Konflikt i potworne zagrożenie zamiast zgody i bezpieczeństwa. Czy Polacy znów dadzą się upodlić?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Andrzej Grygiel
Fot. PAP/Andrzej Grygiel

Powyższe pytanie jest dla mnie kluczowym w tegorocznej kampanii wyborczej. Śledzę ją z dużym niesmakiem. I wcale nie dlatego, że jest miałka, choć w dużej mierze jest. Chyba powoduje mną zniechęcenie do dawno przekroczonego poziomu chamskiego wciskania Polakom kitu. Co gorsza, dajemy sobie ten kit wciskać.

Piszę w pierwszej osobie liczby mnogiej, bo czuję się częścią tej mamionej wspólnoty, wodzonej za nos, tak skutecznie ubezwłasnowolnianej, że aż wydającej się gubić przynależne suwerennemu narodowi instynkt samozachowawczy, zdolność do samodzielnego myślenia, postrzeganie prawdy i wolności.

Ta wspólnota wybrała sobie Platformę raz. Nie przeszkadzały jej afery, PR zamiast rządzenia państwem, stemplowanie wszystkiego partyjną łapą w stopniu, jakiego powstydziliby się nawet towarzysze z SLD w czasach swojej świetności. Nie przeszkodził Smoleńsk, absolutna kompromitacja państwa i awansowanie po niej wszystkich tych karłów, którzy powinni mieć nazwiska skrócone do jednej litery w oczekiwaniu na surowe wyroki. W 2011 r. moja wspólnota wybrała ich po raz drugi. Wystawiła pośladki, mówiąc: śmiało!

W 2010 r. wybrała sobie Bronisława Komorowskiego na przywódcę. Ponoć przestraszyła się złowrogiego Jarosława Kaczyńskiego, rzekomo pałającego żądzą wendetty na Ruskich, a ten uwierzył w strach rodaków do tego stopnia, że paradoksalnie pominął w kampanii temat najoczywistszy z oczywistych. Według wielu dlatego przegrał.

Minęło pięć lat. Media elektroniczne za bardzo się nie zmieniły. Tyle, że zeszły niżej. Telewizyjne programy „informacyjne” to już poziom kotłowni. Nie warsztatowej – tu jest profeska – ale merytorycznej. Nawet elementarna przyzwoitość przestała być potrzebna. A wspólnota pelikanów siedzi z rozdziawionymi dziobami i łyka. Mam znajomego, któremu wielokrotnie uświadamiałem najprostsze mechanizmy propagandy TVN. Zauważał je, zgadzał się ze mną. Ale kanału w telewizorze nie zmienia. Przyzwyczaił się. Ładnie wygląda, nieźle brzmi, niech się więc sączy.

Okazało się jednak, że nie da się domknąć systemu medialnego i powoli rośnie pierwsza stacja telewizyjna, której naprawdę nie jest wszystko jedno, że rynek prasowy rządzi się swoimi prawami, a internet jest nie do ruszenia. Do Białorusi jednak trochę nam brakuje.

Okazało się też, że nie da się zupełnie przemalować pana prezydenta. I nie chodzi wcale o to, że facet bywa kłopotliwie zabawny, bo snuje opowieści o Kościerzynie-Koźlu. Pal licho jego lapsusy językowe. Niech sobie gada i uczciwie pracuje na jedną ze swych wielu ksywek – „Bredzisław”. Gorzej, że on się tak zachowuje poza Polską bądź w czasie przyjmowania zagranicznych wizyt. Musimy dotrwać do końca kadencji z tym jego łażeniem po japońskich fotelach, z opowiastkami w Białym Domu o bigosie i konieczności pilnowania żon, z obrażaniem Dunek itp.

Na marginesie, szanowni Rodacy, wstydziliście się Leppera, a nie wstydzicie się Komorowskiego? Gdzie tu konsekwencja?

