Dopóki Pałac Stalina stoi w Warszawie, Rosjanie wiedzą, że mogą tutaj wrócić. Zresztą, nigdy na dobre stąd nie wyszli
— pisze Krzysztof Kłopotowski w rocznicę 60-lecia Pałacu Kultury.
Wskazuje, że „sowieckie wojska od nas wyszły, my weszliśmy do NATO a Pałac stoi”.
Jest słupem milowym na drodze rosyjskiej ekspansji na Zachód. Europa przyjęła nas do swej Unii, aby przekreślić Jałtę. Jednak my zachowaliśmy znak tamtej „zdrady o śwcie”, jak czułą pamiątkę
— wskazuje.
Kłopotowski przypomina słowa Churchilla, który wskazał, że „najpierw tworzymy budowle, a potem one tworzą nas”.
Pałac określa w ten sposób:
Jest to pomnik Stalina, ale Wersal Bieruta. (…) Bierut panował nad „demokracją ludową”. Jednak potrzebował gmachu jako narzędzia swej władzy. Wiedział, że o łaskę taboretu, kubka wody, czy lepsze spojrzenie - szlachta ducha błagała w ubeckich katowniach. Po wytępieniu starej inteligencji polskiej, pragnął nową inteligencję twórczą zamknąć w luksusowej klatce. W tym planie mieścił się także Pałac Kultury i Nauki. Nowe idee miały rodzić się nie tylko pod okiem agentów w środowisku uczonych i artystów.
Przypomina, że gdy Pałac stawiano „nie było powszechnej telewizji”, zaś „propagandę wizualną głosiła architektura”.
Pałac musiał być widoczny z daleka. Wysokość ustalono za pomocą kukuryźnika z balonem, który przelatywał nad centrum Warszawy coraz wyżej i wyżej, dopóki naczelny architekt Józef Sigalin nie powiedział „wystarczy” na wysokości 230 metrów
— opisuje tworzenie planu Pałacu.
Kłopotowski wskazuje, że Pałac to sposób poniżenia pokonanych.
Kto ten budynek oglądał w połowie lat 1950-tych? Naoczni świadkowie przemarszu wojsk sowieckich dziesięć lat wcześniej, ich rabunków i gwałtów. Rodziny AKowców siedzących w więzieniach, „zaplute karły reakcji”. Mieszkańcy, którzy wyszli z powstania warszawskiego nie doczekawszy się sowieckiej ofensywy mogącej uratować miasto. Dla nich ten Pałac Stalina był jak wyglancowany bucior sołdata wcisnięty w samo serce Polski
— pisze publicysta.
Dodaje, że „pomnik Stalina doczekał czasów, kiedy komunizm dokonał swego demontażu”.
Czemu więc jeszcze stoi? Ponieważ jest taki, jak kraj po transformacji. Nieco zmienił funkcje, skomercjalizował się, przybrał neony i ratuszowy zegar, narzucił różowe światło nocą na fasadę. Jednak konstrukcja pozostała ta sama. Dalej stanowi trzon wbity w rozlany naleśnik pierwszych pięter. Dlatego nie można go zasłonić bardzo bliską zabudową, jak się zasłaniają nawzajem wieżowce w Chicago. Rozlane granice podstawy gmachu są nie do przekroczenia. Komunistyczni zbrodniarze leżą na Powązkach w Alei Zasłużonych, a symbol ostatniej okupacji stoi w sercu Polski
— zaznacza.
Dodaje, że „transformacja ustrojowa nie zmieniła podstawowej konstrukcji państwa”.
Wyrwane z Kresów i przesunięte na Zachód musi liczyć na życzliwość Rosji, możliwego gwaranta granicy zachodniej. Zburzenie Pałacu obraziłoby Kreml, po Smoleńsku tym trudniejsze, że Polska zaczęła wchodzić w strefę wpływów Rosji. Nowa inteligencja, elita komuny oraz beneficjenci z ludu spłodzili potomków, a ci zajęli poważne pozycje w kraju. Niektórzy są rosyjskimi agentami wpływu. Inni znaleźli się w szerszym gronie – jeśli wolno tak rzec –ludzi dobrej woli. Naród upokorzony nie tylko okupacją niemiecką i komunizmem, ale również przebiegiem transformacji, już pogodził się z losem.** Już nie przeszkadza mu wyglancowany bucior postawiony na sercu
— tłumaczy Kłopotowski.
Cały tekst ukazał się w Plusie Minusie.
wrp
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/260002-klopotowski-dopoki-palac-stalina-stoi-w-warszawie-rosjanie-wiedza-ze-moga-tu-wrocic-nigdy-na-dobre-stad-nie-wyszli