Debata przed I turą? Urzędujący prezydent ma szczególną pozycję, ale nie powinien ignorować kandydatów i - w gruncie rzeczy – także obywateli

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. youtube.com
fot. youtube.com

*Trudno się dziwić, że Bronisław Komorowski chce uniknąć debaty z innymi kandydatami na prezydenta przed I turą wyborów. Po pierwsze, wie, że miałby w niej problemy. Po drugie – nic go formalnie do takiej debaty nie obliguje, a skoro może jej unikać, to będzie to czynił. Jestem przekonany, że każdy urzędujący prezydent na miejscu Bronisława Komorowskiego skorzystałby ze swoistej premii, jaką daje sprawowanie urzędu. Jednym ze składników tej premii jest obecność prezydenta na rozmaitych uroczystościach, w tym takich jak rocznica zakończenia II wojny światowej. Innym jest stwierdzenie, że sytuacja urzędującej głowy państwa jest tak szczególna, że prezydent nie musi stawać przed I turą wyborów do debaty ze wszystkimi kontrkandydatami.

Ale problem jednak jest, bo gdyby wybory miały się rozstrzygnąć w I turze, oznaczałoby to, że nie doszłoby do żadnej konfrontacji kandydatów, a obywatele powinni mieć prawo do wyrobienia sobie zdania również na takiej podstawie. Możemy uznać, że urzędujący prezydent ma szczególną pozycję, ale nie powinno to oznaczać zgody na ignorowanie kontrkandydatów i – w gruncie rzeczy – także obywateli.

Unikanie konfrontacji jest dla Komorowskiego z jednej strony korzystne, bo pozwala mu ustawiać się ponad pozostałymi pretendentami zgodnie ze schematem „ja i cała reszta”. Jest to jednak również ryzykowne, bo – w zależności od tego jak to rozegrają przeciwnicy – może rodzić podejrzenia, że kandydat nie czuje się pewnie, że się boi, że nie będzie w stanie sprostać wyzwaniu lub że zwyczajnie nie ma nic do powiedzenia. Na razie Komorowski stara się przekonywać – i wkłada w to sporo energii – że spotkanie z kontrkandydatami przed I turą byłoby bez sensu. Znajduje w tym oczywiście tradycyjnych medialnych sojuszników, ale można założyć, że w miarę, jak będzie się kształtowała wyraźna stawka liderów (mają w niej szansę znaleźć się właściwie tylko dwie osoby: Andrzej Duda i Magdalena Ogórek) ten argument będzie brzmiał coraz słabiej.

Spróbujmy się jednak na moment oderwać od tej konkretnej sytuacji. Przecież kwestia debat kandydatów na prezydenta będzie się pojawiać przed każdymi kolejnymi wyborami i warto by było spojrzeć na nią bez uprzedzeń. Z jednej zatem strony debata urzędującego prezydenta z pozostałymi kandydatami byłaby pożądana, ale z drugiej jak wyobrazić ją sobie w sytuacji, gdy pretendentów ostatecznie może być wielu, a wśród nich mogą być postaci, których prezydent (powtarzam: nie ten konkretny, ale którykolwiek, również w przyszłości Andrzej Duda, gdyby objął ten urząd) nie miałby ochoty legitymizować? Trzeba by zatem wyznaczyć jakieś kryterium wyboru oponentów. Może więc niech prezydent stanie do debaty z kandydatami partii parlamentarnych? Ale to znów rodziłoby oskarżenia o dyskryminację pozostałych kandydatów. Wydaje się zatem, że nie ma tutaj żadnego systemowego wyjścia, możliwy jest jedynie arbitralny wybór.

W 2005 r. przed I turą w TVP debatowali ze sobą wszyscy kandydaci na prezydenta, których było aż 14, przy czym przyjęto klucz podobnego poparcia sondażowego. W poszczególnych programach zderzano ze sobą tych, którzy cieszyli się podobnym poparciem. I tak spotkali się np. Henryka Bochniarz, Janusz Korwin-Mikke, Maciej Giertych, Marek Borowski i Andrzej Lepper. Nie dołączyli do nich Lech Kaczyński z Donaldem Tuskiem, którzy spotkali się na około dwa tygodnie przed I turą na osobnej debacie prowadzonej przez Tomasza Lisa jako dwaj przodujący kandydaci. Decyzja sztabów PiS i PO była arbitralna, wzbudziła oczywiście protesty pozostałych sztabów, ale wydawała się naturalna. Sytuacja była o tyle prosta, że Aleksander Kwaśniewski kończył drugą kadencję i nie mógł kandydować ponownie.

Nie ma tu zatem dobrego uniwersalnego rozwiązania. A w każdym razie nie udało się go wypracować, choć. Co zatem pozostaje? Nacisk na to, żeby debata z udziałem Bronisława Komorowskiego jednak się odbyła, nawet przed I turą, w oparciu o zasady zdrowego rozsądku, tak jak to się stało dziesięć lat temu. Najbardziej czytelne wydaje się kryterium parlamentarne i kryterium zebrania wymaganych głosów poparcia. Niech więc Bronisław Komorowski stanie w szranki z Andrzejem Dudą, Magdaleną Ogórek, Adamem Jarubasem, Januszem Palikotem – o ile wszyscy oni zgromadzą wystarczająco wiele głosów obywateli. To kwestia szacunku dla wyborców.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych