Do piątku uważałem, że poparcie Bronisławowi Komorowskiemu mogą dźwignąć dwie rzeczy. Pierwsza - pojawienie się Donalda Tuska, który zaczarowałby co najmniej kilkaset tysięcy rodaków. Nie zrobił tego. To nie było wsparcie, które zmieniło obraz gry. Pozostał więc drugi czynnik – debaty. Ale po wczorajszym wieczorze i on przestał się liczyć. W niedzielę spełni się więc scenariusz z koszmarów kończącego kadencję prezydenta – przegra z kretesem.
Nie tylko dlatego, że faulował - manipulował danymi i wypowiedziami konkurenta.
Nie tylko dlatego, że był nadpobudliwy, a wręcz agresywny - notorycznie przerywał, pokazywał coś, czego nie jest w stanie się pozbyć – poczucie wyższości, arogancję. Tego publiczność nie lubi.
Nie tylko dlatego, że znów popłynął na oderwaną od rzeczywistości mieliznę udając, że nie ma z PO nic wspólnego, a całe zło w Polsce bierze się z rządów PiS-u.
Nie tylko dlatego, że znów musiał posiłkować się kartkami – tak przy atakowaniu rywala, jak i wygłaszaniu podsumowania debaty.
Nie tylko dlatego, że po paru godzinach okazało się, że „niezależne” opracowanie poglądów kontrkandydata przygotowywała panu prezydentowi córka.
Nie tylko dlatego, że po debacie cała Polska mogła zobaczyć prowokotora z Krakowskiego Przedmieścia, a ostatnio przyjaciela (przecież nie każdemu głowa państwa daje się obcałowywać) Bronisława Komorowskiego, czyli Andreja Hadacza, który w holu TVP zaatakował Andrzeja Dudę, a później szarpał się z jego sztabowcami, pokazywał im środkowy palec i coś wykrzykiwał. Przypomina się: „On pójdzie na wybory. A wy?”.
I nie tylko dlatego, że Andrzej Duda był w tej debacie spokojniejszy, bardziej opanowany (inni powiedzą, że kulturalny, a jeszcze inni, że po prostu miękki).
I tak dalej…
Nie ma znaczenia, kto tę debatę wygrał. Moim zdaniem w kontekście umacniania i poszerzania elektoratu, podtrzymywania kampanijnego trendu, skuteczniejszy był Duda. Komorowski dowiódł, że potrafi nieco dłużej pokazać się publicznie bez wpadki, że jego aktywność nie musi oznaczać kompromitacji, że jest w stanie wykrzesać z siebie więcej energii. Nie o to jednak chodziło.
Nieważne będzie też to, co działo się wokół debaty i po niej. Ta nadaktywność struktur PO w portalach społecznościowych i kuriozalne zachowanie części dziennikarzy. Mimo wszystko aż trudno było uwierzyć w słowa zachwyconej reporterki Polsat News do Komorowskiego w holu TVP:
Przed debatą pytałam pana o samopoczucie. Teraz wszyscy oceniają, że pan zmiażdżył Andrzeja Dudę. Ta pani chyba srogo się w niedzielny wieczór zawiedzie…
Pozostając przy tej stacji – nic do niej nie mam, ale akurat jej serwis informacyjny wprawił mnie dziś w lekkie rozbawienie. Polsat News szukał odpowiedzi na pytanie: „kto wygrał debatę?”, przeprowadzając sondę wśród mieszkańców Poznania. Usłyszeliśmy 3 (słownie: trzy) głosy. Pierwsza pani powiedziała, że jeden z kandydatów był opanowany i to będzie miało znaczenie. Druga, że Komorowski wypadł lepiej - „wreszcie” - bo był konkretny. A trzecia? Hm…
Myślę, że Komorowski powinien wygrać… mimo, że nie jestem zadowolona z obecnych rządów. Ale… ale… PiS już rządziło.
I tu jest pies pogrzebany. Jest oczywiście grupa ludzi uważająca, że największym zagrożeniem dla Polski jest PiS, którego ledwo co udało się oderwać od koryta po wiekach średnich ich panowania, a Platforma, bez przerwy borykająca się z rzucanymi pod nogi kłodami, wcale nie rządzi od dwóch kadencji, nie ma prezydenta, nie wygenerowała rękami swoich ludzi niezliczonych afer, nie zadłużyła państwa na rekordową skalę, nie złamała większości wyborczych obietnic itd.
