Akurat w tym przypadku mainstreamowi komentatorzy mają rację: temat in vitro może być największym kłopotem Andrzeja Dudy, a potem całego PiS w obu kampaniach. Jeśli PO świadomie trzymała tę sprawę przez wiele lat pod korcem żeby rzucić na stół w obliczu wyborów (narażając się na narzekania kół liberalno-lewicowych), było to wyjątkowo przemyślane przedsięwzięcie.
W takich sprawach jak aborcja Polacy zmienili od początku lar 90. nastawienie w kierunku bardziej konserwatywnym. Ruchom pro life udało się, u nas bardziej niż na Zachodzie, wdrukować wielu ludziom przekonanie, że to coś bardzo złego. Z kolei ci sami Polacy nie palą się do związków partnerskich, skądinąd wygodnych z punktu widzenia zmieniających się preferencji życiowych młodszych pokoleń, bo słusznie wyczuwają, że na końcu są nie tylko małżeństwa gejowskie, ale i oddanie im dzieci na wychowanie.
Z in vitro jest inaczej. Nie odrzucam fundamentalnych zastrzeżeń Kościoła do wszelkich technik „produkowania dzieci” – za tym kryje się przekonanie, że jak raz wejdziemy na drogę takiej inżynierii, to z niej nie zejdziemy. Jednak Kościół zaczął wyrażać ten swój pogląd, do dziś zresztą nie całkiem przejrzyście, po latach godzenia się z dopuszczalnością tej recepty na posiadanie potomstwa.
Tak naprawdę debata zaczęła się od zapowiedzi minister zdrowia Ewy Kopacz, że warto by tę technikę finansować z budżetu państwa. Ile lat po pierwszym zastosowaniu w Polsce tej procedury medycznej?
O ile aborcja kojarzy się z odbieraniem życia, o tyle in vitro z jego dawaniem. Jeśli od kilku lat odwołuje się do tego skojarzenia Bronisław Komorowski, trafnie wyczuwa, że taka postawa spotyka się z sympatią większości.Sondaże to potwierdzają. Naturalnie nie jest to stanowisko zgodne z nauczaniem Kościoła. Ale biskupi nie będą pana prezydenta do niczego publicznie przymuszać, bo nie chcą testować nastawienia mas wiernych.
W efekcie, ku radości lewicowych mediów, można się publicznie ogłaszać katolikiem i być za dowolną ustawą, podczas gdy sympatyczny i umiarkowany w poglądach na świat Andrzej Duda może być zepchnięty na pozycję fundamentalisty chcącego odebrać Polakom prawo do szczęścia. Bo deklaruje wierność stanowisku biskupów.
Nie jestem zwolennikiem mechanicznego dostosowywania polityki do sondaży. Ci politycy co się na słupki nie oglądają, trwając przy swoich poglądach, budzą mój szacunek. Wszelako tu akurat jest możliwa przynajmniej próba ratowania zasad i równocześnie pewnego posunięcia się. Istnieje wątła szansa na społeczny kompromis, który zarazem umożliwi prawicy uniknięcie etykietki talibów.
Każda nowa ustawa wprowadzająca jakieś restrykcje będzie przecież lepsza od obecnego stanu, w którym w stosunku do in vitro obowiązuje pełna wolna amerykanka. Tym się kierując, biskupi przełknęli w roku 1993 ustawę mocno ograniczającą liczebność aborcyjnych „zabiegów”. Wcześniej wolno było robić wszystko. Czy podobna racjonalność nie powinna obowiązywać przy rozważaniu choćby milczącej akceptacji jakiegoś, choć przecież nie każdego, nowego prawa dotyczącego in vitro?
Oczywiście Kościół ma prawo żądać od wiernych bezwzględnego odrzucenia in vitro, ale w tym przypadku dyskutujemy o stanie prawnym dla ogółu obywateli. Naturalnie biskupi muszą zarazem oceniać nowy akt prawny pod kątem jej zgodności z prawem naturalnym – ono dotyczy nie tylko katolików. Największym zagrożeniem dla prawa naturalnego jest jakikolwiek brak poszanowania dla zarodków. I tu warto żądać od państwa pełnych gwarancji – wracamy do propozycji Jarosława Gowina sprzed kilku lat.
Z punktu widzenia tradycyjnej nauki Kościoła ustawa regulująca in vitro, między innymi zakazująca mrożenia zarodków, byłaby oczywiście nadal dyskusyjna. Rozumiem katolików dla których oznaczałoby to wyrzeczenie się etycznych zastrzeżeń, jakie budzi ingerowanie w naturę. Ale powtórzmy raz jeszcze: alternatywą jest stan dzisiejszy: pełna dowolność. Kościół ma prawo powiedzieć: z bólem akceptujemy mniejsze zło, bo jest lepsze od zła nieograniczonego, jakie panuje teraz.
Oczywiście klub PO wspólnie z sojusznikami z lewicy – SLD i rozbitego Ruchu Palikota – zapewne uchwali co zechce. Nie tylko formalnie potwierdzi legalność procedury in vitro, ale pominie postulat zakazu mrożenia zarodków. Ma wystarczającą liczbę głosów. Nie zachęcam środowisk konserwatywnych, a tym bardziej Kościoła, aby żyrowały takie rozwiązania.
Ale gotowość pewnego posunięcia się, choćby czysto teoretyczna, wyciągnięta z konserwatywnej strony jako gałązka oliwna, warta jest rozważenia.* Projekt z zakazem mrożenia zarodków (i innymi restrykcjami, choćby ograniczeniem tych technik do małżeństw) byłby programem konstruktywnym. A na szukaniu konstruktywnych programów polega polityka.
Na ile rozumiem niektóre wypowiedzi hierarchów, takie podejście zresztą nawet rozważano, ale się z niego ostatecznie wycofano. Ja rekomendowałbym je nawet mniej Episkopatowi (z jego strony wystarczyłaby pewna dyplomatyczność sformułowań), a bardziej obozowi PiS.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/237880-przypadek-in-vitro-mozna-szukac-kompromisu-nie-z-po-a-z-rozsadkiem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.