Premier Ewa Kopacz wyraziła zgodę na przyjęcie 2 tys. uchodźców w Polsce w ramach unijnego programu przesiedleń. Na dzisiejszej konferencji prasowej zapewniała, że do Polski przyjmowani będą „nie imigranci ekonomiczni, a ludzie, którzy uciekają, żeby przeżyć”. „To ludzie, którzy szukają dla siebie bezpiecznego miejsca, którzy widzieli śmierć, strach i wojenną pożogę” - mówiła. Tym samym Polska jako jeden z nielicznych krajów UE wprowadzi w życie plan szefa Komisji Europejskiej Jean’a-Claude’a Junckera.
Jako jeden z nielicznych, bowiem takie kraje jak Niemcy, Austria, Wielka Brytania czy Francja, będące, w przeciwieństwie do Polski, celem podróży zdesperowanych imigrantów, nie kwapią się do przyjęcia uchodźców. W poniedziałek, podczas spotkania ministrów spraw wewnętrznych UE, znów nie osiągnięto porozumienia ws. proponowanych przez Junckera kwot imigracyjnych. Brytyjczycy zadeklarowali, że „nikogo nie przyjmą”, Austria argumentowała, że ma „największą liczbę imigrantów w UE na głowę mieszkańca, i nie miałaby gdzie ich upchać”, a Bułgaria i Węgry oświadczyły, że „ich to nie dotyczy”.
Tak europejska solidarność wygląda w praktyce. I to nie od dziś. Nikt się już na te puste frazesy o humanitaryzmie i prawach człowieka nie nabiera. Z wyjątkiem Polski oczywiście. Pomysł kwot imigracyjnych nie jest w końcu niczym nowym. Już pod koniec lat 90-tych był przedmiotem intensywnych dyskusji w grupach roboczych Komisji Europejskiej i rady UE. Niemcy, przerażeni fala uchodźców z byłej Jugosławii, chcieli przerzucić ciężar imigracji na swoich unijnych partnerów. Nic z tego nie wyszło. Nie dało się bowiem nikogo zmusić do przyjęcia uciekinierów, a chętnych zabrakło.
Kraje UE już wówczas argumentowały, że zmuszanie imigrantów do pobytu w wybranym państwie jest nierealne. Nie da się przekonać ludzi, którzy z narażeniem życia przeprawili się w nie nadających się do żeglugi łodziach przez Morze Śródziemne, do pozostania w kraju, w którym nie chcą przebywać. We francuskim porcie Calais imigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu dzień w dzień próbują znaleźć sposób na przedostanie się do Wielkiej Brytanii. Żadne inne rozwiązanie, w tym prawo pobytu we Francji, ich nie interesuje.
Większość uchodźców chce dotrzeć do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, do bogatych krajów Zachodu. Nie są zainteresowani pobytem w Polsce. Gdy przyjadą, będziemy musieli ich zamknąć w obozach pod kluczem, by nie uciekli. A nam nie uciekło finansowanie z UE, które, jak podkreśliła dziś premier Kopacz, otrzymamy za ich przechowanie. Można odnieść wrażenie, że polski rząd zdecydował się na przyjęcie imigrantów tylko po to, by pokazać jak bardzo Polska jest europejska, solidarna i tolerancyjna.
Leczenie kompleksów kosztem uchodźców, „doświadczonych przez wojnę”, nie jest jednak dobrym pomysłem. Tym bardziej iż nie przynosi trwałego rozwiązania problemu. Tylko jest wyrazem bezsilności Europy wobec masowego napływu imigrantów. Sparaliżowana przez własne biurokratyczne i ideologiczne dogmaty UE nie zdobyła się w maju na interwencję wojskową przeciwko przemytnikom, ze strachu przed „wciągnięciem w libijski konflikt”. Zaprzestała na zbieraniu informacji wywiadowczych o działaniach siatek przemytników. Winę za swą bezczynność zrzuciła na ONZ, która rzekomo „nie uchwaliła odpowiedniej rezolucji”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Premier Ewa Kopacz wyraziła zgodę na przyjęcie 2 tys. uchodźców w Polsce w ramach unijnego programu przesiedleń. Na dzisiejszej konferencji prasowej zapewniała, że do Polski przyjmowani będą „nie imigranci ekonomiczni, a ludzie, którzy uciekają, żeby przeżyć”. „To ludzie, którzy szukają dla siebie bezpiecznego miejsca, którzy widzieli śmierć, strach i wojenną pożogę” - mówiła. Tym samym Polska jako jeden z nielicznych krajów UE wprowadzi w życie plan szefa Komisji Europejskiej Jean’a-Claude’a Junckera.
Jako jeden z nielicznych, bowiem takie kraje jak Niemcy, Austria, Wielka Brytania czy Francja, będące, w przeciwieństwie do Polski, celem podróży zdesperowanych imigrantów, nie kwapią się do przyjęcia uchodźców. W poniedziałek, podczas spotkania ministrów spraw wewnętrznych UE, znów nie osiągnięto porozumienia ws. proponowanych przez Junckera kwot imigracyjnych. Brytyjczycy zadeklarowali, że „nikogo nie przyjmą”, Austria argumentowała, że ma „największą liczbę imigrantów w UE na głowę mieszkańca, i nie miałaby gdzie ich upchać”, a Bułgaria i Węgry oświadczyły, że „ich to nie dotyczy”.
Tak europejska solidarność wygląda w praktyce. I to nie od dziś. Nikt się już na te puste frazesy o humanitaryzmie i prawach człowieka nie nabiera. Z wyjątkiem Polski oczywiście. Pomysł kwot imigracyjnych nie jest w końcu niczym nowym. Już pod koniec lat 90-tych był przedmiotem intensywnych dyskusji w grupach roboczych Komisji Europejskiej i rady UE. Niemcy, przerażeni fala uchodźców z byłej Jugosławii, chcieli przerzucić ciężar imigracji na swoich unijnych partnerów. Nic z tego nie wyszło. Nie dało się bowiem nikogo zmusić do przyjęcia uciekinierów, a chętnych zabrakło.
Kraje UE już wówczas argumentowały, że zmuszanie imigrantów do pobytu w wybranym państwie jest nierealne. Nie da się przekonać ludzi, którzy z narażeniem życia przeprawili się w nie nadających się do żeglugi łodziach przez Morze Śródziemne, do pozostania w kraju, w którym nie chcą przebywać. We francuskim porcie Calais imigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu dzień w dzień próbują znaleźć sposób na przedostanie się do Wielkiej Brytanii. Żadne inne rozwiązanie, w tym prawo pobytu we Francji, ich nie interesuje.
Większość uchodźców chce dotrzeć do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, do bogatych krajów Zachodu. Nie są zainteresowani pobytem w Polsce. Gdy przyjadą, będziemy musieli ich zamknąć w obozach pod kluczem, by nie uciekli. A nam nie uciekło finansowanie z UE, które, jak podkreśliła dziś premier Kopacz, otrzymamy za ich przechowanie. Można odnieść wrażenie, że polski rząd zdecydował się na przyjęcie imigrantów tylko po to, by pokazać jak bardzo Polska jest europejska, solidarna i tolerancyjna.
Leczenie kompleksów kosztem uchodźców, „doświadczonych przez wojnę”, nie jest jednak dobrym pomysłem. Tym bardziej iż nie przynosi trwałego rozwiązania problemu. Tylko jest wyrazem bezsilności Europy wobec masowego napływu imigrantów. Sparaliżowana przez własne biurokratyczne i ideologiczne dogmaty UE nie zdobyła się w maju na interwencję wojskową przeciwko przemytnikom, ze strachu przed „wciągnięciem w libijski konflikt”. Zaprzestała na zbieraniu informacji wywiadowczych o działaniach siatek przemytników. Winę za swą bezczynność zrzuciła na ONZ, która rzekomo „nie uchwaliła odpowiedniej rezolucji”.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/259953-unijne-kwoty-dla-uchodzcow-to-wyraz-bezsilnosci-europy-sparalizowanej-przez-wlasne-biurokratyczne-i-ideologiczne-dogmaty?strona=1