Maciej Stasiński popada w recydywę. Po tym, jak domagał się pogonienia Grzegorza Brauna z Radia TOK FM, ostatnio zaprotestował przeciwko jego obecności na antenie TVP. Okoliczność, że jest kampania wyborcza, i media – a w szczególności media publiczne – muszą dopuścić wszystkich kandydatów do głosu, uważa on za mało istotną. Dla krewkiego obrońcy demokracji także prawo wyborcze nie stanowi dostatecznego powodu do równego traktowania kandydatów. „Zasłanianie się literą prawa nie ma sensu. Trzeba ją zmienić” („Brunatny głos w telewizji publicznej”, Gazeta Wyborcza, 28 kwietnia).
W antyfaszystowskim zapale Stasiński nie zważa na sprzeczność w swoim wywodzie. Bo z jednej strony powiada, że Brauna nie powinno się było wpuszczać do studia TVP, a z drugiej nawołuje do zmiany prawa, które nakazuje go wpuszczać. Z tego drugiego wynikałoby, że Braun tymczasem mógłby być w mediach tolerowany, póki tego prawa żeśmy jeszcze nie zmienili. No więc zarazem: i już nie wolno wpuszczać Brauna, i jeszcze wolno. Ale nie sprzeczność jest tu najważniejsza. Radykałowie rzadko dbają o logikę swoich tyrad, nie wymagajmy więc za dużo.
Chodzi o rzecz bardziej podstawową, a mianowicie, że – wedle Stasińskiego - nie ma być równych praw dla demokratów i dla wrogów demokracji, a o tym, kto jest wrogiem demokracji ma decydować jakaś samozwańcza elita – tu uosabiana przez Macieja Stasińskiego.
Dla uniknięcia zbędnych a nietrafnych przypuszczeń, powiem, że Grzegorz Braun nie jest moim kandydatem w tych wyborach. Nie podzielam większości jego analiz stanu Polski i świata. Ale z tego nie może wynikać, że nie-mój kandydat nie ma mieć prawa równego startu w wyborach dlatego, że jest nie-mój. A tak właśnie rozumuje Stasiński. Okładanie kandydata Brauna pałką faszyzmu jest niepoważne.
Braun głosi, że należałoby zmienić Konstytucję tak, żeby zawierał się w niej przepis skopiowany z Konstytucji Kwietniowej (której nb. ten kandydat nie jest zwolennikiem z powodu – uwaga Macieju Stasiński! – oszukańczego sposobu jej wprowadzenia w życie w 1935 r.) przepis, pozwalający w nadzwyczajnych okolicznościach scedować władzę na osobę wskazaną przez prezydenta. W ten sposób prezydent (w tej koncepcji chyba tylko prezydent Grzegorz Braun) przekazałby władzę wskazanemu przez siebie regentowi, czy zgoła królowi – i tak odrodziłaby się w Polsce monarchia. Pomysł dziwaczny, ale czy faszystowski?
Braun cierpi niewątpliwie na antyżydowską obsesję. Ale czy antyżydowska obsesja równa się faszyzmowi? Analogia do Hitlera sprzed 1933 r. jest chybiona, bo tamten miał już gdy dochodził do władzy na swoich usługach bojówki, który uczyły niepokornych moresu. Gdzie są bojówki Brauna?
Ten kandydat ma niewyparzona gębę i obraża ludzi, powiadając na przykład, że rządzą Polską narodowi zaprzańcy. Grubo przesadza, ale czy to powód, żeby odbierać mu prawo rywalizacji na równych prawach z innymi kandydatami? Jeśli te jego tyrady podpadają pod paragrafy kodeksów, niech go ścigają prawnie ci, którzy czują się pokrzywdzeni (kk) albo mają do Brauna roszczenie prawne (kc). I tyle.
Jest pewien typ polityków i pewien tym dziennikarzy, którzy nie mogą istnieć, bez wytwarzania poczucia maksymalnego zagrożenia przez faszyzm. Z pewnością faszyzm (zresztą tak jak komunizm, ale o nim jakoś ci ludzie nieczęsto wspominają) jest nie do pogodzenia z demokracją. Lecz czy nie za prędko próbuje się zamykać usta przeciwnikom politycznym nazywając ich faszystami?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/242828-goraczkowe-szukanie-faszyzmu-czyli-gdzie-sa-bojowki-brauna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.