Jak tak dalej pójdzie, to Bronisław Komorowski obieca nawet powołanie międzynarodowej komisji w sprawie Smoleńska. Popłoch musi być paniczny, skoro ludzie, którzy dopiero co wrzucili do pieca paczki z wieloma milionami głosów poparcia dla różnych akcji obywatelskich, z dnia na dzień stali się gorącymi zwolennikami referendów.
A na posłańca dobrej nowiny wybrali sobie właśnie Komorowskiego, człowieka, który w ubiegłej kadencji ograniczał udział obywateli w demokracji. Wystarczy przypomnieć przygotowane przez niego ustawy o zgromadzeniach, czy dostępie do informacji publicznej, w których prezydent wręcz kontrował prawa obywatelskie.
No, ale wiadomo, jak trwoga, to do boga demokracji, czyli obywatela. Z tym, że Komorowski wyskakując z samego rana po niedzieli wyborczej z taką deklaracją, wykazał nadgorliwość sugerującą panikę. Można nawet powiedzieć, że to była postawa wręcz błagalna. Z tego punktu widzenia Andrzej Duda wykazał się chwalebną wstrzemięźliwością, uznając, że wynik Pawła Kukiza upoważnia do podjęcia publicznej debaty na temat JOW-ów. To jest doskonałe postawienie problemu, które jednocześnie szanuje wyborców, nie obiecuje gruszek na wierzbie i pozwala zachować szacunek dla własnego programu. Komorowski, wyskakując niczym diabeł z pudełka i gnąc kręgosłup w ukłonach wobec ludzi, których postulatami dopiero co pogardzał, nie uszanował samego siebie. Taki ma widocznie etos.
Jeśli elektorat głosujący na Kukiza jest faktycznie elektoratem zmiany, to nie ma mowy, żeby w drugiej turze zdecydowali się poprzeć Komorowskiego. Po prostu nie ma takiej możliwości. Obecny prezydent jest bowiem zaprzeczeniem jakiejkolwiek zmiany, alegorią skostnienia, symbolem zgniłego systemu, któremu wyzwanie rzuca Kukiz. Na domiar złego za prezydentem stoją media, które sam Kukiz wyzwał od najgorszych. Zatem nie ma o czym mówić, z tej strony Dudzie nie grozi niebezpieczeństwo.
Jeśli natomiast wyborcy Kukiza są eklektyczną magmą, zlepkiem kontestatorów systemu z różnych pozycji, to po odpadnięciu swojego faworyta na drugą turę nie pójdą lub po części zagłosują na Dudę. A już na pewno nie posłuchają sugestii Kukiza. Tutaj raczej działa prawo znane skądinąd – ci ludzie nie mogą mieć pewności, że wybór Dudy przyniesie oczekiwaną przez nich zmianę, lecz mogą mieć stuprocentową pewność, że nic się nie zmieni, jeśli Komorowski pozostanie na kolejną kadencję. Tym bardziej, że obiecane referendum może się odbyć dopiero po wyborze Komorowskiego, a wtedy to ho, ho, ho! Szukaj go, jak wiatru w polu! Nikt nam nie da tyle po wyborach prezydenckich, ile prezydent obieca przed wyborami.
Istnieje także opcja, że elektorat Kukiza to ludzie, których łączy tylko sprzeciw wobec klasy politycznej jako takiej. W takim przypadku to są liście na wietrze i nie można zrobić żadnej rozsądnej kalkulacji z ich ewentualnymi wyborami w drugiej turze. Albo gremialnie nie pójdą, bo po odpadnięciu ich kandydata nie mają interesu w popieraniu ani Dudy, ani Komorowskiego, ewentualnie zdecydują się na mniejsze w ich mniemaniu zło i zagłosują na Dudę. Nawet gdyby im Komorowski złote góry obiecał i spełnienie wszelkich zachcianek Kukiza, to zawsze będzie dla nich człowiekiem opresyjnego systemu, a jego obietnice nic nie warte. Zatem w odróżnieniu od swojego rywala Duda nie musi zalecać się zbytnio do Kukiza ani łasić do JOW-ów. Może być po prostu sobą.
W tej chwili elektorat i sztab Kukiza myśli o wyborach parlamentarnych, na prezydenturę położyli już krzyżyk. I słusznie, bo nie należy się przejmować ani zajmować zaszłościami, na które nie ma się wpływu. Teraz zresztą sam Kukiz musi dokładać gorliwie do pieca, żeby zapał jego wyborców nie wystygł do jesieni. Zważywszy na wiek swoich zwolenników, czyli na młodość chmurną, lecz i durną, to bardzo możliwe, że po wakacjach Kukiz ostanie się z ręką w nocniku, o ile się mocno nie postara. Jeśli Komorowski ma taki kaprys albo złudzenia, to niech się w tych lansadach i pochlebstwach wobec wyborców Kukiza wije do upadłego, co zresztą chyba już blisko.
Duda powinien zająć się kontynuacją tego, co dało mu sukces w pierwszej turze – poszerzaniem wyłomu w murze medialnym, który otacza kandydata Platformy. Bo Duda zwyciężył dzięki zbudowaniu swoistego by-passu, czyli ominięcia mediów głównego nurtu. To setki bezpośrednich spotkań z ludźmi w Polsce, wspaniałe wystąpienia w internecie, w mediach społecznościowych, dziesiątki tysięcy kilometrów w pogoni za wyborcami. Duda, o którym na początku mówiono, że dobrze będzie, jeśli osiągnie poparcie swojego ugrupowania, wręcz przeskoczył PiS. Rozbił szklany sufit, jeśli w ogóle tam był jakiś sufit. I prawdopodobnie teraz pociągnie PiS za sobą. To były klasyczne narodziny gwiazdy i to w najlepszym amerykańskim stylu. Już o 7 rano Duda częstował wyborców kawą w Warszawie, po południu tłumy witały go w Sochaczewie.
W tym sensie mamy też znamienny prognostyk dla przyszłego zwycięzcy, a nawet jakby alegorię ilustrująca przepaść pomiędzy rywalami – Duda wygrał w Ameryce, a Komorowski na Białorusi. To jest symboliczna miara formatów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/244121-poploch-w-sztabie-komorowskiego-mistrz-przegral-z-czeladnikiem-i-teraz-lasi-sie-do-terminatora