To grupa zapaleńców, która i tak w niedzielę pójdzie do lokali wyborczych i poprze Komorowskiego. Rzecz w tym, że niemal wyłącznie do nich kieruje swój przekaz obecna głowa państwa i jej sztab. Dobitnie było to widać na dzisiejszym spotkaniu w Krakowie, gdzie prezydent wciąż straszył możliwą Polską, „którą mieliśmy nie tak dawno temu”, „która stawia na opresyjność wobec swych obywateli. Straszył „aresztami wydobywczymi”, „Polską nastawioną na prowokowanie obywateli do złych rzeczy”. Straszył Ziobrą, Kamińskim, Macierewiczem. Mówił o niebezpieczeństwie „wystawienia polskiej wolności na ryzyko, na niepewną zmianę”. Apelował o „nieeksperymentowanie i niepsucie polskiej wolności”.
Może nawet żałuje już, że poparł te JOW-y?
Tak trzymać, panie prezydencie! M.in. to zapewniło panu drugie miejsce w pierwszej turze. I to pozwoli panu to świetne drugie miejsce obronić. Srebrny medal jak w banku!
Wielu moich kolegów przestrzega przed triumfalizmem, każe nie lekceważyć sztuczek w wykonaniu sztabu Bronisława Komorowskiego, a doceniać bezwzględnego rywala i zakładać nieprzewidywalność ostatniej kampanijnej prostej. Jednak mimo wszystko powtórzę: Andrzej Duda te wybory wygra. I to zdecydowanie. Nieco ostrożnie, by nie przeszarżować, węszę różnicę w okolicach 60:40. Dokładnie taką, jaka jest w tej chwili. Wynika ona z sondaży oficjalnych (tradycyjnie błędnych – mówiąc najdelikatniej), nieoficjalnych i typów firm bukmacherskich, które warto obserwować, bo w przeciwieństwie do zamawiających sondaże redakcji, nie lubią one tracić pieniędzy.
Ani Duda ani Komorowski nie przechylają i nie przechylą już szali zwycięstwa na swoją stronę rodziną, jednym spotem, wsparciem celebryty, lepszym wrażeniem w czasie debaty. Sprawy zaszły za daleko. Potrzeby wyborców dotykają kwestii systemowych, a nie powierzchownych. I dlatego szogun Koziej może spokojnie spacerować do najbliższego Auchana czy innego Carrefoura po kartony (na marginesie – mam nadzieję, że dla tych sieci po dwustopniowej tegorocznej zmianie władzy przyszłość podobna się rysować będzie jak dla pana prezydenta) dla swojego cesarza.
Ich nie zatrwoży wizja powrotu do władzy Kaczyńskiego. Mają przede wszystkim dość Komorowskiego i jego Platformy. O tym, że tak faktycznie jest, świadczy też pompowanie „partii Balcerowicza”, czyli Platformy Ratunkowej dla liberałów na jesienne wybory, która choć niemal nikt o niej nie słyszał, już ma stałe miejsce w sondażach (!), w pierwszym osiągając nawet wynik 11-procentowy!
Na koniec – tych, którzy mimo wszystko obawiają się nieprzewidywalności ostatnich dni kampanii, uspokajam: pan prezydent wciąż jest sobą.
Wieńcząc spotkanie z Bronisławem Komorowskim parlamentarzysta PO Jerzy Fedorowicz podał mu szklankę, reklamując „najzdrowszą, najsmaczniejszą, naszą, tutejszą” (cytuję z pamięci) wodę. I dodał:
Może podzielisz się z małżonką.
Pan prezydent, stojąc 15 cm od małżonki, powiedział tylko coś do prezydenta Krakowa, przechylił szklanicę, zaśmiał się jowialnie i zakończył spotkanie.
Pani prezydentowa musiała poczuć się jeszcze dziwniej niż swego czasu Angela Merkel w towarzystwie gentlemana z Belwederu. A może jest przyzwyczajona?
TYLKO U NAS zakazana książka Wojciecha Sumlińskiego! „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”.
Publikacja odsłania niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego, sięgające do mrocznego świata służb tajnych, które współtworzyły polską mafię.
Pozycja w ciągłej sprzedaży wSklepiku.pl. Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/244908-duda-na-ostatniej-prostej-do-zwyciestwa-okazalego-debata-tylko-to-potwierdzila
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.