Tego nikt się nie spodziewał. To, co nie udało się posłom, załatwili kelnerzy. Arłukowicza zmiotła wreszcie afera taśmowa. Powinien pożegnać się ze stanowiskiem trzy i pół roku temu, kiedy w sposób skandaliczny jego resort przygotował ogłoszenie listy leków refundowanych. Wywołał tym kataklizm ludzi starych i chorych, załamanych nagłym wzrostem cen leków, doprowadzając do sytuacji, w której dziesiątki tysięcy chorych nie mogły przez pierwsze kilka miesięcy korzystać z koniecznych dla siebie medykamentów. Wspaniała koalicja nie liczyła się negatywnymi opiniami ekspertów, chorych, środowiska lekarzy i aptekarzy. Podnosiła ręce przeciw wnioskowi o jego odwołanie. Interes polityczny dla tych zdegenerowanych parlamentarzystów jest ważniejszy niż zdrowie Polaków. Taką mamy klasę polityczną, skupioną w szeregach Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Głosując za pozostaniem Arłukowicza w rządzie, posłowie koalicji zdecydowanie i wyraziście powiedzieli mniej więcej tak: - Mamy was w nosie szanowni rodacy. Nie będziemy przejmować się ludźmi chorymi i starymi. Może nie wszystko idzie Arłukowiczowi najlepiej, ale to nie powód, by go wymieniać na kogoś innego.
Rok później dotknął Polaków – ale znowu tylko tych chorych i starych – już nie tylko kryzys związany z lekami i ubezwłasnowolnionymi przez ministra aptekami, ale kryzys totalny w służbie zdrowia. Potworne kolejki do lekarzy, do zabiegów, operacji, szczepień i innych usług medycznych, brak pieniędzy i znaczne zmniejszenie świadczeń przez wysokospecjalistyczne placówki bądź ich całkowite likwidowanie, stały wzrost dopłat pacjentów do leków, dramatyczne zmniejszenie się dostępu do chemioterapii.
I znowu koalicja cynicznie zignorowała wniosek o odwołanie Arłukowicza. Jej odpowiedź zawierała się w zaklęciu wypowiedzianym przez Donalda Tuska z trybuny sejmowej przed głosowaniem. Brzmiała mniej więcej tak: - Próby odwołania przez opozycję Arłukowicza to typowa polityczna zagrywka, a nie poważna debata o ochronie zdrowia. Dla każdego, poza posłami koalicji, jasne było, że na miejscu słowa „debata” winno być słowo „troska” – bo taka była intencja wnioskodawców. Jednakże demagog i oszust Tusk, sprytnie użyl, nie po raz pierwszy zresztą, języka, który pomagał mu uciec od odpowiedzialności i prawdy.
I oto nagle okazuje się, że ten wybitny fachowiec, wedle koalicji niezastąpiony, odchodzi w niesławie z całkiem innego powodu niż wybitnej nieudolności kierowania resortem. Zgubił go prywatny pobyt w słynnym studio nagraniowym „Sowa i Przyjaciele”, gdzie w gronie przyjaciół spożywał skromny posiłek regeneracyjny. Jako człowiek towarzyski, no i minister, raczej wodził rej w towarzystwie. A że jest też politykiem szczerym i otwartym, przed przyjaciółmi nie miał tajemnic. Teraz kiedy taśmy z nagraniami oraz materiały ze śledztwa prezentowane są opinii publicznej w całym swym bogactwie, minister sięgnął pamięcią do uroczego spotkania w restauracji dla VIP-ów. Spoglądając w tę niedaleką przeszłość, spoczywał już jednak na nim ciężar ministerialnych zadań, uświadomił sobie, że to, co powiedział wówczas oraz sposób w jaki to zrobił, najprawdopodobniej nie przynoszą mu chluby. Co gorsza, jego obraz jako ministra i być może człowieka, nie jest dla niego zbyt korzystny.
Być może to odpowiednie służby, a nie osobiście Arłukowicz, poinformowały premier Kopacz o szczegółach związanych z pobytem ministra w „Sowa i Przyjaciele”. Nie zmienia to istoty rzeczy. Arłukowicz przestał być ministrem. Osiągnęli to skromni pracownicy restauracji. Ustrój, w którym takie rzeczy są na porządku dziennym, nosi nazwę demokracji. Z tego punktu widzenia Polska jest już państwem dojrzałej demokracji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/255906-zbawienna-tasma-arlukowicza-to-co-nie-udalo-sie-poslom-zalatwili-kelnerzy-zmiotla-go-wreszcie-afera-tasmowa