Samooszustwo blokuje Polskę. Uznanie przez naszą elitę faktu, że jesteśmy krajem peryferyjnym mogłoby stać się źródłem siły

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Uznanie przez naszą elitę faktu, że Rzeczpospolita jest krajem peryferyjnym oszczędziłoby nam wiele sił, złudzeń, zbędnych dyskusji. Co więcej, taka konkluzja mogłaby się stać źródłem siły.

Konstatacja taka umożliwiłaby również inne myślenie o własnych zasobach, mogąc stać się swego rodzaju intelektualnym kołem zamachowym rozwoju. Samo uznanie peryferyjności własnego kraju oczywiście nie wystarczy. Jeżeli nie będzie połączone z próbą odwrócenia obecnego centralistyczno-hierarchicznego modelu funkcjonowania polskiej elity, nie będzie możliwa sensowna „gra peryferyjnością”, polegająca na zmierzeniu się w sposób twórczy z kondycją własnego państwa i rolą, jaką odgrywa i może odgrywać w Europie. Wąska centralna elita pełniąca rolę pośrednika między centrami rozwoju a „krajem pochodzenia” czuje bowiem, że dotąd może być beneficjentem tej roli, dokąd ukryty pozostaje sam peryferyjny status kraju.

I choć nie potrafię przewidzieć ani pożądanej ani możliwej sekwencji zdarzeń, to uważam, że istnieje ścisły związek między uznaniem wspomnianej wyżej „gry peryferyjnością” za podstawowe zadanie obecnej generacji polskich elit a poszerzającą jej szeregi i intelektualny potencjał rewolucją, która zniszczy mentalny i instytucjonalny centralizm. Jeżeli bowiem szczegóły polskiej peryferyjności będą podlegały negocjacjom z szeroką i policentryczną elitą, to będzie to korzystniejsze niż dotychczas, gdy partnerem rozmów była wąska elita centralna.

Obie zmiany – ta polegająca na uznaniu peryferyjnego statusu Polski jako punktu wyjścia do dalszej gry i ta, która obali centralistyczny model funkcjonowania elit – mają przede wszystkim charakter rewolucji umysłowych. To nie znaczy, że są łatwiejsze od tych instytucjonalnych, bo narzędzia obrony językowego i intelektualnego status quo są dostatecznie sprawne, by zablokować jakiekolwiek zmiany. Zwłaszcza, gdy wytłumaczy się pretendentom do roli elit, że status peryferyjny uwłacza ich godności, że odbiera prawomocność ich karierom i jest wyrazem psychicznej frustracji.

Tymczasem w peryferyjności nie chodzi o symbole, poczucie „zapóźnienia” czy cywilizacyjną „gorszość”. Polską peryferyjność wyznacza nie poziom dochodu narodowego, ale fakty trudniejsze do szybkiej zmiany, choćby struktura własności banków i mediów, czy fakt, że korzystanie ze środków europejskich jako głównego źródła inwestycji jest formą rozwoju zależnego. Długofalowymi skutkami tej nieuświadomionej peryferyjności jest abdykowanie z tworzenia własnych strategii rozwojowych, życie na koszt przyszłych pokoleń, zgoda na korozję kluczowych instytucji publicznych – np. wymiaru sprawiedliwości, edukacji, szkolnictwa wyższego.

Większa część elity funkcjonuje udając, że tego nie widzi, że są to sprawy drugorzędne. Docenia szczególnie te aspekty peryferyjności, które gwarantują jej nie tylko wzrost osobistego dostatku, ale też bardzo silną pozycję wewnątrz kraju. Mniejsza część elity – niesłusznie utożsamiana z opozycją – żyje w nadziei zmiany sposobu rządzenia, który będzie wyrażał bardziej podmiotowe stanowisko Polski, przede wszystkim w sferze symbolicznej. Bohaterem tej drugiej części był węgierski premier Viktor Órban. Był dopóki słuchano bardzo ogólnych deklaracji „antykolonialnych” i w typowy dla nas sposób nie zadawano pytania o cenę takiej polityki. Kiedy okazało się, że status państwa peryferyjnego pozwala na jedynie rozgrywanie alternatywnych wariantów sojuszu z silnymi tego świata – fascynacja Órbanem zmalała.

Najpoważniejszym sposobem demobilizacji elity, jej aspiracji do kontrolowania spraw publicznych, poczucia odpowiedzialności za instytucje itp. stał się w ostatniej dekadzie narkotyk głupiej polityki. W prywatnych rozmowach wielu ludzi należących do elit dostrzega degradację tej sfery, ale w wypowiedziach publicznych uważa za swój obowiązek albo „chronić Polskę przed Kaczyńskim”, albo „dawać świadectwo prawdzie o nikczemności rządów Tuska i PO”. Publiczne stanowiska obu części elity uległy wskutek tego daleko idącej prymitywizacji, a one same pozbawiły się roli recenzenta działań władzy.

