Dr Flis: "Układanie list wyborczych to element zażartej walki układów, spółdzielni, sojuszy". Socjolog prześwietlił Platformę?

fot. PAP/Jakub Kamiński
fot. PAP/Jakub Kamiński

Zażartą walkę w okręgu wyborczym o mandat do Sejmu toczą między sobą kandydaci z tej samej partii; odbierając głosy kolegom z listy łatwiej o sukces - mówi dr Jarosław Flis z UJ. Rozgrywka zaczyna się już na etapie układania list wyborczych. Czy socjolog prześwietlił Platformę?

Wybory parlamentarne odbędą się jesienią; partie rozpoczynają dyskusję na temat list wyborczych - pojawiają się już pierwsze spekulacje dotyczące osób, które mogą zostać liderami list.

Zdaniem Flisa układanie list wyborczych to element zażartej walki „układów, spółdzielni, sojuszy”, by ograniczyć sobie nawzajem szanse na wygraną; to także „metoda motywacji przez konflikt”.

Przytłaczająca liczba osób startuje w wyborach do Sejmu bez żadnych szans na mandat (partie mogą wystawiać dwukrotnie więcej kandydatów niż jest do zdobycia mandatów w okręgu) - stwierdza Flis. Niektórzy decydują się na start z naiwności, innym obiecuje się większe szanse na dobry wynik w kolejnych wyborach.

Naciąga się frajerów na wydanie własnych pieniędzy, własnego czasu, po to, by ugrupowanie miało zyski

— powiedział w rozmowie z PAP.

Co więcej - zaznacza - układający listy liczą na to, że te osoby nie zdobędą mandatu - niekiedy dobry wynik może nawet oznaczać, że w kolejnych wyborach dana osoba w ogóle nie trafi na listę, bo będzie zagrażała zdobyciem mandatu, a ma być jedynie tzw. naganiaczem; część osób startuje z dalekich miejsc, bo odpłaca się tym partii np. za etat w administracji; ma przyciągnąć wyborców dzięki lokalnej popularności.

Na niższe miejsca na listach - mówi Flis - jest zsyłana część posłów ubiegających się o ponowny wybór.

Taki poseł myśli: „wiem, że chcecie, żebym nie został posłem, ale ja wam pokażę, że sobie poradzę”. A druga strona mówi: „wydaje ci się, że sobie poradzisz, ale my mamy nadzieję, że cię załatwimy. Dostarczysz parę głosów, ale najlepiej by to było za mało, aby zdobyć mandat”

— mówi Flis.

Koterie wycinają kolegów, bo walczą o władzę albo mają ludzi z nowego, własnego orszaku i wprowadzają je na pozycje strzeleckie

— powiedział.

Czy to nie aby przypadek Radosława Sikorskiego?!

Według Flisa szanse na zwycięstwo posłów odsuniętych na dalsze pozycje są połowiczne - walczą o nie właśnie z nowymi wstawionymi na listy kandydatami, którzy stanowią jedną piątą nazwisk na listach.

Posłowie ubiegający się o ponowny wybór startujący z dobrych miejsc wygrywają w 90 proc. - mówi Flis. Ocenia, że walka międzypartyjna bardzo rzadko pozbawia ich mandatu, ale wewnątrzpartyjna już tak. Według niego, szansa na to, że urzędujący poseł straci mandat na rzecz kolegi z listy jest o rząd wielkości większa niż szansa straty mandatu na rzecz innej partii.

Oczywiście z punktu widzenia każdego kandydata dobrze byłoby nie atakować kolegów z listy i zabiegać o nowych wyborców, ale dla indywidualnego sukcesu kandydata na posła kluczowe znaczenie to, by przekonywać twardy elektorat własnej partii, by nie głosował na jedynkę, ale na niego

— podkreśla.

To, że rywalizacja toczy się przede wszystkim między kandydatami startującymi z tej samej listy w okręgu wyborczym wynika - zdaniem eksperta - z ordynacji wyborczej - posłów wybieramy w wielomandatowych okręgach wyborczych w wyborach proporcjonalnych. Jedynie duża zmiana poparcia dla partii w skali kraju przekłada się na wzrost mandatów do zdobycia w okręgu. W dodatku ewentualne dodatkowe mandaty rozkładają się nierównomiernie - tzn. jeden okręg może z puli zyskać cztery mandaty, a drugi w ogóle. Dlatego dla kandydatów walka o mandat z kandydatami innych partii ma znaczenie trzeciorzędne - ocenia Flis.

Pewien poseł wracając ze ślubowania poselskiego, opowiadał mi, jak w kampanii spotkało się trzech kandydatów z trzech partii z jednego powiatu. Uścisnęli sobie ręce, spojrzeli głęboko w oczy i skonstatowali, że nie są swoimi konkurentami, ale każdy ma swojego w sąsiednim powiecie

— powiedział Flis.

Druga opowieść: Pewien kandydat w trakcie kampanii nie zorganizował żadnego spotkania wyborczego, ale miał rozpiskę spotkań wyborczych swoich kolegów. Na każdym z nich się pojawiał i na koniec wychodzącym rozdawał swoje materiały. I to on został posłem

— powiedział.

PAP zapytała Flisa, czy wprowadzenie tzw. ordynacji mieszanej, rozwiązałoby bolączki obecnej ordynacji proporcjonalnej. Propozycje wprowadzenia takiej ordynacji pojawiały się w dyskusjach na temat JOW-ów. Według Flisa ordynacja stosowana w Niemczech, której nazwę można przetłumaczyć: spersonalizowana ordynacja proporcjonalna likwiduje problem walki kandydatów w ramach jednej partii. Połowa posłów jest w niej wybierana w JOW-ach, a więc w okręgu ścierają się kandydaci różnych partii, a pozostali są wybierani z listy partyjnej.

Wyjaśniał, że w przypadku listy partyjnej w podstawowym systemie decyduje kolejność nazwisk na liście. W przypadku małych partii, które gros mandatów zdobywają z tzw. listy partyjnej oznacza to całkowitą kontrolę centrali partii. Dlatego - jak mówił Flis - ciekawym rozwiązaniem jest wariant badeński, w którym pozostałe mandaty kandydaci zdobywają także na podstawie głosowania w JOW-ach, z tym, że na podstawie procentu zdobytych w nich głosów.

Nie jest to rywalizacja między kandydatami - każdy biegnie po swoim torze, nie ma przepychania łokciami, nie ma odbierania sobie wzajemnie wyborców. To dużo bardziej mobilizujące niż boksowanie się w tym samym okręgu z kolegami z listy, którym odbiera się głosy

— powiedział Flis.

Ekspert uważa, że obecna metoda wyboru posłów nie tylko „demoralizuje” partię, ale także wyklucza wyborców w powiatach ziemskich i mniejszych miejscowościach. Oni - w odróżnieniu od wyborców z większych miast - często nie mają w Sejmie swoich reprezentantów.

W Polsce 460 posłów do Sejmu wybieramy w 41 okręgach wielomandatowych; głosując na kandydata jednocześnie oddajemy głos na dany komitet wyborczy. Mandaty są dzielone proporcjonalnie między komitety wyborcze, które w skali kraju przekroczyły 5 proc. próg wyborczy (w przypadku koalicji 8 proc.).

Socjolog nie wymienia nazw partii, na podstawie których dokonał swoich obserwacji. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że opisywane przez niego zjawiska wypisz wymaluj odpowiadają ugrupowaniu, którym wyborcy są coraz POwszechniej zmęczeni…

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.