Polacy zwyczajnie Komorowskiego nie chcą na drugą kadencję. Tylko (jak zwykle zresztą) boją się niewiadomego, że inna opcja polityczna (np. PiS) może pokrzyżować ich plany życiowe lub zawodowe ambicje.
Nie wielu ma świadomość takiego dziwnego stanu zagrożenia, jaki towarzyszy gapowiczowi, w tramwaju lub autobusie, jadącemu jeden lub dwa przystanki bez ważnego biletu. I nie dlatego, że rezolutnego pasażera nie stać na opłacenie jednorazowego przejazdu, tylko dlatego że w ostatniej chwili wskoczył do środka - drzwi się zamknęły - a w pojeździe publicznym ani automatu sprzedającego, ani możliwości nabycia u kierowcy prawa do uprawnionej jazdy. Więc od razu pojawia się chwilowe zastanowienie, co robić? Jechać dalej czy wysiadać na najbliższym przystanku. Większość przezornych pasażerów, w tego rodzaju sytuacji, wysiada.
Mniejszość, o wyraźnie pobudzonych emocjach, jedzie dalej rozglądając się na wszystkie możliwe strony. Tak właśnie zachowują się zwolennicy kandydata na drugą kadencję - po cichu spekulują na tanim towarze.
W malej skali, to nie ma większego znaczenia, gdyż gapowiczostwo to taki fajny folklor komunikacyjny - trochę bieganiny za urwisem, a czasem męskiej szarpaniny na oczach zaciekawionych pasażerów. Znacznie większym problemem byłaby obstalowana absencja korzystających z komunikacji publicznej, w takim mieście jak np. Warszawa, gdzie ze sprzedaży biletów rokrocznie kalkuluje się dalszą rozbudowę linii metra.
Przy najgorszym scenariuszu, nigdy nie zostałaby wybudowana, nie dlatego że stolicy Polski na taką inwestycję nie stać, nawet za panowania (żarłocznej) Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO), ale z powodu czysto ekonomicznych - brak chętnych do jazdy pod ziemią. Chyba że prestiż miasta na wskroś europejskiego wymuszałby konieczność pobudowania warszawskiego Underground (z ang. potocznie the Tube). Właśnie taką drugą linią metra w Warszawie jest kandydat PO (Bronisław Komorowski) na prezydenta RP, za cenę podwyżki biletów o jakieś 400%.
W dużej skali, to ogromne wpływy do kasy miasta. Nic dziwnego, że od samego początku towarzyszyła temu procesowi inwestycyjnemu zręczna propagandowa, że jak nie będzie podwyżki biletów, to nici (z frajdy) z jazdy w ciemnościach. Z tego pomysłu infrastrukturalnego sztab wyborczy kandydata Komorowskiego aktualnie korzysta przez ludzików z PO w Magistracie miasta - wybudować kolej podziemną, wbrew żyłom wodnym przed i pod Wisłą, ważne żeby działało w kierunku starej Pragi. Nieważne, że przecieka i stwarza zagrożenie życia dla nieświadomych pasażerów - że kosztuje drugie tyle co metro w Londynie.
Hasła wyborcze Komorowskiego „Zgoda buduje!”, „Idźmy razem!” i inne tego typu pomysły, to takie przeciekające metro w Warszawie - za ciekawe, żeby rezygnować z podróży na gapę. Ale też za drogie, żeby nie brać tego pomysłu na poważnie w dniu 10 maja. On już przegrał te wybory, bo wie że naporu wody nie powstrzyma żadna dziurawa konstrukcja. Będzie szukał awaryjnego wyjścia, jak tylko pojawi się pierwsze zawilgocenie na szybie okna.
Na razie nie ma paniki w wagonikach, bo kontroler (kandydat Paweł Kukiz) zagaduje pasażerów i sprytnie wyłapuje gapowiczów, dając im na początek dnia tylko upomnienie. Zyskuje w ten sposób sympatię ogółu. Niewykluczone, że będzie jednak żądał podwyżki za świadczoną usługę w warunkach podwyższonego ryzyka, jak tylko okaże się że zbyt lekkomyślnie ryzykuje swoim życiem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/243305-stawiam-litra-czystej-ze-kandydat-po-na-prezydenta-komorowski-przegra-te-wybory-on-je-juz-przegral-mimo-jeszcze-wyraznego-poparcia-w-ulicznej-sondazowni