Artur Balazs: „Wiele spraw powoduje wrzenie na wsi. Rolnicy postanowili walczyć o swoje” NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Gdy Polska pełniła prezydencję w UE, Donald Tusk wśród priorytetów nie wskazał rolnictwa, a to był doskonały moment na zrównanie dopłat dla rolników, bo przeprowadzano reformę unijnej polityki rolnej. Gdyby tylko Tusk chciał, sprawa ta mogła być załatwiona. Została jednak zaniedbana, czy też położona na ołtarzu innych koncesji dla Polski, kosztem wsi. Warto o tym pamiętać, bo to rzecz, która od dawna boli rolników

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Artur Balazs, były minister rolnictwa.

Chłopi zapowiadają, że niebawem możemy być świadkami największych protestów rolniczych od czasu aktywności Andrzeja Leppera. Planowany jest marsz gwiaździsty na Warszawę. Czy to nie paradoks, że dochodzi do tego, gdy od lat rząd współtworzy PSL - partia mieniąca się reprezentantem interesów wsi?

CZYTAJ WIĘCEJ: Marsz rolników na Warszawę i tak się odbędzie. Rozmowy z Sawickim nie mają znaczenia

Na obecną sytuację złożyło się kilka spraw, które biegną równolegle, powodując zaniepokojenie i wrzenie na wsi. Po pierwsze - klimat polityczny sprzyja protestom, bo idą wybory. Zawsze jest tak, że to czego władza nie zrobiła w trakcie trwania kadencji, jest bardziej skłonna zrobić w okresie zbliżających się wyborów, bo osąd wyborców może być dla niej bardzo srogi.

Rolnicy wyczuwają, że teraz mają szansę, by rządzący wreszcie ich usłyszeli?

Napięcie na wsi wzrastało przez wiele lat i doszło do momentu, w którym jest atmosfera: teraz albo nigdy! Do tego mamy zimę, czas w którym rolnicy są mniej zajęci we własnych gospodarstwach, a więc bardziej mogą zadbać o reprezentowanie swoich interesów na styku z władzą. To wszystko powinno władzy dawać wiele do myślenia.

Co najbardziej doskwiera chłopom i sprawia, że w desperacji wychodzą z protestem na drogi?

Nagromadziło się mnóstwo spraw, które niepokoiły rolników, a w tym momencie mają swoją kulminację. Można zacząć od najbardziej znanego problemu zróżnicowania dopłat bezpośrednich między Polską a krajami starej Unii, który trwa od naszego wejścia do Wspólnoty. Duża różnica w dopłatach tworzy dysproporcję i powoduje nierówną konkurencję na rynku europejskim. Mając znacznie wyższe dopłaty – jak to jest w przypadku rolników na Zachodzie – obniża się koszty i osiąga większe zyski. Polscy rolnicy, z niskimi dopłatami, nie są w stanie sprostać takiej konkurencji. Deklaracje o wyrównaniu dopłat padały w zasadzie od początku naszej przynależności do Unii. Niestety nie udało się tego załatwić. To polskich rolników boli, mają o to pretensje.

Postulat zrównania dopłat jest stale podnoszony, były w tej sprawie składane rozmaite deklaracje rządzących. Czy nie było sposobności, żeby tę sprawę załatwić?

Zwracałem uwagę, że nawet w czasie, gdy Polska pełniła prezydencję w UE, Donald Tusk wśród priorytetów nie wskazał rolnictwa, a to był doskonały moment, bo przeprowadzano reformę unijnej polityki rolnej. Gdyby tylko Tusk chciał, sprawa ta mogła być załatwiona. Została jednak zaniedbana, czy też położona na ołtarzu innych koncesji dla Polski, kosztem rolników. Warto o tym pamiętać, bo to rzecz, która od dawna boli rolników.

Czy ta sytuacja to wynik tego, że PSL jest blokowany w rządzie, czy też koalicjant Platformy przestał być partią chłopską?

PSL nie miało na tyle wsparcia, by sprawa wyrównania dopłat mogła stanąć w trakcie prezydencji jako polski priorytet. PSL, nawet gdyby chciało, było „za krótkie”, żeby o tym przesądzić bez poparcia całego rządu i bez lobby wśród krajów, które są w podobnej sytuacji do nas. Polska jest w obszarze rolnictwa jednym z najważniejszych krajów Unii, więc powinna być wiodąca w kwestii rozwiązania problemu dopłat. Tylko główny koalicjant rządowy, jakim jest Platforma, wspólnie z PSL, mogły to załatwić. Ale tak się nie stało.

W niektórych mediach, a także w komentarzach wielu polityków obozu władzy usiłuje się przedstawić protest rolników jako zachowanie warcholskie. Przywódcę protestu Sławomira Izdebskiego porównuje się, w negatywnym kontekście, do Andrzeja Leppera. Sugeruje się, że chłopom żyje się lepiej niż kiedykolwiek, a jeszcze im mało… Jak się to ma do rzeczywistości?

Zasadnicza rzecz, która wyprowadziła rolników na drogi, to nie jest ten rzekomy dobrobyt i te ciągniki, o czym mówią ludzie z miasta, tylko konsekwencje kredytów wziętych na te ciągniki. Rolnicy często mają problem ze spłatą pożyczek, bo opłacalność w rolnictwie bardzo siadła. Sytuacja choćby hodowców trzody chlewnej jest naprawdę dramatyczna. Cena poniżej 4 zł za kilogram żywca, to cena, do której rolnik musi dokładać, a często spada ona nawet do poziomu 3,20 zł.

Czy to jedynie skutek sytuacji międzynarodowej, rosyjskiego embarga?

To element wspólnej polityki rolnej UE, bo de facto polski rząd bez zezwolenia Unii nie może na tym rynku interweniować. Tylko zgoda Brukseli mogłaby spowodować interwencję na rynku trzody. Wskazuję trzodę przed, dajmy na to owocami, bo jest to najbardziej tradycyjna produkcja wśród właścicieli średnich gospodarstw, których na naszej wsi jest najwięcej. Stąd kryzys w trzodzie dotyka olbrzymią ilość rolników w Polsce. Oczywiście sankcje rosyjskie pogłębiły ten kryzys. Mamy embargo praktycznie na wszystkie pozostałe produkty, w tym owoce i warzywa, które były istotnym elementem naszego eksportu rolnego na Wschód. To embargo spowodowało nadwyżkę produkcji na naszym rynku i bardzo istotne obniżenie cen na wiele produktów, a w konsekwencji dalszy spadek opłacalności. Bardzo dramatyczna sytuacja dotyka również producentów mleka. Ceny mleka spadły o 50 proc. a dodatkowo nałożyło się na to zniesienie limitów na produkcję mleka, przy równoczesnym wprowadzeniu wysokich kar za nadprodukcję w ubiegłym roku. Rolnicy, którzy zainwestowali w tę gałąź produkcji znajdą się w niezmiernie trudnej sytuacji ekonomicznej.

Minister rolnictwa Marek Sawicki przeszedł chyba do historii, nazywając frajerami rolników sprzedających jabłka po zbyt niskich cenach. Czy arogancja władzy ma wpływ na chłopskie protesty?

Myślę, że najbardziej istotnym elementem jest jednak relacja z Unią Europejską. Rosyjskie embargo najbardziej dotyka rolników w Polsce. To oni ponoszą największe konsekwencje obecnej sytuacji międzynarodowej. Drobne gesty, jakie Komisja Europejska wykonuje w stosunku do innych krajów, mogą mieć w nich pozytywny skutek, ale skala problemu w Polsce jest niewspółmiernie większa i te działania przez naszych rolników są uznawane jako dalece niewystarczające.

Protestujący rolnicy podejmują też sprawę szkód po dzikach, która może wydawać się marginalna. Czy to naprawdę istotny problem?

To wręcz niewyobrażalny skandal! Mamy sytuację, w której wszelkie konsekwencje związane ze szkodami spowodowanymi przez zwierzynę leśną ponoszą w zasadzie sami rolnicy. Mówię to z poczuciem dużej wiedzy i odpowiedzialności. Straty wyceniają myśliwi, a więc trudno oczekiwać, by działali na własną szkodę. Obowiązujące rozwiązanie ustawowe, powodujące, że wyceniającymi są ci, którzy wypłacają odszkodowania jest bulwersujące. To nie tylko problem województw wschodnich, ale praktycznie prawie całej Polski. Szkody wyrządzane przez dziki i jelenie są wręcz niewyobrażalne, a odszkodowań z tego tytułu albo w ogóle nie ma, albo są symboliczne. Rolnicy ponoszą więc olbrzymie straty. Doszliśmy do momentu, w którym trzeba wreszcie rozwiązać tę sprawę ustawowo. Tak, aby rolnik nie musiał chodzić po sądach i spierać się tam z kołami łowieckimi, mającymi swoich adwokatów i sędziów, którzy polują.

Czy jest coś, co pana w protestach rolniczych niepokoi?

W sprawach, które są podnoszone przez poszczególne związki rolnicze nie powinno działać się indywidualnie lecz systemowo. Protestujący domagają się np. jednorazowej wypłaty 7 mln zł odszkodowań z racji szkód po dzikach. Nawet jeśli rząd dostanie zgodę z Unii, żeby wypłacić tę kwotę jako pomoc publiczną, to i tak nie rozwiąże problemu, bo zniknie on dopiero wtedy, gdy zostaną przeprowadzone zmiany legislacyjne. Nagromadzenie problemów na wsi spowodowało taki stan ducha rolników, że postanowili walczyć o swoje. Niepokoi mnie jednak brak wspólnego stanowiska central związkowych w najistotniejszych sprawach dotyczących wszystkich rolników. To powoduje, że protestujący mogą zostać rozegrani przez rząd. Ministerstwo wykona gesty wobec jednych, innych nie zauważy, a problemy pozostaną. Tego obawiam się najbardziej.

Rozmawiał Jerzy Kubrak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych