W przedostatnim meczu rundy wiosennej - w polskiej lidze parlamentarnej - posypały się same czerwone kartki.
W końcówce rozgrywanego meczu boisko przy Szucha opuścili ministrowie występujący po obu flakach linii obronnej - Biernat i Arłukowicz. Szeregi opuścił też sponsor z ministerstwa skarbu, niejaki Karpiński, zainteresowany robieniem dalszego biznesu w Grupie Azoty (?), chyba pod osłoną pyłów dymnicowych. Szykowany jest też do zmiany główny rozgrywający z Wiejskiej, znany z zaskakującej gry ofensywnej i dyplomatycznych wślizgów, marszałek Sikorski. Który już wcześniej wielokrotnie sygnalizował odnowienie się kontuzji, jakiej nabawił się w Afganistanie oraz podczas służbowego turnée po USA i Niemczech. Jego zejście z placu gry zostało odłożone w czasie, bo dziura w środku pola mogłaby sparaliżować poczynania reszty zespołu.
Problemem dla zdekompletowanej Platformy wciąż pozostaje porażka w końcówce rzutów karnych w meczu z PiS-em podczas rywalizacji prezydenckiej o „puchar króla”. Byli pewni, że w cuglach ograją słabeuszy z prawicy, bo już wiedzieli jakie błędy taktyczne najczęściej robią w trakcie gry. Nie spodziewali się, że sztab szkoleniowców skupiony wokół lidera - Jarosława Kaczyńskiego - od samego początku postawi na młodego i utalentowanego napastnika, Andrzeja Dudę, który okazał sie strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że z łatwością przedryblował całe boisko wzdłuż i w szerz, to jeszcze słabszą nogą wcisnął kilka cennych bramek pod samą poprzeczkę. Na bramce Platformy stał słynny Lew Jaszyn - Bronisław Komorowski - ozdoba zespołu i najbardziej pewny punkt w obronie. Wyskakiwał do każdej piłki lecącej środkiem Krakowskiego Przedmieścia. Publiczność zapamiętała jego cięty język z 2010 roku, kiedy doszło do pierwszej potyczki o „krzyż smoleński” i upamiętnienie katastrofy z dnia 10 kwietnia, w której zginęło 96 polskich Obywateli, w tym Prezydent Lecz Kaczyński z małżonką Marią. Niepotrzebnie wykłócał się z opozycją PiS-u na temat roli prezydenta Polski w życiu codziennym Polaków oraz podczas obchodzenia narodowych świąt, co nigdy nie jest błahym wyzwaniem.
Tak czy inaczej, pewniak na bramce miał kilka interesujących parad w wydmuchiwanym powietrzu, ale zupełnie nie radził sobie w sytuacji jeden na jeden. Wszystko, co było możliwe - poszczał. Jako doświadczony bramkarz, zadowalająco dobrze egzekwował za to rzuty karne na polu przeciwnika. Miał szansę po raz pierwszy w karierze politycznej wygrać rywalizację o króla strzelców w Belwederze w tym roku. Już witał się z gąską, lecz w ogródku nie zauważył i nogą zaczepił o wystającą cembrowinę i wpadł w „Niebezpieczne związki”. Była nawet próba wyjaśnienia nieporozumień, ale - jak się nic nie zapamiętało z wcześniejszych dokonań, to trudno było polskiemu społeczeństwu dać wiarę takiej wyjątkowej amnezji (?).
Przez długi czas zespół premier Kopacz nie mógł się w ogóle pozbierać. Zniżka formy u poszczególnych graczy już była widoczna po nieudanych rozgrywkach w poprzednim sezonie. Zapowiedziane z pompą zagraniczne transfery nie powiodły się. Wiadomo - kasa za granicą nie jednemu przewróciła w głowie. Czasowe wypożyczenie do ligi europejskiej zdolnej menadżer Bieńkowskiej przyniosło same straty, bo to przy niej zwykle kręciło się mnóstwo utalentowanej młodzieży. Sama też potwierdziła, że nikt - tylko idiota lub złodziej chce pracować (w Polsce?) za 6 tys. zł. Z krótkiej ławki rezerwowych Platformy nikt nie był zainteresowany robieniem większej kariery pod wodzą nieefektywnej madiatorki, dlatego konieczne były nerwowe konsultacje telefoniczne z Brukselą, gdzie od jesieni ubiegłego roku ćwiczą wytrwale oldboje Tusk i Graś. Dzięki temu zdezorientowana premier Kopacz - w jednej osobie lekarka, treserka, trenerka i instruktorka fitness -mogła swobodnie przeprowadzić zakulisowe rozmowy z innymi potencjalnymi zmiennikami.
Nikt przecież nie mógł się spodziewać, że na boisko wybiegnie roznegliżowany kibic z tabletem w ręce i na głos będzie czytał prokuratorskie dokumenty, w których opisane zostały stenogramy rozmów i dygresje osobiste ważnych osób w państwie. W takich warunkach dalsza gra była niemożliwa, niezależnie czy stadion miał zasłonięty dach czy nie.
W ostatniej chwili dołączyli: Andrzej Czerwiński (chyba umie liczyć na drewnianym liczydle, jakby co, to z odliczeniem jedenastki nie będzie problemu), prof. Marian Zembala (zapowiadający wszelką pomoc dla kontuzjowanych) oraz Adam Korol, który już na wejście chciałby zgasić górną piłkę na czubie buta, jak zrobił to Lewandowski podczas meczu z Gruzją, i od razu zaskarbić sobie aplauz publiczności. Ale to nie takie proste.
Tylko czy sędzia będzie na tyle kumaty, żeby doliczyć w końcówce kilka bezcennych sekund. Bo bez tego posunięcia, to i reprezentacja Argentyny wiele by nie zdziałała.
Antoni Ciszewski
Super oferta dla czytelników tygodnika „wSieci”! Zamów roczną prenumeratę naszego pisma a oszczędzisz nie tylko czas, ale i pieniądze! Tylko dla prenumeratorów ceny niższe niż w kiosku nawet o 47%!
Więcej informacji o warunkach prenumeraty na http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/256442-mialo-byc-znow-mistrzostwo-polski-w-politycznej-lidze-i-tytul-krola-strzelcow-w-belwederze-a-wyszla-zwykla-partanina-bo-wiekszosc-zespolu-platformy-przylapana-na-dopingu