Skutkiem tego współczesnym polskim elitom brakuje sposobu pożytecznego oddziaływania na sprawy publiczne. W stopniu drastycznym brakuje go najmłodszej generacji tych elit. Starsze albo zajęły wpływowe miejsca w państwowo-społecznej hierarchii, albo przynajmniej wypracowały sobie jakieś namiastki wpływu. Ukształtowały postawy i pozy stwarzające pozór uczestnictwa w sporze o Polskę bez konieczności konfrontowania swoich stanowisk z nowymi zjawiskami społecznymi, gospodarczymi czy politycznymi. Zakonserwowały status quo z roku 2007, a to sprawia, że ci, którzy pojawili się w życiu publicznym po tej dacie mogą co najwyżej zająć pozycje na marginesach wielkiego, narkotycznego sporu.

Sporu, który jednak powoli wyczerpuje swoje możliwości. Gra o władzę – nawet tę niewielką i pozorną – może być dzięki osobowości głównych aktorów fascynująca bądź nudna. Walka o prezydenturę między Wałęsą a Kwaśniewskim, czy Kaczyńskim a Tuskiem była spektaklem bardziej emocjonującym niż wskazywałaby na to ustrojowa stawka, o którą się zmagano. Dziś nawet ten pozór prawdziwej polityki, jakim jest spór między odmiennymi stanowiskami, rywalizacja ciekawych osobowości – został nam odebrany.

Można nad tym ubolewać, ale można też potraktować ten moment gorzkiej prawdy, jako okazję do powtórzenia poważniejszej tezy na temat polskiej polityki. Jest ona jałowa nie tylko ze względu na omawiane w mediach treści, nie tylko ze względu na słabe przygotowanie merytoryczne partyjnych elit, ale ze względu na to, że całkowicie abstrahuje od na poły peryferyjnego statusu Polski. Dziś nawet zdeklarowani wrogowie „establishmentu” czy „mainstreamu” nie są w stanie uznać faktu, że to status peryferii określa nasze możliwości jako państwa a zarazem wykreśla inny, niż rozgrywany między PO a PiS, sensowny spór.

Spór, którego treścią mogłyby stać się działania na rzecz konkurencyjności gospodarki i eksportu, kluczowe strategie publiczne, pomysł na rozwój (uwzględniający zarówno rolę kilku metropolii, jak i kilkudziesięciu średnich miast), czy dostosowana do dających się uruchomić zasobów koncepcja miejsca Polski w Europie.

Ostatni rok sprawia, że ten peryferyjny status stał się niemal oczywisty w sferze polityki wschodniej. Nie wiem, jak długo można słuchać debat o tym, co należy zrobić w kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej w sytuacji, gdy coraz bardziej pewne jest, że nie zrobimy w tej sprawie niczego istotnego. Nawet w sferze wewnętrznej i symbolicznej – Jarosław Kaczyński nie przyjdzie na Radę Bezpieczeństwa Narodowego, a Ewa Kopacz nie przeprowadzi konsultacji międzypartyjnych w sprawie poważniejszej niż budżety partycypacyjne w samorządach. Zresztą może i dobrze, bo efektem takiego szczytu mogłaby stać się kolejna inicjatywa palenia światełek w oknach czy przypinania niebiesko-żółtych kokardek.

Postawmy ten sam problem z innej strony. O czym świadczą – w kontekście sytuacji na wschodzie Europy – decyzje o postawieniu na czele rządu Ewy Kopacz (choć może rozsądne byłoby powierzenie jej steru partii), czy oddaniu MSZ Grzegorzowi Schetynie? Albo Tusk nie zna się na ludziach (w co wątpię) albo wie doskonale, że te decyzje nie będą miały kluczowego znaczenia w sprawie tak poważnej jak konflikt zbrojny między dwoma naszymi sąsiadami. Moment na eksperymenty i gry personalne – którymi Tusk raczył nas już wielokrotnie od 2007 roku, by przypomnieć choćby nominacje Grabarczyka czy Muchy w resortach leżących poza zakresem ich kompetencji – minął. Jednak nie tylko lider Platformy ten fakt przegapił.

Polska elita polityczna tak dalece przyzwyczaiła się do roli konsumentów pomyślnej koniunktury międzynarodowej, że zapomniała iż status państwa peryferyjnego – nawet średniej wielkości – oznacza, że nie ma ono większego wpływu na to, czy przypada mu w udziale los beneficjenta sytuacji międzynarodowej czy też – jej ofiary. Obecna generacja polityków zaufała swoim życiorysom – ludzi, którzy „pokonali komunizm” – tak dalece, że zapomniała o twardych prawach rządzących statusem krajów tej części Europy od trzystu lat.

Rafał Matyja, Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, doktor politologii

Całość tekstu na stronach internetowego miesięcznika idei Nowa Konfederacja

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.