Jedni zaśmiewali się do rozpuku, inni pukali się w czoło, a nawet najbardziej przychylni nie byli w stanie zrozumieć. W jakim celu wycięto z dykty szesnaście naturalnych rozmiarów sylwetek Bronisława Komorowskiego, z jego naturalnym uśmiechem, grzywką, nieskazitelną cerą uzyskaną za pomocą fotoszopa oraz spojrzeniem sięgającym w głąb świetlanej przyszłości?
A potem jeszcze obwożono tych szesnastu człowieków z dykty szesnastoma autobusami po Polsce? Zachodzili w głowę najtężsi spece od piaru, politolodzy, socjolodzy i nie potrafili dać przekonującej odpowiedzi.
Sprawa zaczęła się stopniowo wyjaśniać dopiero w miarę trwania kampanii wyborczej. Nie czas tu drobiazgowo opisywać jak ona przebiegała w wykonaniu Komorowskiego, bo na temat tej kampanii w zasadzie już wszystko zostało napisane. Wyjaśnienie okazało się banalne: człowiek z dykty nie różnił się zbytnio od pierwowzoru. Bronisław Komorowski był przez pięć lat kadencji przedstawiany jako mąż stanu, tymczasem w kampanii wykazał się temperamentem i refleksem człowieka z dykty.
Jego wiedza na temat rzeczywistości, w jakiej żyje przeciętny obywatel okazała się papierowa. Postrzeganie ludzkich problemów na poziomie tej królowej, która radziła poddanym zaspokajać głód ciastkami, jeśli brakuje im na chleb. Był empatyczny jak góra lodowa, która zatopiła Titanica i charyzmatyczny niczym mokry stóg siana w listopadowy poranek. Bez dwóch zdań, człowiek z dykty.
Zatem można w gruncie rzeczy zrozumieć ludzi, którzy wymyślili ten numer. Padli ofiarą dobrej znajomości kandydata. Musieli go doskonale znać, bo przecież pod osobowość kandydata opracowuje się strategię kampanii. Komorowski wycięty z dykty zdał im się tak mało różnić od żywego Komorowskiego, że bez wahania powielili go w szesnastu egzemplarzach naturalnych rozmiarów, bo jak mówi stare porzekadło, od przybytku głowa nie boli. Dzisiaj wiemy, że co prawda głowa z dykty nie boli, ale zaczęły pękać głowy zwolenników Komorowskiego, którzy z przerażeniem stwierdzili, że w zasadzie ich faworyt nie różni się od swojej podobizny wyciętej z dykty. No i wtedy już poszło z górki na pazurki, jak mówią dzieci.
Przeszło, minęło, Komorowski już liczy dni jak rezerwiści w czasach obowiązkowej służby wojskowej. Może nawet sprawił sobie taką ozdobną chustę, kolorową, ręcznie malowaną, która oznajmiała, że ów szczęściarz już z wojskiem skończył. Jednak wielu rozgoryczonych jego porażką zwolenników liczyło na jakąś refleksję z jego strony. Nie żeby zaraz dokonał jakiejś fundamentalnej analizy porażki. Raczej chodziło, żeby przyjął to po prostu na klatę. Zwyczajnie, po ludzku, odejść z godnością i szacunkiem dla urzędu: tak, przegrałem, trudno, moja wizja nie znalazła uznania, odchodzę. Tylko tyle.
Nic z tych rzeczy, Komorowski nie dość, że okazał się człowiekiem z dykty, to jeszcze małostkowym. Prawdę mówiąc, ja nie spodziewałem się wiele po nim, ale jakoś liczyłem na odrobinę pokory, że klęska wyborcza wypędzi z niego sfrustrowanego buca. Zawiodłem się wraz z jego zwolennikami. Chamska reakcja na propozycję dopisania pytań do referendum i zupełnie bezczelne zrzucanie winy na wyborców, których rzekomo skusiła chęć ukarania władzy: „Na zasadzie: skoro wszyscy są pewni, że on wygra, to można im pokazać figę”.
Tymczasem najbardziej pewny był przecież on sam, gdy pysznił się przed wyborcami w żenującym stylu: „Zawsze wygrywałem i teraz wygram”. Kompletny brak refleksji dowodzi, że Komorowski niczego się nie nauczył i niczego nie zrozumiał.Tuż przed odejściem zaś oznajmia, że „będzie pełnił bardzo ważną funkcję byłego prezydenta”. A my wszyscy będziemy podziwiali bardzo ważnego człowieka z dykty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/259736-o-czlowieku-z-dykty-ktory-bedzie-teraz-pelnil-bardzo-wazna-funkcje-bylego-prezydenta