Psucie państwa. Prezydent Komorowski dla celów wyborczych złamał konstytucję

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Leszek Szymański
PAP/Leszek Szymański

Prezydent Komorowski dla celów wyborczych złamał konstytucję. Aż nie chce się wierzyć, że mógł to zrobić świadomie. A trzeba, skoro się do tego przyznał. Spór dotyczący ustawy o „in vitro” rozgrywa się w płaszczyźnie jej treści. I słusznie. Jednak mimo wagi tego problemu, warto też podkreślić na jej przykładzie mało eksponowaną kwestię formalną.

Otóż prezydent Komorowski podpisał tę ustawę i skierował do publikacji. Za trzydzieści dni stanie się ona obowiązującym prawem. Zrobił to, mimo że w sposób publiczny (wypowiedzi medialne) i formalny (kierując list do marszałka Senatu) podkreślił wcześniej swoje wątpliwości, co do zgodności niektórych jej przepisów z Konstytucją RP.

Zgodnie z art. 126 ust. 2 konstytucji to prezydent czuwa nad jej przestrzeganiem. Dlatego konstytucjonaliści popularnie nazywają go jej „strażnikiem”. W procesie legislacji ten prezydencki obowiązek przejawia się przez dbanie, by ustawy przyjmowane w parlamencie były z konstytucją zgodne. Instrumentem służącym prezydentowi do realizacji tego zadania, jest jego prawo do skierowania wniosku o kontrolę ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Wprawdzie wg konstytucji takie uprawnienie mają prócz prezydenta także inne, dość licznie wskazane organy, w tym m. in. marszałek Sejmu lub Senatu, prezes Rady Ministrów, 50 posłów, 30 senatorów, pierwszy prezes Sądu Najwyższego, prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, prokurator generalny, czy rzecznik praw obywatelskich. Ale jest między nimi a prezydentem jedna olbrzymia różnica. I to właśnie ona pokazuje, że żaden z tych organów, mimo tej kompetencji, strażnikiem konstytucji nie jest. A jest nim właśnie prezydent. Chodzi mianowicie o moment kierowania wniosku do Trybunału Konstytucyjnego. Otóż wszystkie te organy mogą to zrobić po wejściu w życie ustawy, czyli w ramach kontroli następczej. Prezydent jako jedyny jest uprawniony do kontroli uprzedniej, czyli wystąpienia z takim wnioskiem przed podpisaniem ustawy (art. 122 ust. 3 konstytucji). I wbrew literalnemu brzmieniu tego przepisu konstytucyjnego („prezydent może”), wcale nie ma tu swobody decyzyjnej. Skoro w myśl konstytucji ma czuwać nad jej przestrzeganiem, to w płaszczyźnie legislacyjnej właśnie ta wyróżniająca go kompetencja, stanowi o jego obowiązku takiego zachowania się. Działa tu automatyzm. Jeśli Sejm i Senat zmajstrowały niekonstytucyjną ustawę, a prezydent tę niekonstytucyjność widzi, jako strażnik kieruje uprzedni wniosek o jej kontrolę do Trybunału Konstytucyjnego. Nie może takiej niekonstytucyjnej ustawy po prostu podpisać, opublikować i wpuści do porządku prawnego państwa. I następnie zastanawiać się nad ewentualnością jej skontrolowania. Nie po to ten instrument dostał.

Przed podpisaniem ustawy o in vitro, prezydent Komorowski jasno i szeroko deklarował swe wątpliwości, co do jej zgodności z konstytucją. Podpisując ją mimo zauważonych braków, nie tylko pokazał, że preferuje cele polityczno-wyborcze PO, ale przede wszystkim fakt, jak swą rolę strażnika konstytucji lekceważy. Wprawdzie próbował to ukryć, kierując wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w trybie następczym (po podpisaniu). Nie uniknął tym jednak naruszenia prezydenckiego obowiązku z art. 126 ust. 2 konstytucji. Co gorsza, jak donoszą media, nie był to jego pierwszy taki delikt.

W ten właśnie sposób politycy obozu rządzącego zamieniają Polskę w „kupę kamieni”. Temu psuciu państwa należy powiedzieć kiedyś wreszcie stop. Konsekwencje, jakie powinien ponieść znamy wszyscy.


Prawdziwe oblicze Bronisława Komorowskiego w najnowszej książce Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Przeczytaj koniecznie!

Pozycja dostępna wSklepiku.pl.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych