Badania preferencji wyborczych stały się w ostatnich miesiącach obiektem kpin i oburzenia ze strony sporej grupy Polaków. I trudno się temu dziwić, skoro bardziej służą one dezinformacji niż obrazowaniu rzeczywistych nastrojów obywateli.
Na początku warto pokazać jak powinny wyglądać rzetelnie przeprowadzone sondaże. Niedościgły wzór stanowią tutaj oczywiście Niemcy. Pracownie, które cyklicznie prezentują wyniki swoich badań u naszego zachodniego sąsiada pokazują bardzo zbliżone wyniki (rozbieżności między rezultatami największych partii – CDU i SPD wynoszą maksymalnie 2-3%). Ich skuteczność i rzetelność były wielokrotnie potwierdzane oficjalnymi wynikami wyborów do Bundestagu, ostatnio w 2013 roku.
Teraz zobaczmy, jak to wygląda u nas. Przede wszystkim w Polsce sondaże służą kreowaniu rzeczywistości przez establishment medialno-polityczny, a tym samym podświadomego wpływania na wyborców. W zależności od potrzeb stacja telewizyjna, czy gazeta zlecająca sondaż może zadać dowolne pytanie, na które odpowiedzi, będzie można wykorzystać do sobie tylko znanych celów. Tak było z sondażem Millward Brown ze stycznia tego roku gdzie zadano pytanie nie o preferencje wyborcze respondenta, tylko o to, kto według niego wygra wybory. Tutaj nawet ci którzy nie popierali Komorowskiego, wskazywali go jako najbardziej prawdopodobnego zwycięzcę (bo bardziej przypominało to zakład bukmacherski niż sondaż). Efekt? 73% pytanych uznało, że to kandydat wspierany przez PO wygra. Dumna redakcja Faktów TVN mogła z radością pokazać jak to ubiegający się o reelekcję kandydat miażdży konkurencję. A że ktoś się nie przyjrzy jakie było pytanie, to trudno.
W ogóle Millward Brown, który robi sondaże dla TVN zasługuje na osobny artykuł. Jednak tutaj wystarczy przytoczyć tylko jeden przykład. W styczniu gdy badano poparcie dla kandydatów, Komorowski miał 65 proc, by miesiąc później (zaraz po oficjalnym rozpoczęciu kampanii) stracić aż 18 punktów i dostać jedynie 47 procent. Jak to wytłumaczyć? Bardzo prosto. Komorowski nigdy nie miał takiego poparcia, ale taki wynik na początku kampanii pasował dla mainstreamu najbardziej. Inne sondażownie wcale nie były lepsze, przez całą kampanię podając zawyżone wyniki Komorowskiego i zaniżając wyniki jego kontrkandydatów. Dopiero na kilka dni przed I turą pracownie zaczęły trochę „urealniać” wyniki – Bronisław Komorowski dostawał wprawdzie już poniżej 40%, ale Andrzej Duda nadal był mocno niedoszacowany i ledwo sięgał pułapu 30%.
Trzeba w tym miejscu wyraźnie powiedzieć, że w Polsce panuje sondażowa samowolka. Rozbieżności są tłumaczone różnymi metodami badania, różną próbą i setką innych wymyślonych na poczekaniu powodów. Jedne pracownie podają na przykład wynik z uwzględnieniem wyborców niezdecydowanych, inne bez. Stąd jak można to było zaobserwować np. przed II turą wyborów prezydenckich obaj kandydaci mogli cieszyć się ok. 45-procentowym poparciem. Gdzie podziało się pozostałe 10 procent? To właśnie byli ci niezdecydowani. W najlepszym razie informacja o nich została napisana gdzieś małym druczkiem, albo półgębkiem wspomniana przez prowadzącego serwis informacyjny. Cel: manipulacja wyborcą, bo po oczach mają uderzać dwa duże słupki, które tworzą wrażenie, że żaden z kandydatów (a może bardziej faworyt) nie cieszy się poparciem ponad 50% wyborców.
Mówiąc o sondażach warto wspomnieć o jeszcze jednym kuriozum, mianowicie uwzględnianiu w badaniach nieistniejących partii politycznych. Tego typu praktyka nabrała rozpędu po II turze wyborów prezydenckich. W kilku przeprowadzonych już po 24 maja badaniach ruch Kukiza może liczyć na 18-25% głosów, a partia Ryszarda Petru na 6-11% poparcia. Po co badać poparcie dla inicjatyw, które nie przedstawiły programu, kadr, ba nie są nawet zarejestrowane? Odpowiedź (znowu) brzmi: by manipulować odbiorcą. PiS, który zbiera teraz premie po wygranych wyborach prezydenckich, przy słabnącej Platformie i balansujących na granicy progu PSL i SLD mógłby teraz zapewne liczyć na samodzielne rządy. Ale tego przecież nie można pokazać, bo oznaczałoby to że jest już pozamiatane. Dlatego dokłada się Kukiza i Petru i w ten sposób co prawda PiS prowadzi, ale będzie musiał sobie dobrać koalicjanta itd. Prawda, że proste?
Kolejne blamaże pracowni badawczych spowodowały, że wyniki ich prac stały się już tylko obiektem żartów. Ich wiarygodność jest bliska zeru, bo jak tu traktować poważnie publikowane jednego dnia nawet trzy różne sondaże, które pokazują diametralnie różne wyniki? Dyrektorzy ośrodków badań społecznych kpią w żywe oczy zapewniając o wysokim poziomie realizowanych sondaży i maksimum kompetencji osób zaangażowanych w ich przygotowanie. A gdy ktoś publicznie skrytykuje stosowane przez nich metody badań, to potrafią tylko się gniewnie oburzać, w emocjonalnym tonie odrzucając stawiane im zarzuty. Niestety wszystko wskazuje na to, że jeszcze długo będziemy skazani na takie rejterady. Dlatego może lepiej by było przemianować niektóre pracownie na Ośrodki Manipulowania Opinią Publiczną. Tak dla zasady. Marcin Strzymiński
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/254765-miedzy-wrozbita-maciejem-a-kabaretem-czyli-krotka-rozprawa-z-sondazami