Afery z nagraniami w restauracjach „Sowa i Przyjaciele” oraz „Amber Room” nie udało się zakopać. Nie udało się mimo wielkich wysiłków tych polityków rządzącej PO, którzy powinni ją wyjaśnić. A jej kolejne odpryski odsłaniają totalną degrengoladę państwa rządzonego przez Donalda Tuska, a teraz przez Ewę Kopacz. Nie warto już znęcać się nad Tuskiem, który obiecywał, że „na pewno we wrześniu [2014 r.] kompleksowa informacja w tej sprawie będzie przedstawiona”, i to „szczegółowo i co do milimetra”. W terminy podawane przez byłego premiera oraz w jego zapewnienia nie wierzył chyba nawet jego dwuletni wtedy młodszy wnuk.
Potem Tusk czmychnął do Brukseli przed bagnem, które sam stworzył, ale wcześniej nie miał najmniejszego zamiaru niczego wyjaśniać. A Ewa Kopacz nawet nie rozumie, o co w tej aferze chodzi, więc woli nie powiększać pakietu spraw, które ją przerastają. Problemem jest tylko to, że rzecz dotyczy nagrywania najważniejszych polityków, urzędników i biznesmenów. Dotyczy też ciemnych spraw, o których mówią ludzie przekonani, że wszystko trafia tylko do uszu ich kolegów i zaufanych. A co jeszcze ważniejsze sprawa dotyczy polskich tajnych służb, ich sprawności oraz tego, czym tak naprawdę się zajmują. W normalnym kraju byłby to pierwszorzędny temat dla premiera, prezydenta, szefa MSW oraz posłów. I byłby to powód do wielkiego alarmu oraz postawienia na baczność wszystkich tych, którzy odpowiadają za wywiad i kontrwywiad. Ale nie w III RP Platformy Obywatelskiej. Jej elity wolą, żeby takie sprawy gniły, aż opinia publiczna o nich zapomni.
Okazuje się jednak, że nie da się zakopać tego, iż szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego dużo wcześniej wiedział o sprawie, którą miał kontrolować, udając, że nic o niej nie wie. Czyli Paweł Wojtunik stał się sędzią we własnej sprawie i nikomu to nie przeszkadza. Podobnie jak nikomu nie przeszkadza, że były minister Sienkiewicz zlecił inwigilowanie tegoż Wojtunika oraz byłego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Bartłomiej Sienkiewicz miał być strategiem i państwowcem na miarę pisarstwa swego pradziadka Henryka. Okazało się, że w sprawach praktycznych jest małym Kaziem, który wystraszył się, że podległe mu służby mają go za kompletnego amatora i bezceremonialnie go podsłuchują oraz kontrolują. Wyszło więc nas to, że ogon kręci psem, a pies nie wie nawet kogo ugryźć.
Jeszcze gorsze jest to, że służby takie jak CBA i ABW nigdy nie powinny dopuścić do sytuacji, gdy najwyżsi urzędnicy państwowi swobodnie handlują interesami państwa polskiego przekonani, że wszystko im wolno. I prowadzą rozmowy z biznesmenami, w których takie drobiazgi jak strategiczne spółki skarbu państwa oraz kluczowe dla bezpieczeństwa państwa przedsięwzięcia, np. w dziedzinie energetyki są przedmiotem handlu za wszechstronne poparcie czy po prostu łapówki. A gdy służby już na coś trafią, nie podejmują działań, do których zobowiązuje je prawo, tylko gromadzą atuty dla przyszłych gier i gierek, z szantażem włącznie. Ale nie dla dobra państwa, tylko dla własnych interesów oraz dla utrzymania posad. Zamiast więc najpierw odstraszać urzędników i ludzi biznesu od korupcji, a gdy ci zgrzeszą ciupasem zapakować ich za kraty, tajne służby bawią się w zbieranie haków i kombinacje operacyjne, które państwu absolutnie nie służą.
Nie ma sensu nawet pytać o to, kto wyznacza cele tajnych służb i jak się one wywiązują ze swoich zadań wywiadowczych oraz kontrwywiadowczych. Bo odpowiedź jest prosta: nikt im takich celów nie wyznacza, więc robią co chcą, a jeszcze nikt nie jest w stanie ich kontrolować i rozliczać, na co zwróciła uwagę np. Najwyższa Izba Kontroli. Nie ma więc mowy o tym, żeby wywiad i kontrwywiad były w stanie przeciwstawić się wielu ofensywnym działaniom służb Rosji w Polsce. A już wyprzedzanie ich działań czy uzyskiwanie strategicznych informacji z wyprzedzeniem jest marzeniem ściętej głowy. Na poziomie tajnych służb mamy więc taką samą degrengoladę jak na poziomie zarządzania państwem i poszczególnymi sektorami. Państwo polskie nie funkcjonuje zatem tylko „teoretycznie”. Tego państwa po prostu nie ma, a najbardziej go nie ma tam, gdzie powinno pokazywać siłę i zdecydowanie.
Ewa Kopacz nie ma pojęcia, do czego służą sprawne tajne służby, więc nic w tej sprawie nie potrafi i nie chce zrobić. A wręcz można podejrzewać, że uważa za normalny stan ich degrengolady, skoro nawet w zwykłych kwestiach administracyjnych i zarządzania nic nie rozumie. A prezydent Komorowski używa służb jako prywatnej gwardii, która ma mu zapewnić wpływy i przewagi. Państwa polskiego w takim traktowaniu służb w ogóle nie ma. Rosjanie i służby innych państw mogą zatem hulać po Polsce do woli i rozgrywać tych polityków, którzy albo nic nie rozumieją – jak Ewa Kopacz, albo te służby chcą sprywatyzować – jak Bronisław Komorowski. Gdy zdać sobie sprawę z tego bagna niekompetencji, z zagrożeń, patologii i działań ewidentnie szkodzących polskiemu państwu, a byłoby się człowiekiem odpowiedzialnym, powinno się strzelić sobie w łeb. Tylko najpierw trzeba by mieć honor. I chcieć służyć Polsce, a nie ją rozkradać i nią handlować, nawet z największą swołoczą.
————————————————————————————-
Książka, którą musisz przeczytać!
„Afery czasów Donalda Tuska”.
Pozycja dostępna wSklepiku.pl. Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/233701-gdyby-odpowiedzialni-za-tajne-sluzby-mieli-honor-strzeliliby-sobie-w-leb
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.