jeszcze gorsza prawda, nie zostanie przed nami odkryta.
O tym właśnie, o kresu hańby, która zaczęło się rankiem 10 kwietnia 2010 roku, będę myślał patrząc na składanie urzędu przez Bronisława Komorowskiego.
Prawdziwe oblicze Bronisława Komorowskiego w najnowszej książce Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Przeczytaj koniecznie!
Pozycja dostępna wSklepiku.pl.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/261474-nad-prezydentura-bronislawa-komorowskiego-unosil-sie-od-pierwszego-do-ostatniego-dnia-czarny-dym-smolenskiego-pogorzeliska?strona=2