Państwo znowu zdało egzamin teoretyczny, ale król jest nagi i mieszka pod mostem

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Paweł Supernak
Fot. PAP/Paweł Supernak

Teoretycznie most Łazienkowski był pieczołowicie chroniony. A jakże! Były bowiem przepisy i procedury, a także ochroniarze.

Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zapewniła nawet, że widziała człowieka w budce, gdy przybyła na miejsce zdarzenia:

Na miejscu był ochroniarz, sprawdziliśmy to. Wydaje mi się, że było to wystarczające.

Tyle, jeśli chodzi o wrażenia i przemyślenia prezydent Warszawy w kwestii wystarczającego zabezpieczenia mostów.

Zatem z praktycznego punktu widzenia Gronkiewicz-Waltz ochrona mostu była, chociaż nie aż taka, żeby ustrzec od pożaru. Trochę tak, jak z tą operacją, co się udała, ale pacjent zmarł. Teoretyczna ochrona jest jednakże wystarczająca, aby ochronić tyłki urzędników ratusza odpowiedzialnych za bezpieczeństwo mostu. Jednak ani teoria, ani praktyka nie zmienią już faktu, że most się spalił. Chociaż był wystarczająco chroniony.

Pomimo, iż ochrona mostu istniała zarówno z teoretycznego, jak i praktycznego punktu widzenia, to pod spalonym mostem odkryto nielegalnie położone kable. Ktoś je kładł zatem pod okiem ochroniarzy mostu, no bo jak inaczej? Jak twierdzi rzecznik dróg miejskich:

Pod mostem praktycznie nic nie było legalne.

Jednak teoretycznie wszystko tam było legalne, skoro ochrona nie zareagowała, jak kładziono te kable.

Jako okoliczność łagodzącą dla miasta rzecznik podaje, że kable kładziono w nocy. A wiadomo, że w nocy uczciwi ludzie śpią, zaś ochroniarzy rekrutuje się tylko spośród osób o nieposzlakowanej uczciwości. Miasto jednakże zapewnia, że nielegalnymi kablami walczy już od 10 lat. Czyli w kwestii nielegalnych kabli mamy jasność, ale taką bardziej pomroczną.

Eksperci od bezpieczeństwa łapią się za głowy, oceniając stan ochrony obiektów w Polsce:

Procedury są przestrzegane tylko teoretycznie.

Praktycznie też są przestrzegane w tym sensie, że obok obiektu stoi jakaś budka, a w budce człowiek. Według prezydent Warszawy to jest wystarczające, a most się wyremontuje. Za kilka albo kilkanaście miesięcy. Dokładnie nikt nie wie.

Przypadek mostu Łazienkowskiego przywodzi na myśl historię z tarczą antykorupcyjną, którą Donald Tusk tryumfalnie ogłosił po aferze hazardowej. Tarcza miała mieć potężne narzędzia, procedury, fundusze i w ogóle samym istnieniem budzić grozę w przekupnych ludziskach. Tymczasem jakiś niedowiarek uparł się, żeby kancelaria Tuska pokazała, na czym zachwalana tarcza polega. Niestety, premier z kolei zaparł się, że to tajemnica, której ujawnienie spowoduje niepowetowane szkody w walce z korupcją.

Po wielu bojach sądowych ujawniono tajemnicę tarczy antykorupcyjnej Donalda Tuska. Całość szumnego „projektu tarczy antykorupcyjnej” zawierała się w jednej nasiadówce w Alejach Ujazdowskich, w trakcie której premier gawędził swobodnie i niezobowiązująco o szkodliwości korupcji. Po tym odkryciu, że żadna tarcza nie istniała, a król jest goły jak święty turecki, skonfundowany Tusk tłumaczył się bełkotliwie, że żadne przepisy nie zastąpią dobrej woli służb. Tarcza okazała się więc być jeszcze jednym humbugiem wymyślonym przez piarowców PO na potrzeby propagandy rządowej.

Most spalony pomimo wystarczającej ochrony, a także nielegalne kable, z którymi walka trwa już 10 lat, to dobre metafory stanu bezpieczeństwa Polski pod rządami Platformy Obywatelskiej. I to tyle analogii, jeśli chodzi  o państwo istniejące tylko teoretycznie. Ale w praktyce też w zasadzie nasze państwo istnieje – ktoś tam przecież siedzi pod żyrandolem w Belwederze, w Alejach Ujazdowskich i w stołecznym ratuszu. Obmyślają różne procedury, projekty, tarcze, a ostatnio nawet wzięli się za mosty…

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych