Putin ograł wszystkich, Moskwa idzie na zapad. Merkel i Hollande zachowali się jak Chamberlain w 1938 roku

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/EPA/SZILARD KOSZTICSAK
Fot. PAP/EPA/SZILARD KOSZTICSAK

Upadek miasta Debalcewe, w którym broniło się kilka tysięcy ukraińskich żołnierzy, może być momentem zwrotnym nie tylko w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, ale także zagrożeniem dla pokoju w całej Europie.

Jedność Europy okazała się szalenie niebezpieczną fikcją, ponieważ tworzyła pozory, jakoby silna i zwarta Unia Europejska była siłą, która powstrzyma rosyjski ekspansjonizm. Szybko okazało się jednak, że UE ze swoim prezydentem i ministrem spraw zagranicznych w grze, gdzie stawką jest pokój w Europie nie znaczy zupełnie nic. Liczyły się jedynie dwa państwa, realizujące swoje narodowe interesy: Niemcy i Francja. Ale nawet one zostały przez Rosję wystrychnięte na dudka. Merkel i Hollande zachowali się jak Chamberlain w 1938 roku, kiedy po powrocie z konferencji w Monachium na lotnisku wymachiwał kartką, mówiąc: „To jest pokój naszych czasów”. Nie zdawał albo nie chciał zdawać sobie sprawy z tego, ze Hitler wywiódł go w pole. Z pewnością mocno się zdziwił, gdy rok później Fuhrer odbierał defiladę wojskową w Warszawie.

Putin zgadzając się na tzw. porozumienie mińskie miał już przygotowany plan. Dobrze wiedział o kotle w Debalcewe, dlatego wymusił na uczestnikach rozmów zawieszenie broni dopiero od niedzieli. Tym samym dał rosyjskim terrorystom i swojej armii czas na przegrupowanie wojsk i przygotowanie ofensywy. Poroszenko miał związane ręce – jeśli Ukraińcy spróbowaliby wyrwać się z okrążenia Moskwa natychmiast oskarżyłaby Kijów o złamanie warunków rozejmu. Gdyby do tego doszło, to Putin mógłby mieć pretekst do oficjalnego wjechania do Donbasu, chociażby pod pretekstem dopilnowania przestrzegania rozejmu. Już w ubiegłym roku mówiło się o mirotworcach, którzy w błękitnych hełmach (przypominających te, których używają wojska ONZ), mieli uczestniczyć w „interwencji humanitarnej” na Ukrainie. W tej sytuacji „rosyjskie siły pokojowe” były dla Putina bardzo wygodnym rozwiązaniem.

Teraz wydaje się, że kolejnym celem Kremla będzie zdobycie Mariupola i połączenie separatystycznych republik z Krymem. W ten sposób Moskwa oderwie od Ukrainy znaczną część jej terytorium i spróbuje wymusić utworzenie jakiejś wschodnioukraińskiej republiki pod swoim patronatem. Nie ma co jednak się łudzić, że na tym jednak Putin poprzestanie. Coraz częściej mówi się o tym, że Moskwa będzie wywoływać niepokoje w państwach bałtyckich, a ich władze wręcz mówią o początkach wojny hybrydowej. Wczoraj Rosja wysłała władzom w Wilnie zawoalowaną groźbę, stwierdzając w wydanym przez swoje MSZ oświadczeniu, że „militarna pomoc Litwy Ukrainie jest prowokacją i szkodzi poszukiwaniu rozwiązań konfliktu”.

Władimir Putin zdążył już przetestować reakcje NATO – z pozytywnym dla siebie skutkiem. Ważni politycy Paktu nie chcą umierać za Donieck i Kijów, w związku z czym nie wesprą militarnie władz Ukrainy. Także tzw. szpica NATO to pieśń przyszłości. Wiele się o niej mówi, ale konkretne ustalenia co do jej kształtu i terminu rozmieszczenia jeszcze nie zapadły. Do ochrony przez zakusami Moskwy wojska Sojuszu na wschodnich rubieżach Sojuszu są potrzebne od zaraz i to wcale nie w wymiarze symbolicznym.

Z kolei wewnętrznie podzieloną w sprawie Rosji Unię Europejską Putin może doświadczyć nawet nie tyle co zielonymi ludzikami, co różnego rodzaju akcjami sabotażowymi przy czym najbardziej prawdopodobne wydają się ataki cyberterrorystyczne. Dotyczy to zwłaszcza państw, które od początku konfliktu opowiadają się między innymi za dalszymi sankcjami na Rosję. Tym samym w kręgu potencjalnych celów ataków jest Polska, która notabene w polityce Kremla zawsze zajmował szczególne miejsce. Gdyby w Europie zachodniej doszłoby do serii zamachów terrorystycznych przeprowadzonych przez islamskich radykałów (o czym się wielokrotnie mówiło), to Putin w Europie Środkowo-Wschodniej miałby wolną rękę, bo Zachód pogrążony w chaosie z pewnością by nie zareagował na ofensywę regularnych oddziałów rosyjskich.

W czasie, gdy upada Debalcewe Bronisław Komorowski twierdzi, że Polska jest „krajem relatywnie bezpiecznym”, a „straszenie wojną to gruba przesada”. Tak nieodpowiedzialne słowa mogą paść z ust osoby, której podległe Biuro Bezpieczeństwa Narodowego w raporcie z nieodległej przeszłości widziało Rosję jako gwaranta bezpieczeństwa pokoju w Europie (sic!). Zawsze można się też pochwalić wzrostem nakładów na obronność o 0,05% PKB, co w dobie zagrożenia pokoju w Europie jest kwotą co najmniej śmieszną. Szkoda, że jedyne na co teraz stać polskie władze w tak trudnej sytuacji międzynarodowej to zaklinanie rzeczywistości i pogarda wobec tych, którzy myślą inaczej.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych