Jeśli chodzi o „błąd pilota” to palmę pierwszeństwa dzierży chyba Radosław Sikorski. Już kilkadziesiąt minut po tragedii, informując Jarosława Kaczyńskiego wiedział, że piloci nie powinni schodzić tak nisko i lądować we mgle.
Natomiast Gazeta Wyborcza mało komu dała się wyprzedzić w kwestii „presji na załogę” – również w dniu tragedii publikowała opinię, że dowódca lotnictwa, nawet jeśli nie wpływa na załogę, to samą swoją obecnością na pokładzie wywiera presję na pilotów. A chyba dla wzmocnienia sugestii dodali informację, iż kapitan wspólnie z prezydentem podejmuje decyzję o lądowaniu.
Ciekawe, że dociekliwe umysły od razu w pierwszym dniu wykluczyły zamach, nikt nawet nie wspomniał. Widocznie taką możliwość utrudniała gorąca atmosfera pojednania z Putinem, które właśnie było w toku i miało swoją kulminację w uściskach i żółwikach z polskim premierem. Dzisiaj zamach w dalszym ciągu jest wykluczony, chociaż po pojednaniu z kagiebistą zostały tylko zgliszcza. Ale mówi się trudno, trzeba trzymać się z KGB, skoro się od początku trzymało z A, czyli Anodiną.
Rozpowszechnianie w Polsce kanonicznych wersji MAK (czyli w gruncie rzeczy KGB) trwało od pierwszych dosłownie chwil po katastrofie. Pamiętamy wszyscy rzekome cztery próby lądowania, nieznajomość rosyjskiego przez załogę oraz fałszywy czas upadku samolotu. To tylko w pierwszych minutach, potem pojawiła się niezliczona ilość kłamstw, często przeczących sobie nawzajem. Już na drugi dzień rozpoczęło się demolowanie wraku, który okazał się nie być dowodem. Wszędzie na świecie wrak jest dowodem w badaniu katastrofy lotniczej, lecz w Smoleńsku nie był. W Smoleńsku dowodem było złamane drzewo.
Tak, mieliśmy uwierzyć w drzewo, we właściwości ruskiej, pancernej brzozy mieliśmy uwierzyć i to na słowo. A słowo należało do doktora Laska, który nigdy w życiu nie badał przecież ani ruskich brzóz, ani katastrof Tupolewów. Ale dał słowo, a słowo pasowało zarówno rosyjskiemu, jak i polskiemu rządowi. Tak się jakoś złożyło. Nawet nikt z „ekspertów” nie pofatygował się, żeby tę brzozę zmierzyć, przepisano pomiar z protokołu rosyjskiego. Być może nie chciano zaszkodzić pojednaniu. Brzoza była i jest kanonicznym dowodem KGB, a polscy eksperci nawet nie ważą się pomyśleć o jakiejkolwiek symulacji komputerowej, gdyż to byłoby zbrodnią przeciwko kagiebowskiej racji stanu, która ciągle obowiązuje w środowiskach zbliżonych do rządu.
Jest więc rzeczą oczywistą, że nasze podejrzenie zamachu od początku nie wypływało z żadnej sekciarskiej wiary, jak to usiłują nam wmówić putinowscy poputczycy, lecz właśnie i przede wszystkim z niewiary w to śledztwo. Na początku była niewiara. Niewiara w prymitywne inscenizacje zwane „rosyjskim śledztwem” oraz „polskim śledztwem”. Zresztą na końcu, czyli dzisiaj, niewiarę mamy podobną, a może i większą. Ostatecznie wersja KGB nie uległa zmianie.
W międzyczasie był na szczęście Antoni Macierewicz. To on sprawił, że smoleńskim cynglom zamarły kłamstwa na ustach, przynajmniej te najbardziej bezczelne. Macierewiczowi wystarczyło kilka tygodni, żeby postawić tamę potokowi fałszerstw płynących ze strony rządu i przy-rządowych mediów. To dzięki niemu i jego zespołowi, mówiąc dzisiaj o zamachu mamy pewność, że za tym twierdzeniem stoją mocne przesłanki. Za wersją KGB stoi natomiast mistrz sztuk walk wschodnich z programu MO, który osobiście rąbał brzozę na wsi i poświadczył, że jest na tyle krzepka, iż może strącić duży samolot pasażerski. CND, czyli Co Należało Dowieść. Oto kwintesencja i symbol „polskiego śledztwa” w sprawie tragedii smoleńskiej.
W gruncie rzeczy powinniśmy byli już przywyknąć do sensacyjnych wrzutek przed ważnymi dla Polaków rocznicami lub wydarzeniami. Tym bardziej w trakcie kampanii wyborczej. Jednak tragedia smoleńska ma wymiar bolesny na tyle, że nigdy nie przejdziemy do porządku dziennego nad faktem, że zblatowani politykierzy oraz ich cyngle grają trumnami ofiar tej największej powojennej tragedii w Polsce. Publikowanie insynuacji z anonimowych źródeł to ich specjalność.
Warto jednak pamiętać, że to są ciągle ci sami ludzie. Ci sami, którzy w przeddzień święta odzyskania niepodległości publikują artykuł wychwalający zabory. A w przededniu rocznicy Powstania Warszawskiego piszą, że Armia Krajowa zajmowała się mordowaniem Żydów. Postponujący polskiego papieża przed dziesiątą rocznicą śmierci. Czy można się dziwić, że tuż przed piątą rocznicą tragedii smoleńskiej i w trakcie kampanii wyborczej, powrócili do kanonicznej wersji KGB? W końcu ich korzenie rodzinne i ideologiczne często gęsto sięgają nawet dalej w przeszłość, aż po czasy NKWD. Mają zatem wspólny mianownik także z resortem, który „robił Katyń”. Czego więc można się po nich spodziewać?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/240059-cyngle-sie-uwijaja-jak-w-ukropie-czyli-paniczny-powrot-do-kagiebowskiej-racji-stanu