Debata dziesięciu pretendentów do prezydentury mogła wielu zawieść. Ale musiało tak być. I to nie z powodu składu debatujących. Taka debata ma sens, jeśli się odnosi do aktualnego prezydenta czy premiera (w wypadku wyborów parlamentarnych). Po to są pretendenci, żeby konfrontować swoje pomysły z tym, co jest. Urzędujący prezydent ma być uczestnikiem i punktem odniesienia, bo inaczej debata wisi w próżni i nie ma sensu albo ten sens jest znikomy. Bronisław Komorowski stchórzył, zasłaniając się powagą urzędu, ale to tylko wybieg. 23 kwietnia publicznie twierdził, że także za granicą nie ma konfrontowania się urzędujących prezydentów czy premierów z aspirantami. I powołał się na przykład brytyjskiego premiera Davida Camerona. Tyle że to bzdura i kłamstwo, bo oto 2 kwietnia 2015 r., czyli zaledwie trzy tygodnie wcześniej Cameron konfrontował się w telewizyjnym studiu z pięcioma konkurentami.
Prezydent Komorowski okazał się - jak to określa język potoczny - cykorem i uniknął konfrontacji. W przyjaznej pogawędce w telewizji Polsat w programie „Trzech na jednego” (choć nie sposób wskazać choćby jednego z tych trzech, kto nie traktowałby kandydata na prezydenta jak szacownego zabytku, na który się chucha i dmucha) wyznał, że nie chciał, aby było „wszyscy huzia na jednego Józia”. Tyle tylko, że jedynie konwencja „wszyscy huzia na jednego Józia” ma sens. Wszędzie. Komorowski tej konwencji się wystraszył, dlatego snuł opowieści o nierównych szansach i majestacie urzędu. Nawet w proporcji dziesięciu na jednego prezydent nie jest pokrzywdzony. Ma w końcu za sobą pięć lat rządzenia, czyli ogromne doświadczenie oraz wiedzę o państwie dla pretendentów niedostępną nawet w dziesiątej części. Doświadczenie i wiedza jak najbardziej rekompensują liczebną przewagę. Poza tym prezydent 38-milionowego państwa nie może uciekać od sytuacji, które są zaledwie kłopotliwe, ale nawet nie trudne. Bo jak się zachowa jako głowa państwa w sytuacji dramatycznej? Też będzie cykorem? Przecież to byłaby katastrofa.
Poza wszystkim jednym z obowiązków urzędującego prezydenta jest konfrontowanie się z aspirującymi do tej funkcji. Żeby wyborca mógł na własne oczy zobaczyć, co kto sobą reprezentuje w warunkach konfrontacji właśnie, a nie w pogawędce u cioci na imieninach, jak było w programie „Trzech na jednego”. Jest oczywiste, że nie stawiając się na debatę w TVP Bronisław Komorowski uciekł od jednego ze swoich niepisanych zobowiązań, czyli w tym sensie nie wykonał pracy, za którą wszyscy mu płacimy. To nie jest żadne fiu-bździu, tylko bardzo poważne zaniechanie. On powinien w debacie z konkurentami udowodnić, że nadaje się na urząd głowy państwa, że wciąż ma odpowiednie kwalifikacje moralne i intelektualne, że spełnia odpowiednie kryteria psychiczne czy nawet fizyczne. Nie ma lepszego sposobu niż w konfrontacji z pretendentami, z których jeden ewentualnie go zastąpi. Obywatele mają prawo to zobaczyć, przeanalizować, skonfrontować i potem w oparciu o to zagłosować. Postawa cykora nie jest żadnym wytłumaczeniem, lecz jest żałosną rejteradą i oszustwem wobec wyborców.
Wybór wersji „cykor” musi mieć głębsze podłoże, o czym przekonujemy się szczególnie dobitnie w końcówce kampanii. W sztabie Bronisława Komorowskiego panuje nastrój paniki i desperacji (czyżby mieli jakieś tajne badania?), stąd na przykład spot o in vitro w stylu goebbelsowskiej propagandy, i to tak nachalnej, że nawet Leni Riefenstahl byłaby zawstydzona. Jakby tego było mało, na odcinek ratowania notowań urzędującego prezydenta została rzucona znana z niemal bezgranicznej sympatii do Bronisława Komorowskiego i PO, ale jednak rozsądna reżyser Agnieszka Holland. I zaczęła mówić w TVP 2 rzeczy, które wcześniej sama uznałaby za absolutnie żenujące. Dowiedzieliśmy się więc, iż Bronisław Komorowski jest na świecie powszechnie znany, podziwiany i szanowany. Dlatego Polacy nie mają właściwie wyboru - byliby idiotami, gdyby nie wskazali męża stanu, który dla świata jest kimś równie ważnym jak Barack Obama i papież Franciszek w jednym. Oczywiście takie słowa nie padły, bo Agnieszka Holland pokazuje się jednak na świecie i musi zachować twarz, ale sens był właśnie taki.
Czekałem na jakiś grymas na twarzy Agnieszki Holland, bo przecież takie niedorzeczności muszą się jakość odciskać na fizjonomii, ale nic się nie zdarzyło. Znana reżyser rzuciła swój dorobek, prestiż, reputację i powagę na szalę poparcia „pana Bronisława” - jak to zgrabnie i dowcipnie ujęła Magdalena Ogórek. I nawet powieka jej nie drgnęła, choć przeciętny gimnazjalista może sobie wyguglać, że Bronisław Komorowski na świecie nie istnieje. Bo po prostu nie ma takiej potrzeby, a on sam nie zrobił nic, żeby normalny człowiek miał znać choćby nazwisko takiej postaci, a nawet, żeby wiedział o jej istnieniu. Z moich rozmów z europarlamentarzystami z zagranicy wynika, że nawet dla większości z nich Bronisław Komorowski to biała plama. Wiedza o nim nie jest im zwyczajnie do niczego potrzebna, bo w polityce europejskiej kompletnie się nie liczy jako istotny gracz. Znany to jest Victor Orban, ale on jest akurat totalnym przeciwieństwem bezbarwnego i absolutnie obłego Bronisława Komorowskiego, i jest na ustach wielu, bo wciąż czymś się wyróżnia, kogoś drażni, wkurza, inspiruje, niepokoi. Na tle Viktora Orbana Bronisław Komorowski to Pan Nikt.
Zagranie argumentem znanego na świecie męża stanu oznacza, że sztab Komorowskiego oraz PO nie mają już czym grać. Jest zapewne liczenie na to, że przeciętni ludzie uwierzą Agnieszce Holland czy komuś podobnego i nie sprawdzą, bo przecież to osoba światowa i bywała. I na to nakładają się desperacja sztabu zmuszająca do posługiwania się narzędziami goebbelsowskiej propagandy oraz zachowania w stylu cykora. Znamienne, że po debacie pretendentów w TVP wielu polityków PO na Twitterze „zjechało” wszystkich kandydatów, wychwalając pod niebiosa pogawędkę Bronisława Komorowskiego w Polsacie. Jest w tym jednak małe „ale”.
Skoro pretendenci byli tak słabi, a Komorowski tak znakomity, dlaczego przed tymi słabeuszami stchórzył? Dlaczego im tego nie udowodnił twarzą w twarz, przed wielomilionową widownią, tylko wybrał wariant cykora?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/243477-wybierajac-wariant-cykora-w-debacie-prezydenckiej-komorowski-pokazal-ze-bardzo-boi-sie-porazki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.