Politycy PO i ich medialne lizusy powinni dziękować Bogu, że spotykają ich tylko gwizdy i buczenie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Kamiński
Fot. PAP/Kamiński

Przeciętny Polak widzi w telewizji zadowolonych z siebie, przemądrzałych bubków z PO, korzystających z monopolu na koryto, a jego pouczających, że powinien zasuwać i nie podskakiwać, i szlag go trafia.

Nikt nas nie kocha, nikt nas nie lubi - jęczą i chlipią politycy PO. A dziennikarscy wazeliniarze tej partii nie mogą zrozumieć, jak można nie kochać ich ulubieńców. I wszystkich, którzy odmawiają miłości do partii miłości hurtowo nazywają hejterami. Podobny proces jak obecna jedynie słuszna i nieomylna partia w latach 80. przechodziła PZPR. Towarzysze sekretarze na plenach i biurach politycznych żalili się, że naród z jakiegoś powodu ich nie cierpi, a powinien kochać. Szczególnie mocno odtrącenie narodu i miłosny zawód przeżywają działaczki PO, od Agnieszki Pomaskiej przez Urszulę Augustyn i Iwonę Śledzińską-Katarasińską po Hannę Gronkiewicz-Waltz i Ewę Kopacz. Nie przychodzi im do głowy (albo nie chce przyjść), że to nie w Polakach tkwi przyczyna, tylko w jedynie słusznej partii i jej działaczach (działaczkach).

To, co najbardziej irytuje wielu Polaków w PO, to przemądrzałość odziedziczona wprost po nieboszczce Unii Demokratycznej. Nie polega ona na tym, że politycy PO są jakoś wyjątkowo bystrzy, a ich wypowiedzi skrzą się polotem i błyskotliwością. Co to, to nie. Przemądrzałość objawia się tym, że politycy PO stwierdzają na przykład, iż mamy środę, jest 25 stopni ciepła albo z Warszawy do Poznania jest 300 km, ale robią to takim tonem, jakby właśnie ogłaszali równania Einsteina (dotyczące pola w ogólnej teorii względności) bądź Schrödingera (dotyczące mechaniki kwantowej) albo rozpracowali podwójną helisę DNA - jak Watson i Crick. Przemądrzałość polega na niebywałej i niezwykle nadętej celebracji banału. Ten banał ma być ważny dlatego, że wygłaszają go osoby najmądrzejsze w całej wsi. Przemądrzałość objawia się też w demonstrowaniu ważności. Kiedy idzie polityk PO, to jakieś 100 metrów przed nim kroczy jego ważność i wypełnia te 100 metrów przestrzeni. Ważność roztrąca na bok zwykłych ludzi, tak jest napompowana. Z ważnością w parze kroczy pycha. Działacze PO są tak zdemoralizowani poczuciem ważności i swoją przemądrzałością, że pycha ich wręcz rozsadza.

Pochodną przemądrzałości działaczy PO i ich wyznawców jest impertynencja. Skoro uważają, że pozjadali wszystkie rozumy, mają prawo innych albo ignorować, albo nimi pomiatać. I mają prawo nie stosować cywilizowanych reguł zachowania, bo przecież wszyscy poza nimi to pętaki. I to przede wszystkim wywołuje różne nieprzyjazne reakcje, w tym nagłaśniane obecnie buczenie, gdy ważniaki z PO pojawiają się w publicznych miejscach. Klasyczny impertynent z PO przypomina towarzysza Jana Winnickiego z serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4”. Ten udaje swojego chłopa, a de facto jest wyjątkową szują, która obnosi się ze swoim statusem świętej krowy. Klasyczny impertynent z PO przypomina też radzieckiego literata, który w Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu zapytał Antoniego Słonimskiego: „Nie wiecie towarzyszu, gdzie tu można się wysikać?”. Na co Słonimski, który prawidłowo ocenił impertynencję i ważność radzieckiego kolegi, odparł: „Pan, towarzyszu, może wszędzie”. Działacze PO mają to poczucie wyższości nad radzieckim towarzyszem literatem, że uważają, iż nie muszą nawet pytać, bo wiadomo, że oni mogą wszędzie.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych