Macierewicz jako potwór z ciemnego pokoju

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Pisałem już kilkakrotnie, że twardy elektorat PiS nie jest zdolny do politycznej empatii (jest to zresztą cecha wielu twardych elektoratów), to znaczy, że uznaje, iż niemal wszyscy powinni dostrzegać to, co dostrzega on.

Jeśli dla twardego elektoratu jakaś wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego jest genialna, to przecież musi być taka dla wszystkich, a jeżeli dla kogoś nie jest, to nie warto się nim przejmować. Jeśli Antoni Macierewicz jest dla twardego elektoratu niedościgłym i perfekcyjnym śledczym w sprawie Smoleńska, to musi być taki dla wszystkich. I tak dalej.

Drugi problem polega na tym, że twardy elektorat myli nieustannie kwestię politycznej technologii z oceną etyczną. Uznaje, że jeśli ktoś jest „dobry”, to należy go eksponować i wciąż pokazywać, nawet gdyby miało to odebrać poparcie i głosy (w co zresztą twardy elektorat nie wierzy – vide punkt pierwszy). Oczywiście to nie twardy elektorat prowadzi kampanię (na szczęście), ale czasami można odnieść wrażenie, że zinfiltrował sztab.

Nie będę się zajmował analizowaniem stwierdzeń Naczelnej Prokuratury Wojskowej, bo nie o tym jest ten tekst. Zaznaczam tylko, że tak, jak wcześniej, pozostaję smoleńskim agnostykiem. Jakiekolwiek zdecydowane konkluzje, dotyczące przebiegu katastrofy, oparte na pośrednich dowodach, bez złożenia wraku do kupy, bez oryginałów danych z rejestratorów uważam za niewiarygodne.

Zgadzam się, że jakaś odpowiedź ze strony opozycji na tę prowokację – bo trudno to inaczej nazwać – musiała być. Ale czy musiał ją dawać Antoni Macierewicz? Nie, i to nie powinien być on. Na razie pojedyncza konferencja Macierewicza była tylko błędem taktycznym. Jeśli Macierewicz powróci jako stały uczestnik kampanii (bo teraz wszystko jest kampanią), będzie to błąd strategiczny, który drogo może kosztować Andrzeja Dudę.

Dlaczego tak uważam? Na początek odsiejmy wszystkie kontrargumenty, odwołujące się do merytorycznej albo etycznej strony zagadnienia. Nie rozmawiamy o tym, czy Macierewicz ma rację, czy w imię prawdy trzeba go koniecznie pokazywać, czy jego obecność – jak to górnolotnie określił jeden z twitterowiczów –„odbuduje naród”. Rozmawiamy wyłącznie w ramach politycznej pragmatyki o tym, jaki wpływ na elektorat miałaby ponawiana obecność Macierewicza i wątku Smoleńska podawanego we właściwy dla niego sposób w czasie kampanii wyborczej.

Przede wszystkim trzeba zauważyć kwestię absolutnie podstawową: druga strona sporu politycznego właśnie dlatego wyciąga teraz Smoleńsk z wyraźną intencją grania tą sprawą w okolicach 10 kwietnia, że liczy na stałą w tej sprawie reakcję PiS i ma nadzieję osiągnąć z tego powodu korzyści. I już samo to powinno stanowić sygnał ostrzegawczy, aby w tę grę nie grać. Nie pokazywać Macierewicza, obchody piątej rocznicy zorganizować spokojnie i skromnie, konkretnie punktować niedociągnięcia śledztwa, jeśli to konieczne, ale unikać wchodzenia w temat zbyt głęboko.

Dlaczego Macierewicza należy schować? Ten polityk PiS ma jeden z najwyższych wskaźników nieufności, w różnych badaniach wahający się w okolicach 50 proc. I tak jest od dawna. Czy to się podoba, czy nie, dla znacznej części elektoratu, o który trwa właśnie walka, Macierewicz to osoba niosąca złe skojarzenia.

Jeśli dziś wśród zdecydowanych poparcie dla Dudy sięga 25 proc., a do rozdzielenia jest ponad 20 proc. niezdecydowanych, to nie ma siły – kandydat PiS będzie walczył również o tych, którzy mają miękkie, centroprawicowe przekonania albo mają tylko dość PO. I o nich przy boku Macierewicza skutecznie nie zawalczy.

I to jest po drugie: wyborcy w swojej masie nie decydują na podstawie analizy danych, programów, przekazów medialnych. Nie wgłębiają się w to, co mówią wojskowi prokuratorzy ani w to, jak kontruje ich Macierewicz. To domena osób szczególnie zainteresowanych polityką. Większość – a przypominam, że o nią toczy się gra – decyduje na podstawie najbardziej podstawowych skojarzeń. I dlatego tak ważne jest wbijanie tych skojarzeń w głowę. I znów – czy nam się podoba czy nie, dla ogromnej liczby ludzi Macierewicz niesie z sobą skojarzenia krążące wokół schematu „oszołom – zamach – wojna z Ruskimi – sztuczna mgła”.

Nieważne, że ma to niewiele wspólnego z faktami. Nie o tym rozmawiamy. Te skojarzenia przenoszą się niestety na całe zagadnienie katastrofy, o ile tylko pobrzmiewają w sposobie jego prezentacji wątki charakterystyczne dla wypowiedzi szefa zespołu parlamentarnego.

Niektórzy słusznie wskazują, że po zestrzeleniu nad Ukrainą malezyjskiego boeinga sporo się w postrzeganiu Smoleńska wśród niezaangażowanych mogło zmienić. Wątpliwości zresztą i tak narastały. Wyobraźmy sobie, że taki przeciętny, wahający się wyborca postrzega ten temat jak zaglądanie przez coraz szerszą szparę w drzwiach do pokoju, gdzie – jak mu wmawiano – czają się jakieś straszne stwory. On podejrzewa coraz silniej, że to nieprawda, że tam jest coś ważnego, ale zarazem się boi. Mimo to uchyla drzwi coraz mocniej i mocniej, już już ma wejść i samemu sprawdzić, co się w tym pokoju znajduje, gdy nagle ze środka wyskakuje stwór, którym go zawsze straszono, i próbuje go tam na gwałt wciągnąć. Naturalną reakcją większości będzie natychmiastowe zamknięcie drzwi i złożenie sobie obietnicy, że nigdy tam już nie zajrzą. Tak właśnie jest ze Smoleńskiem i Macierewiczem, który w tej alegorii odgrywa rolę strasznego mieszkańca zamkniętego pokoju.

Pojawia się też odwieczny i – proszę wybaczyć – dość niemądry argument: media i tak są przeciwko PiS, jak się chce psa uderzyć, to się kij zawsze znajdzie, więc po co ukrywać Macierewicza? To absurd. Po pierwsze, przyjąwszy taki punkt widzenia można właściwie zakwestionować prowadzenie kampanii wyborczej i stosowanie jakichkolwiek technik wizerunkowych, skupiając się tylko na misji „głoszenia prawdy”, skoro i tak prorządowe media wszystko sfałszują. Po drugie – trudno pojąć, dlaczego tymże mediom dostarczać świeżej amunicji. Jeśli chce się walczyć z negatywnymi skojarzeniami, trzeba to robić konsekwentnie i systematycznie. Z czasem – choć to długi czas – one zaczną blednąć. Tak jak dotychczas w kampanii Dudy wyblakł cień Macierewicza.

W swoim blogowym tekście Krzysztof Karnkowski rozważa ten sam problem, przytaczając argumenty przeciwko moim tezom. W większości niecelne. Nie jest prawdą, że odpuszczenie w czasie kampanii tematu Smoleńska – lub też złagodzenie przekazu w jakiejkolwiek innej budzącej emocje sprawie – spowoduje odpływ jakiejś grupy twardych wyborców. Oni właśnie dlatego nazywają się „twardymi wyborcami”, że są gotowi zaakceptować niemal każdą politykę partii, do której są przywiązani, a już na pewną taką, która nie polega na zmianie poglądów w istotnej sprawie, a jedynie na jej przesunięciu na jakiś czas na dalszy plan.

Oczywiście ma rację Karnkowski twierdząc, że nie można w ten sposób całkowicie rozmyć wizerunku partii i jej kandydata. Ale na tym właśnie polega sztuka robienia polityki, żeby umieć zbalansować potrzebę wyrazistości i złagodzenia przekazu.

Można wreszcie postawić pytanie niejako odwrotne: co przyjdzie PiS z poruszania w ostry sposób tematu Smoleńska akurat teraz, w trakcie w gruncie rzeczy podwójnej kampanii wyborczej (bo to już także kampania przed wyborami parlamentarnymi)? Czy dzięki temu zdobędzie nowych wyborców? Raczej nie, wszyscy, którzy wierzą w wersję Macierewicza, i tak zagłosowaliby na PiS. Czy w jakikolwiek sposób osłabi pozycję Komorowskiego lub PO? Zdecydowanie nie – temat Smoleńska podejmowany przez Macierewicza ma potencjał zrażania wyborców, ale z całą pewnością nie zyskiwania w grupie umiarkowanych. W takim razie – po co? Moim zdaniem racjonalnego uzasadnienia brak. Niektórzy uważają, że takie uzasadnienie nie jest potrzebne, bo liczy się misja głoszenia prawdy. Moim zdaniem faktyczne przyczyny katastrofy w Smoleńsku nie zostaną wyjaśnione, dopóki nie nastąpi głęboka zmiana systemu politycznego w Rosji, a na to się raczej nie zanosi.

Wciąż jednak można liczyć na rzetelne śledztwo w Polsce – prokuratura może w dowolnym momencie wznowić postępowanie oraz prowadzić je uczciwie w wątku organizacji lotu. Aby to się jednak stało, najpierw musi się zmienić władza. O tym „smoleńscy idealiści” zapominają: zmiana władzy jest warunkiem podstawowym. Trzeba zatem grać tak, aby wygrać. To jest kwestia fundamentalna.

Pisałem też wielokrotnie, że wyjaśnienie tragedii smoleńskiej jest wprawdzie bardzo ważne, ale samo z siebie nie będzie panaceum na polskie problemy. Mówiąc zaś brutalnie – Polska jest dziś w takim stanie, że priorytetem jest naprawa państwa w jego podstawowych funkcjach, od systemu podatkowego na policji i wojsku skończywszy, a nie wyjaśnianie przyczyn katastrofy w Smoleńsku.

I jeśli kolejne konferencje Antoniego Macierewicza mają się odbywać kosztem trwania obecnej fatalnej władzy w pałacach dużym i małym, to będzie to koszt przynajmniej dla mnie trudny do zaakceptowania.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.