Unia Europejska przerabia ćwiczenie pt. "Gdzie jest Donald Tusk". Skąd my to znamy?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl/ansa
fot. wPolityce.pl/ansa

Wszystko na to wskazuje, że Unia Europejska w przyspieszonym trybie zapoznaje się z najwyższymi standardami Platformy Obywatelskiej. W roli nauczycieli i przewodników po standardach występuje zgrany tandem: Donald Tusk ze swoim osobistym Grasiem.

W pierwszym rzucie Europa przerobiła kurs długich weekendów, po których następuje wyjazd na narty w Dolomity (teraz być może w Alpy). Po powrocie z nart jakieś oświadczenie, ale jak zawsze króciutkie i niewiele mówiące, najlepiej przy okazji jakiejś wizyty jakiegoś polityka, jak to było w przypadku wiceprezydenta USA Joe Bidena. I znowu wyjazd na długi weekend, od czwartku do poniedziałku, albo coś koło tego.

Do tej pory Europa znała standardy Platformy Obywatelskiej tylko z opowiadań. Fakt, że z pierwszej ręki, bo od samego Tuska. Potem poznali trochę z taśm nagranych u „Sowy i Przyjaciół”, ale komu z unijnych przywódców by się chciało słuchać jakichś taśm, w dodatku w trudnym, obcym języku? Obecnie Unia poznaje standardy PO na własnej skórze, co jest zawsze bliższe prawdy, chociaż w tym przypadku bolesne. Najpierw nowy przewodniczący Rady Europejskiej zadziwił swoich partnerów żołnierską zwięzłością dokumentu końcowego szczytu. A sam szczyt z kolei był krótki jak sen rekruta. Niektórzy uczestnicy nawet nie zdążyli się rozpakować, kiedy Tusk już ściskał im grabę na pożegnanie.

Politycy biorący udział w szczycie łudzili się początkowo, że skoro dokument jest krótki, to szczyt będzie konkretny. Niestety, to było klasyczne wishful thinking – konkretów jak na lekarstwo. To już wzbudziło pierwsze wątpliwości, czy aby takie podejście zgranego tandemu Tuska z jego wiernym Grasiem nie jest zbyt lekkie jak na doniosłość omawianych problemów. A były doniosłe, choćby sytuacja na Ukrainie. Ale okazało się, że dla naszej hultajskiej dwójki to małe piwo, nawet nie zaprosili prezydenta Ukrainy. A po co zresztą mieli go zapraszać, skoro jego państwu poświęcono w dokumencie końcowym zaledwie dwa akapity?

Obecnie Unia Europejska przerabia ćwiczenie pod tytułem „Gdzie jest Donald Tusk?”, które my w Polsce przerabialiśmy wielokrotnie, więc zachowujemy niewzruszony spokój znawców zagadnienia. Wiemy bowiem skądinąd, że jeśli występuje nagły i palący problem wymagający natychmiastowej reakcji, to Donald Tusk znika, jak nie przymierzając sen jakiś złoty. Niestety, Europa o tym nie wie i zaczyna się od razu gorączkować. Niepotrzebnie, Tusk się znajdzie, gdy tylko dostanie na stół wyniki sondaży. I wygłosi oświadczenie. Być może będzie to oświadczenie nic nie mówiące, lecz za to idealnie współbrzmiące z wynikami sondaży. Tego może Europa być pewna na sto procent, jako i my jesteśmy.

Jak pisze korespondentka radia RMF FM z Brukseli, politycy europejscy są zaniepokojeni zupełnym zniknięciem Tuska w tym sensie, że UE jako jednolity organizm nie bierze udziału w negocjacjach i poszukiwaniu rozwiązania  w sprawie Ukrainy, które może przecież zaważyć na przyszłości samej Unii. Tymczasem sprawy załatwiają wyłącznie Angela Merkel przy niewielkiej pomocy Francois Hollande’a. Natomiast przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, z polska zwany prezydentem Europy, jest niewidoczny.

To się wydaje zdumiewające i niewiarygodne, ale tak wygląda, że ci politycy nie rozumieją, iż właśnie w tym celu Donald Tusk został wybrany na szefa Rady Europejskiej przez panią Merkel – żeby nikt w Europie jej nie przeszkadzał, kiedy ona będzie załatwiała swoje interesy z Władimirem Putinem. W tym kontekście jest wielce prawdopodobne, że po zakończeniu kadencji Tusk zostanie uznany przez Niemców za prezydenta Europy Tysiąclecia. Chyba, że wcześniej wybuchnie wojna z Rosją, wtedy już nikogo nie będzie obchodziło, co robi i gdzie jest Tusk ze swoim wiernym Grasiem.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych