Nie bardzo ekscytuje mnie awantura wokół rzekomo nieznanych i nowych faktów z przeszłości Andrzeja Dudy oraz tych dotyczących rodziny jego żony, a to z tego prostego powodu, że w tych faktach nie widzę niczego kompromitującego, co zaś chyba ważniejsze – nie widzę nic złego w tym, że przeszłość, a także rodzinne koligacje kandydatów są sprawdzane i ujawniane. Jestem pod tym względem konsekwentnym zwolennikiem jawności.
Całkiem oczywiście inną sprawą jest, jakie wnioski z tych informacji wyciągniemy i w jakim świetle postawią one jednego czy drugiego polityka.
Pod względem zgody na grzebanie w prywatnym życiu polityków – które w coraz większej mierze przestaje być prywatne w miarę, jak politycy ci pną się w górę po szczeblach kariery – bliski jest mi system amerykański, który pozwala niezwykle brutalnie i dogłębnie lustrować tę sferę. Wyborcy mają prawo wiedzieć i na podstawie informacji wyrabiać sobie zdanie o pochodzeniu poglądów i życiowej drodze polityka czy ogólniej – osoby publicznej.
Pisałem o tym po raz pierwszy przy okazji wydania „Resortowych dzieci”, kiedy to salon trząsł się z oburzenia. Oburzenie było absurdalne, ponieważ obejmowało sam fakt pokazania rodzinnych korzeni ważnych członków środowiska medialnego. Zaprzysięgli krytycy takich publikacji twierdzili, że opisywanie korzeni nie ma sensu, bo przecież w wielu przypadkach dzieci nie idą w ślady rodziców. Oczywiście – ale zawsze przebywają drogę, której punktem wyjścia jest dom rodzinny i w wielu przypadkach tę drogę warto opisać.
Miałem jednak do książki zastrzeżenia. Przede wszystkim takie, że w wielu przypadkach nie wskazywała związku pomiędzy pochodzeniem danej osoby a jej życiowymi wyborami, nie pokazując ewolucji poglądów, nie przytaczając jej przyczyn. „Resortowe dzieci” w niektórych fragmentach okazywały się słabą książką. Założeniem było wskazanie zależności pomiędzy pochodzeniem a późniejszą karierą medialną, ale w wielu przypadkach taka zależność nie została wykazana, a w niektórych – jak choćby w przypadku Tomasza Wróblewskiego – nie sposób było jej w żaden sposób dojrzeć.
Z politykami, zwłaszcza przed wyborami, sprawa jest nieco inna. Oni z zasady decydują się na drastyczne ograniczenie swojej prywatności w stopniu większym niż dziennikarze. Ponadto nie wiadomo, co wyborca uzna za istotne dla swojego wyboru, należy mu zatem dostarczyć możliwie szerokiej informacji. Dla jednego ważne będzie, że Andrzej Duda był w Unii Wolności, dla innego – nie. Dla jednego istotne będą opozycyjne ekscesy Bronisława Komorowskiego, dla innego – wręcz przeciwnie.
Nie dostrzegam zatem nic skandalicznego w opisywaniu rodzinnych koligacji Dudy, dopóki nie ma w tych opisach sugestii, że żydowskie korzenie w rodzinie jego żony są powodem do wstydu. Podobnie jak nie widzę nic złego w opisywaniu mało chlubnej przeszłości rodziny pani Komorowskiej. Nie dostrzegam nawet potrzeby, aby wykazywać istnienie powiązań pomiędzy tymi faktami a perspektywami tej czy innej kandydatury, choć oczywiście bez takiego wywodu informacja traci na wadze i można ją uznać za medialny chwyt propagandowy. Ale – powtarzam – wyborcy mają prawo wiedzieć.
Część prorządowych komentatorów próbuje wmanewrować swoich oponentów w pułapkę Kalego. „To jak to jest? – pytają. – U jednych (Komorowska) żydowskie pochodzenie ma być zarzutem, a u innych (Dudowa) nie?”. To oczywiście udawanie Greka. Informacja o czyimś żydowskim pochodzeniu sama w sobie nie jest w żaden sposób wstydliwa ani też nie widzę powodu, aby ją ukrywać. Polska miała szczęście mieć całe mnóstwo wybitnych postaci o żydowskich korzeniach. Fakt, że takie korzenie są opisywane, nie jest sam w sobie zarzutem. Jeśli jakiś zarzut może zostać sformułowany, to może dotyczyć na przykład ukrywania kłopotliwej przeszłości własnej rodziny. A to już całkiem inna sprawa. Szczególnie że dla niektórych wyborców wżenienie się kandydata w resortową rodzinę może mieć znaczenie i jest to kwestia ich wolnej oceny.
Polityk, który decyduje się na poważną, dużą grę, musi być przygotowany na spowiedź z całego swojego życiorysu. Pretensje, że media ten życiorys lustrują, są niepoważne. Wyborcy zaś mają prawo sami wyciągać wnioski i decydować, co jest dla nich istotne, a co nie. Albo uznajemy ich za dość dojrzałych, żeby decydować, albo odbierzmy im prawa wyborcze i wprowadźmy cenzus IQ.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/237455-lustracja-kandydatow-jak-dla-mnie-super
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.