Powiecie, że Lepper nie umiał po się wypowiedzieć po polsku? A ja sobie przypominam, że mówił dużo składniej niż np. w takim prezydenckim zdaniu sprzed tygodnia:

(…) dodatkowy obowiązek do podjęcia wysiłku i działania na rzecz skonkretyzowania mechanizmów działań, które by rzeczywiście innowacyjność w Polsce ułatwiły, jakby jej wprowadzaniem zintensyfikowały działanie…

Przede wszystkim jednak nie da się przełknąć tego, jakie jest w wizji pana prezydenta miejsce Polski. Od rzeczy wielkich – przekonywania o naszym pseudo-bezpieczeństwie (z pseudo-zmodernizowaną armią) pilnowanym (za jakie grzechy?!) przez Szoguna Kozieja, według którego w zasadzie nic nam nie grozi, poprzez pozwalanie na marginalizowanie samych siebie w gardłowych sprawach europejskich (ostentacyjne pozostawienie relacji UE-Rosja Berlinowi i Paryżowi), po politykę historyczną pozwalającą Bronisławowi Komorowskiemu zasugerować, iż Polacy są współwinni zbrodni na Żydach i manifestować bezrefleksyjną radość z nagrodzenia antypolskiego filmu przez żydowskie lobby. By wymienić tylko kilka kwestii.

Wreszcie - nie-da-się-w-żaden-sposób-wytłumaczyć-i-wybaczyć rechotu, jaki zaprezentował Komorowski na Okęciu w oczekiwaniu na samolot z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Majestat Rzeczypospolitej w teorii uosabiany przez prezydenta, majestat Ojczyzny w obliczu śmierci jej wielkich synów, do niej powracających, został wówczas zupełnie zdegradowany. Choćby z tego jednego powodu należałoby tego człowieka bezpowrotnie skreślić.

Ostatnich pięć lat brutalnie obnażyło Bronisława Komorowskiego. Jeśli Polacy tylko zechcą, to zauważą, że ten pozornie nieporadny facio stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa nas wszystkich. Zwłaszcza w czasach, które okazują się poważniejsze niż komukolwiek (poza śp. Lechem Kaczyńskim) wydawało się jeszcze parę lat temu.

Że zamiast wbijanej nam do głów zgody i radości z 25-lecia wolności, mamy pogardę wobec obywateli, ich inicjatyw, wobec przeciwników politycznych. I strach. Nawet przed dziennikarzami.

Ostatnią, zupełnie oddzielną kwestią, jest milczenie wokół książki Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Oczywiście dziennikarz ma rację diagnozując, że próbuje się zamilczeć jego publikację udając, że nie ma tematu, że to tylko jakiś wariat popisał coś o panu prezydencie.

Dlaczego głowa państwa i jej otoczenie tak chętnie skarży Adama Hofmana za zadanie kilku pytań, a nie pozwie Sumlińskiego, ostatecznie rozprawiając się z tym namolnym śledczym pismakiem? Przecież zarzuca on pierwszemu obywatelowi de facto działania osłonowe dla gigantycznych przestępstw! To betka?

WSI, Pro Civili i podejrzani Rosjanie. „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Sumliński opowiada o czarnych kartach w życiorysie prezydenta. NASZA RELACJA z promocji książki

Wojciech Sumliński: „Odkryłem Bronisława Komorowskiego od takiej strony, od jakiej nie odkrył go nikt. Na wszelki wypadek drukujemy książkę o nim w Czechach…” Ta książka musi wywołać trzęsienie ziemi – oby na czas.

Wskażcie swoim znajomym, którzy mogą chcieć na niego zagłosować, by odpowiedzieli sobie np. na takie pytania:

Czy Bronisław Komorowski jest oddany Polsce? Czy dba o swoich rodaków, czy ich słucha? Jak traktuje ich wolę wyrażaną np. w setkach tysięcy podpisów pod projektami ustaw? Jak świadczy o nim jego otoczenie? Co można sobie pomyśleć o niechęci do wyjaśnienia wszystkich wątpliwości wokół jego związków ze zorientowanymi na Wschód służbami specjalnymi? Dlaczego przez pięć lat Bronisław Komorowski nie udzielił żadnego wywiadu medium, które nie zalewa go toną lukru? Jak nas reprezentuje jako głowa państwa? Ile razy było ci głupio z powodu zachowania prezydenta? Czy wiesz, że chciał on sprzedać polskie lasy, by spłacić roszczenia środowisk żydowskich? Czy uważasz, że państwo, w którym N-I-K-T (!!!) nie ponosi odpowiedzialności za śmierć prezydenta w skandalicznie zorganizowanej oficjalnej podróży naprawdę zdaje egzamin? Czy państwo, które nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa najwyższym urzędnikom może zadbać o szeregowego obywatela? Czy nie zatrwożył cię sposób w jaki Komorowski przejął władzę w kwietniu 2010 r.? Lista jest otwarta i niestety da się ją mocno wydłużyć.

I najważniejsze: czy znów dasz się upodlić?

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych