Już o tym na tych łamach pisałem, ale wypada powtórzyć: im więcej pana prezydenta Bronisława Komorowskiego w mediach, tym bardziej widać jak mało ma Polakom do zaproponowania, jak bardzo jest w sobie zakochany, jak bardzo pogardza wszystkimi, którzy nie chcą iść z nim pod czekoladowym (zjełczałym) karakanem zwanym orłem. Starsi nieco znajomi twierdzą, że w tych swoich tyradach coraz bardziej zbliża się mentalnie do komunistycznych kacyków, niezdolnych do przyjęcia jakiejkolwiek krytyki. Młodszym historycznie z niczym się nie kojarzy, ale i ich odpycha. Czy można się dziwić, że wybierają dynamicznego i wiarygodnego Dudę lub znak szalonego nieco protestu czyli Pawła Kukiza?
Ostatniego dnia kampanii nawet w zaprzyjaźnionej i uprawiającej do ostatniej chwili (pewnie przed II turą pokażą jeszcze bardziej co potrafią…) stacji zaprezentował się jako zirytowany, zdenerwowany, nieprzyjemny. A przecież te kilka trudnych pytań, które zadał Bogdan Rymanowski, to zaledwie nikły procent spraw z których powinien się rozliczyć! Co ciekawe, nawet kiedy towarzyszące Rymanowskiemu panie podrzucały Komorowskiemu wygodne piłki, odpychające wrażenie nie znikało.
Im dalej szedł w las, tym gorzej. Tak w ogólnikach, które sprowadzały się do peanu pochwalnego dla siebie samego i swoich kumpli, jak w detalach kiedy cieszył się iż „Hofman dostał w głowę” czy gdy cynicznie odmawiał odniesienia się do plugastw Niesiołowskiego. Szczytem spektaklu było zdziwienie Komorowskiego, że ktoś w ogóle śmie go dopytywać o konsekwencje jego podpisów pod ustawami, o skutki rządów, które wspierał. Naprawdę otwierał szeroko oczy i na serio przekonywał, że prezydent nie jest np. od współtworzenia polityki gospodarczej, a jego odpowiedzialność (choć podpisał ustawę!) za drastyczne wydłużenie wieku emerytalnego jest żadna. Widać jak lekko przez te lata traktował prezydencką przysięgę.
Pycha Komorowskiego przypomina dziś pychę Wałęsy. Zdziwienie, że naród zaczyna go mieć dość, ma podobne objawy. I dlatego może przegrać. Jeszcze chwila, a zobaczycie Państwo, zaproponuje komuś podanie nogi albo zagrozi nasłaniem kolegów z WSI. Ostatniego dnia przed ciszą wyborczą był już bliski wybuchu. Scena w której machał kartką z pisowską propozycją ustawy o in vitro powinna być powtarzana do znudzenia. Tyle zostało z niedawnej potęgi króla, który jeszcze w marcu szykował się do ponownej intronizacji, zdziwiony iż ktoś wątpi w jego wygraną w I turze.
Wszystko to byłoby nawet zabawne, gdyby nie dotyczyło stanowiska dającego bardzo poważny wpływ na losy Polski. Siłę i moc prezydentury można wykorzystać do zwiększenia bezpieczeństwa państwa, do wywierania nacisku na rząd by prowadził politykę społeczną wzmacniającą wspólnotę i gospodarkę, do obrony dobrego imienia narodu. Ta kampania pokazała nam, że dużo lepiej wywiązałby się z tego zadania Andrzej Duda, facet poważny i rozsądny, z odpowiednią dozą dynamizmu.
Bronisław Komorowski zaś, niestety, wszystkie prezydenckie narzędzia wykorzystuje jedynie do żyrowania najbardziej nawet głupich pomysłów ekipy PO-PSL oraz okadzania samego siebie i swoich faworytów. I dokładnie to samo na kolejne lata nam obiecał. Gdy dostał na koniec kilkadziesiąt sekund na zwrócenie się do wyborców, nie wykorzystał nawet tych kilku chwil. Tak niewiele miał do powiedzenia. Inna sprawa, że jest niesłychanym skandalem jak dziennikarka „przepytująca” prezydenta o sprawy zagraniczne mogła nie zapytać o fundamentalną pomyłkę jaką popełnił w ocenie Rosji, Putina i stanu bezpieczeństwa w Europie. A jednak, gwiazda TVN nie zapytała.
Przed nami I tura wyborów. Dogrywka wydaje się niemal pewna. Zobaczymy wtedy jeszcze wyraźniej do czego zdolny jest ten system. Wszystko, od klonów Sobieniowskich i Dobroszów-Oracz, przez służby specjalne po prowokatorów, zostanie rzucone do walki przeciw Dudzie. A jednak, jest szansa na zwycięstwo.
Bo Komorowski będzie musiał mówić - i zostanie usłyszany jeszcze wyraźniej. I będzie musiał zmierzyć się w debacie z Dudą - i raczej przegra. Energia zmiany narasta. Co ważne, także wśród młodych, którzy coraz wyraźniej widzą już jak zostali oszukani przez rządy Platformy. I nawet zwożeni masowo kadrowicze młodzieżówki PO (często jednocześnie funkcyjni w spółkach publicznych), tego wrażenia nie zmienią.
Zadanie nadal jest potwornie trudne, ale dobra zmiana w Polsce dawno już nie była tak bardzo w zasięgu ręki jak jest dzisiaj. Przypisuję to nie tylko dość sprawnej kampanii, ale przede wszystkim dobremu wyborowi kandydata przez lidera Prawa i Sprawiedliwości oraz wyraźnej zmianie nastrojów społecznych. Wieje inny wiatr i to też dobrze wróży przed wyborami parlamentarnymi. To będzie, nie zapominajmy, główne starcie o Polskę. Na pewno lider całego obozu naprawy Polski, Jarosław Kaczyński, może uznać pierwsze potyczki tej wojny za udane.
PS. Polecam Państwu nasz tygodnik - oprócz naprawdę mocnego materiału okładkowego to bardzo ciekawy numer!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/243823-pycha-czy-sluzba-stagnacja-czy-dynamizm-dobra-zmiana-w-polsce-dawno-juz-nie-byla-tak-bardzo-w-zasiegu-reki