Debata o niczym nie przesądziła. Ale przygotowanie Andrzeja Dudy „po łebkach” to pierwsza poważna wpadka sztabu PiS

PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Nie dogadamy się co do generalnej oceny debaty Komorowski-Duda, bo każdy widzi co innego, stosuje inne kryteria, a tak naprawdę nikt z komentatorów nie zna wrażeń tzw statystycznego szarego Polaka. Można wręcz podejrzewać, że taki statystyczny Polak jako wzór z Sevres po prostu nie istnieje.

Jeden preferuje cichych i grzecznych, kto inny uzna, że żywa gestykulacja i nieustanne przerywanie to dowód, że ma się rację… Wielu będzie się kierowało wcześniejszymi sympatiami, nawet jeśli się do nich nie przyznaje przed samym sobą.

Sam napisałem w komentarzu dla tygodnika ABC (ukaże się pojutrze), że dla mnie to remis. Ze wskazaniem na Komorowskiego, jeśli kryterium będzie bogactwo tricków, a na Dudę – jeśli przesądzać ma wiarygodność i stosowanie reguł fair play. Kandydat PiS ma cały czas poważnie szanse na ostateczne zwycięstwo – nie w debacie, a w wyborach.

Niemniej niepokoją mnie dwie kwestie.

Niezależnie od tego, czy uznamy Andrzeja Dudę za pokonanego czy zwycięskiego, poświęcił on znacznie mniej czasu na przygotowanie się do tej debaty. Jeszcze w sobotę rano jeździł na Śląsk, podczas gdy Komorowski siedział w pałacu przyjmując porcję intensywnych szkoleń od całego tłumu ludzi. Czy wyszło mu to na dobre?

Bez wątpienia Duda miał mniejszą orientację w żelaznych prawach rządzących takimi widowiskami. Pojawił się już zarzut, że za często mówił „panie prezydencie” albo wręcz „szanowny panie prezydencie”, co wywołuje o nieuprzedzonych widzów wrażenie podległości. A to jeden z wielu przykładów. Odpowiednie nawyki można człowiekowi wdrukować jedynie odpowiednio długimi ćwiczeniami.

Bez wątpienia też ludzie wokół Komorowskiego przygotowali kilka min, kłopotliwych cytatów, które umożliwiły przypieranie konkurenta do muru. Wywołanie absurdalnego skądinąd wrażenia, że to urzędujący prezydent rozlicza kandydata opozycji a nie na odwrót.

Po drugiej stronie tych min było dużo mniej. W rzeczywistości Dudę przygotowywał samotnie Jacek Kurski, pozbawiony w praktyce zaplecza, researcherów itd. Miał też, powtórzmy, dużo mniej czasu na i na odpowiednie poszukiwania i na samo markowanie debaty – na to ostatnie zaledwie kilka godzin w sobotę i w niedzielę.

To dla mnie niezrozumiała ekstrawagancja sztabu PiS, który wcześniej ustrzegł się większych wpadek. Można naturalnie przyjąć założenie, że takie starcia nie mają większego znaczenia, liczy się wrażenie ustawicznych podróży, a kandydat sięga do ludzi ponad głową swojego konkurenta. Ale w takim przypadku lepiej do debaty w ogóle nie stawać.

Skądinąd zaś ze sztabu Dudy płynęły sygnały, że te telewizyjne widowiska traktuje się tam śmiertelnie poważnie poważnie. Choćby z powodu doświadczeń Jarosława Kaczyńskiego z 2007 roku. Dlaczego więc przygotowania do nich postanowiono w ostatniej chwili potraktować tak lekkomyślnie? Dalibóg nie wiem. Jest i inna kwestia. Komorowski połamał podczas niedzielnej debaty wszystkie uzgodnione wcześniej reguły. Odzywał się podczas wypowiedzi konkurenta (Duda też, ale dużo rzadziej i wyraźnie w reakcji na metodę prezydenta), przerywał mu, próbował zbić z tropu. W czasie własnych odpowiedzi zadawał inne pytanie, do czego ewidentnie nie miał prawa.

Dziennikarze prowadzący: Krzysztof Ziemiec i Dorota Gawryluk, skądinąd bezstronni w sprawach merytorycznych, reagowali na tę agresję za słabo. Jedyną reakcją wystarczającą byłoby przerwanie na moment audycji i dobitne przypomnienie o zasadach. Ale kto narazi się urzędującemu prezydentowi z PO?

Ma on wpływy w obu stacjach – i w publicznej TVP, i w prywatnym Polsacie. Pojawia się pytanie, jak będzie wyglądało stosowanie się do zasad na jeszcze mniej przyjaznym gruncie, jakim jest TVN 24. Dwójka z trójki dziennikarzy delegowanych do prowadzenia czwartkowej audycji to otwarci przeciwnicy (czy raczej przeciwniczki) Dudy. Miałoby to mniejsze znaczenie, gdyby sam Duda chciał sobie pomagać łokciami, ale najwyraźniej jest na to zbyt grzeczny i elegancki. Czy jest więc sens występować tam, gdzie polityk będzie czołgany podwójnie: przez nie stosującego się do zasad rywala, i przez prowadzące?

Pole manewru jest jednak wąskie. Nie pójście byłoby otwartym przyznaniem się do porażki w poprzedniej debacie, nawet jeśli porażki w istocie nie było. Mogę tylko zareagować jedynie dwiema radami dla Dudy.

Po pierwsze nieco dłużej przysiąść nad przygotowaniem się do debaty. Próbować odrobić lekcję, którą odrobił Komorowski. Po drugie, energiczniej protestować przeciw łamaniu reguł. Wiem, że skarżenie się także budzi rozbieżne reakcje publiczności, ale lepiej określić zawczasu granice nadużyć w tej drugiej debacie, niż użalać się nad sobą potem.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych