Czy PiS zrobi z Polski Grecję? A może robiła ją PO. Porozmawiajmy choćby o ściągalności podatków

PAP/Andrzej Grygiel/Radek Pietruszka
PAP/Andrzej Grygiel/Radek Pietruszka

Zacznę od mego podwórka. Znowu spod piór moich kolegów płynie niewyczerpany strumień triumfalizmu. Niektórzy zaczynają przypominać zwolenników Tadeusza Mazowieckiego z 1990 roku, przekonanych, że ich faworyt wygra w pierwszej turze. Bo oni nie znali nikogo, kto by głosował inaczej. Nie chcę przez to powiedzieć, że PO wygra. To raczej niemożliwe. Ale przedstawianie peregrynacji Ewy Kopacz po kraju wyłącznie w kategoriach obciachu nie pozwala nam zrozumieć, że to się może w ograniczonym stopniu okazać skuteczne. Upór i pracowitość powiązana z powtarzanymi uporczywie hasłami mogą dać jakiś rezultat. Gra toczy się przecież o samodzielną większość PiS i konstytucyjną prawicy.

Podobnie zresztą hasło ratowania Polski przed losem Grecji wcale nie musi brzmieć jak absurd, nawet jeśli jest absurdem. Prawicowi komentatorzy wolą jednak debatować o strojach Ewy Kopacz i jej bon motach. Rozumiem, że chcą pomóc swojej ukochanej partii. Ale zostawcie to politykom i ich prasowym biurom. Oni zresztą są dziś, paradoksalnie, bardziej ostrożni w triumfalizmie od was. Co powiedziawszy, muszę uznać weekendową konwencję PiS i zjednoczonej prawicy za sukces. To właśnie jest droga do zwycięstwa. To a nie natrząsanie się z odzieży Kopacz.

To dobry pomysł marketingowy, a zarazem coś dużo większego niż chwyt. Poświęcam temu zjawisku tekst w jutrzejszym numerze „wSieci”, więc nie chcę się powtarzać. Ze względu na cykl wydawniczy pisałem go na początku obrad katowickiej konwencji, a mogłem napisać między innymi dlatego, że teksty programowe na główne panele były już przeważnie gotowe. Krótkie, przejrzyste, spójne. A koordynatorzy poszczególnych dziedzin wiedzieli, co chcą powiedzieć Polakom.

Prawica wyróżnia się tym razem profesjonalizmem i operuje konkretem. Sam fakt, że w weekend toczył się w mediach spór o liczby i tezy podane przez Beatę Szydło, jest znaczącym postępem wobec polityki ostatnich lat. O to, a nie o bon moty. Choć mainstreamowi dziennikarze robią wszystko aby relacjonować te zjawiska  w starym stylu.

Oczywiście najpoważniejszy dylemat brzmi: czy ambitny w sferze wydatkowej program PiS się domyka. Nie dam sobie za to uciąć ręki. Wiele rzekomo bezspornych wyliczeń, nie może być, jak przypomniał w jednej z audycji Ryszard Bugaj,  tak traktowanych, bo trzeba poczynić wiele dodatkowych założeń. Debata toczy się jednak w mocno zwulgaryzowanej formie, w duchu komentarzy w TVN 24 i TVP Info. Przypomnę więc o dwóch dodatkowych elementach, o których warto pamiętać, gdy się słucha dramatycznych pytań, czy PiS zrobi nam z Polski Grecję.

Po pierwsze, dodatkowe założenia nadają sumom przewidywanych wydatków nowych znaczeń. Te sumy generują przecież równocześnie rozmaite dochody. Jeśli w rękach obywateli pozostaną większe pieniądze w następstwie obniżenia kwoty wolnej od podatku, albo jeśli rodzice dostaną dodatkowe pieniądze na dzieci, zaczną więcej kupować. Siłą rzeczy powiększą się dochody państwa uzyskiwane choćby  z tytułu VAT. Na tym polega rola gospodarczego ożywienia. Nie jest to reguła żelazna, ekonomia nie jest bowiem nauką ścisłą. Ale z populizmem przyjmowanie takich założeń nie ma wiele wspólnego.

Po drugie nie warto pochopnie wyśmiewać hasła poprawy ściągalności podatków. Uległa ona zwłaszcza w ostatnich latach rządów PO dramatycznego załamaniu – 4 procent produktu krajowego brutto, co daje kilkadziesiąt miliardów rocznie. Ma to załamanie najwyraźniej naturę strukturalną i w jakiejś mierze polityczną. Czy poprawa nie jest tu możliwa? Sądzę, że jest. Czy aż taka jak zapowiada Beata Szydło? Nie jestem Duchem Świętym.

W tym kontekście warto spytać, czy ta tajemnicza zapaść podatkowa nie była następstwem oligarchicznego systemu społeczno-ekonomicznego, właśnie przypominającego grecki? Kto więc pracował nad drugą Grecją w Polsce? Może niekoniecznie opozycja?

Ten nowy program, znany w zarysach, jest krytykowany z wielu stron. Liberałowie rwą włosy z głowy nad keynesizmem, a prof. Bugaj jest częściowo niezadowolony, bo pod wpływem środowisk bliskich Jarosławowi Gowinowi radykalną ekspansję interwencjonistyczną i socjalną, powiązano z ulgami dla drobnych przedsiębiorców.

I znowu – czy to się domknie, złoży? Nie wiem. Ale nie wysuwałbym pretensji doktrynalnych. Łączenie różnych filozofii do pewnego stopnia może się udać. Próba dania zwykłym Polakom pieniędzy do ręki może być powiązana z Orbanowską polityką kreowania rodzimej klasy średniej. Zwłaszcza, gdy PiS kładzie tak duży nacisk na narodową suwerenność ekonomiczną.

A gdzieś na obrzeżach tego głównego społeczno-ekonomicznego programu napisano wiele sensownych propozycji szczegółowych. Nie wiążących się już z wielkimi wydatkami, ale z pojęciem wspólnego dobra. Wyróżniłbym tu program edukacyjny. Będzie jeszcze okazja żeby go rozebrać na czynniki pierwsze. Ale powrót do tożsamościowej roli szkolnego programu (historia do samej matury), rezygnacja z odmóżdżających testów na egzaminach czy powstrzymanie fali zamykania szkół wydaje mi się wart wsparcia.

To wszystko razem składa się na politykę „o czymś”. I w takiej formie warto o niej rozmawiać.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.