Komorowski w spódnicy, czyli jak kopaczyzmy zakończą erę Platformy

Fot. PAP/Pietruszka
Fot. PAP/Pietruszka

Ewa Kopacz jeszcze przed uzyskaniem wotum zaufania udowodniła, że nie nadaje się na premiera 38-milionowego kraju. Do annałów przejdzie jej wypowiedź o matce, która zabiera dzieci i rygluje się w domu w obawie przed niebezpieczeństwem. Jednak im bliżej wyborów tym pani premier wykazuje większą nerwowość i coraz bardziej wchodzi w buty mistrza obciachu Bronisława Komorowskiego.

Ustępujący prezydent znany jest z rubasznych żartów, niezwykle interesujących metafor i opowiadanych w ludowym stylu baśni o 25 latach wolności. Na określenie prezydenckich bon motów ukuto nawet specjalną nazwę – bronkoizmy. To one, w dużej mierze przyczyniły się do wyborczej porażki, bo Polacy uznali, że ktoś, kto kompromituje się niemal każdą swoją wypowiedzią nie może być prezydentem.

Ewa Kopacz, jak się wydaje podąża szlakiem wytyczonym przez Komorowskiego. Sprzyja temu osobowość szefowej rządu, która znana jest ze swojej niezwykle histerycznej natury i emocjonalnego rozedrgania, co było doskonale widać, gdy przestraszona, drżącym głosem odczytywała nazwiska ministrów, którzy mieli podać się do dymisji po ujawnieniu zeznań z afery taśmowej. W obliczu spadającego poparcia, wiedziona pomysłowością Michała Kamińskiego ruszyła w objazd po Polsce pociągiem w akcji pod wiele mówiącą nazwą „Kolej na Ewę”. Podróż ta okazała się niekończącym pasmem porażek. Pomijając fakt, że kursuje klimatyzowanym pociągiem między największymi miastami (co samo w sobie pokazuje oderwanie od rzeczywistości), Ewa Kopacz im bardziej stara się być dobrą matką narodu, tym bardziej się pogrąża.

Już na początku objazdu kraju, na dworcu prosiła turystów z Kanady, by powiedzieli niedowiarkom (czyt. opozycji), że Polska to piękny kraj. Potem pytała jeszcze pasażera pociągu, czy „kotlecik ładnie pachnie”. Zdążyła też powiedzieć o „dumnym narodzie śląskim” na co towarzyszący jej Kamiński zrobił taką minę jakby przegrał sporą sumę w kasynie. W obliczu finansowych kłopotów Grecji postanowiła użyć argumentu, że jak PiS dojdzie do władzy to zrobi w Polsce drugie Ateny. O Beacie Szydło mówiła, żeby „nie udawała Greka”, o kongresie programowym opozycji, że to takie „symboliczne, trzydniowe greckie wesele”, wreszcie rzuciła jednym z najgłupszych jak do tej pory tekstów, że „jak wytrzyma 40-stopniowy upał to na pewno wygra z PiS-em”. A to tylko kilka z naprawdę sporej ilości „złotych myśli” pani premier. Gdy kampania rozkręci się na dobre internet będzie dosłownie zalany memami z gospodarskich wizyt po kraju z uziałem szefowej PO.

Ostatnia aktywność Ewy Kopacz wyraźnie pokazuje, że ma ona problem z opozycją. Już w styczniu zapowiadała, że jej głównym celem jest „zatrzymanie PiS w drodze do władzy”. Od czasu gdy została szefem rządu praktycznie nie było dnia, w którym nie odniosła się krytycznie do opozycji. Nie jest w stanie pojąć, że ta formuła straszenia już dawno się wyczerpała. Opowiadając dzień w dzień dyrdymały niegodne premiera rządu Rzeczypospolitej Polskiej tylko wystawia siebie i swoją formację na śmieszność, a jak wiadomo partie obciachu są już tylko krok od utraty władzy.

Polityka to nie papierosek i kawka z psiapsiółkami, tylko ostra gra, gdzie nie ma miejsca na sentymenty. Kopacz tego nie rozumiała, nie rozumie i już nigdy nie zrozumie, co zakończy się tym, że Platforma jesienią poniesie dotkliwą porażkę. I tylko socjologowie i politolodzy będą mieli wdzięczny temat do badań – jak kopaczyzmy doprowadziły do ruiny rządzącą od ośmiu lat partię władzy.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.