Zwycięzca bierze wszystko. Jak mechanizm JOW-ów działa w Wielkiej Brytanii?

Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

Wyniki ostatnich wyborów do Izby Gmin, w których poszkodowane okazały się małe partie, kolejny raz wywołały publiczną dyskusję na temat bardziej sprawiedliwszej i bardziej demokratycznej ordynacji wyborczej. Najbardziej zaangażowane w akcję są oczywiście liderzy niewielkich ugrupowań, które najwięcej straciły: prawicowa Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa i lewicowi Zieloni. I Nigel Farage i Natalie Bennett zgodnie twierdzą, że zostali w ostatnich wyborach „ograbieni” z głosów swoich wyborców, i że ich partie są w Westminsterze niedoreprezentowane. Rzeczywiście, - jak wyliczyło stowarzyszenie Electoral Reform Society – gdyby głosy były liczone według ordynacji proporcjonalnej, a nie większościowej, UKIP, na który głosowało aż 3.8 mln ludzi /12.6%/, zdobyłby nie jeden, a 83 mandaty. A Zieloni / 3.9% poparcia/, nie jeden, a 25 miejsc. Konserwatyści – zamiast obecnych 331 – musieliby kontentować się 244 mandatami, laburzyści – zamiast 232 – 201, a zwycięska Szkocka Partia Narodowa zebrałaby nie 56, a 31 mandatów.

Słowem, gdyby w Wielkiej Brytanii obowiązywała ordynacja proporcjonalna, a nie większościowa, krajobraz polityczny po majowych wyborach wyglądałby zupełnie inaczej! Teraz torysi zyskali przewagę, która umożliwia im samodzielne rządzenie, i chroni przed koncesjami na rzecz koalicjanta. Byliby to już zapewne nie liberałowie, którzy zabezpieczyli sobie ledwie 8 miejsc, ale Szkocka Partia Narodowa, także lewicowa, czyli znowu zaczęłyby się kłótnie wewnątrz koalicyjne, dokładnie jak w poprzedniej kadencji. Tak więc i Nigel Farage i Natalie Bennett obiecują rychłą debatę nad zmianą ordynacji wyborczej na „bardziej demokratyczną”, wspominają nawet o referendum. Ale nie należy sądzić, aby premier Cameron zdecydował się na ponowne referendum w tej sprawie – przypomnijmy, że poprzednie odbyło się w 2011 roku czyli zaledwie cztery lata temu.

Kilka miesięcy temu kandydat na prezydenta Polski Paweł Kukiz przedstawił najważniejszy punkt programowy swojej kampanii – zmiana ordynacji wyborczej na większościową, z JOW-ami i systemem „First Past the Post” czyli „pierwszy na mecie”. Podobna ordynacja obowiązuje w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Australii, Indiach, ale i we Francji, na Kubie i w Iranie – tyle, że dwu-turowa. A przestraszony spadającą popularnością, i nie mając pojęcia o skutkach takiego kroku, Bronisław Komorowski natychmiast obiecał  w tej sprawie referendum. Nie dziwię się, że gwieździe rocka Pawłowi Kukizowi podoba się ten system,  bo to dobra szansa na wybór popularnego i niezależnego kandydata bez zaplecza politycznego. Ale czy to jest ordynacja wyborcza dobra dla Polski? O, tu sprawa już się mocno komplikuje.

A teraz, jak  ten mechanizm działa w Wielkiej Brytanii? Istnieje tu 650 okręgów wyborczych, od czasu do czasu zmienia się ich liczba oraz zasięg. Okręgi wyborcze są jednomandatowe, czyli każda partia wystawia swojego kandydata, a do Izby Gmin wchodzi ten, który otrzymał bezwzględną większość głosów. Znani politycy startują często z „bezpiecznych” okręgów, gdzie silne poparcie dla ich partii. Choć zdarza się, że – jak podczas ostatniej elekcji – w swoich „matecznikach” przepadli Nigel Farage i minister skarbu i finansów w gabinecie cieni, Ed Balls. Ordynacja większościowa z systemem JOW-ów, faworyzuje duże partie o ugruntowanej pozycji,  ale jest niekorzystna dla małych ugrupowań. Zapewnia stabilność rządów i pozwala na sformowanie silnej większości parlamentarnej, ale  nie jest sprawiedliwa. Pozwala partii rządzącej przeprowadzać te reformy, które obiecała w manifeście wyborczym, bo nie musi iść na koncesje  z koalicjantem, zwykle forującym swoje projekty / patrz: ustawiczne przepychanki torysów w koalicji z liberałami na temat ustawy o homo-małżeństwach, oraz weta w sprawie obniżenia dopuszczalnego terminu aborcji z 6 do 5 miesięcy, etc/. Taki system nie stanowi zachęty do rozpadania się partii na mniejsze,  ale z kolei wyostrza i antagonizuje debatę parlamentarna,  bo partie sztucznie „nadmuchują” czasem niewielkie różnice programowe. No i straszliwy galimatias z liczeniem głosów, który w Polsce – patrz: nasze doświadczenia z wyborów europejskich i samorządowych – może stać się grożny. Bo jeśli możliwa jest taka sytuacja, że partia zdobędzie w skali krajowej mniej głosów niż konkurencja, a wprowadza do Izby Gmin więcej posłów, bo wszystko zależy od tego jak rozłożą się głosy w terenie, etc. jest to dodatkowe pole do nadużyć.

Plusem JOW-ów w polskich warunkach może być:

1/ korzystny wpływ na tworzenie się większości w sejmie, stabilność rządzenia / choć ma to i negatywne strony,  o czym dalej/;

2/ bariera nie do przebycia dla partii mniejszych;

3/ koncentracja opozycji, a więc i większa szansa na silniejszą opozycję;

4/ wyborca zna reprezentanta swojego okręgu, łatwiej mu do niego dotrzeć, a potem egzekwować przedwyborcze obietnice;

5/ większa niezależność posła od swojej partii, rozstrzelona odpowiedzialność, bo musi się liczyć nie tylko ze swoim aparatem, ale i wyborcą na miejscu;

Są jednak  i poważne minusy:

1/ ordynacja większościowa z JOW-ami  nie jest demokratyczna, bo prowadzi do „gubienia” głosów, oddanych na mniejsze ugrupowania. Często także dochodzi do wyboru „mniejszego zła” / Cameron i jego: „głosuj na mnie, a nie na Farage’a, bo obudzisz się z laburzystami na Downing Street”/.

2/ przyczynia się do zacementowania dwupartyjnej sceny politycznej – na co już narzekają polskie mniejsze ugrupowania.

3/ rozstrzelenie głosów po kraju obniża wprawdzie szanse mniejszych partii ogólnokrajowych na ilość mandatów, ale zwiększa mniejszości etnicznych, np. niemieckiej, która działa głównie na terenie Sląska /patrz: triumf Szkockiej Partii Narodowej w Wielkiej Brytanii/.

4/ na wynikach wyborów duży wpływ ma wielkość okręgu i rozstrzelenie głosów po kraju, co zwiększa nieprzewidywalność elekcji.

Właśnie, większościowa ordynacja wyborcza z systemem JOW-ów, jest kompletnie nieprzewidywalna! Mogą sobie na nią pozwolić – jeśli chcą – państwa o ugruntowanych procedurach demokratycznych jak Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, albo też autarkie,  bo jak taka ordynacja działa na Kubie czy w Iranie, możemy się domyślać. W Polce, gdzie demokracja dopiero się rodzi, czy też odradza, to byłoby duże ryzyko. O ile w ugruntowanych państwach demokratycznych przyczynia się do stabilności rządów i większej skuteczności w produkowaniu ustaw, zapowiedzianych w kampanii wyborczej, w krajach postkomunistycznych, w których przez 45 dominowała monokultura partyjna, wcale nie musi. Czy to „zabetonowanie” sceny politycznej nie służyłoby PO, partii władzy rządzącej od 8 lat, z powiązaniami, które chronią ten „beton”? Czy zmiana ordynacji na większościową z JOW-ami w niedojrzałej polskiej demokracji, w której wiele elementów nie działa jeszcze sprawnie – pluralizm medialny, „politician code”, odpowiedzialność polityków przed wyborcami, niezawisłe sądy, świadome swoich praw społeczeństwo obywatelskie – to nie byłby niepotrzebny hazard? Myślę, że byłby.

Felieton opublikowany na stronie SDP.pl. POLECAMY

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych