„Bić k…y i złodziei” to metafora programu likwidacji olbrzymiej sieci patologii i totalnej demoralizacji władzy oraz sporej części społeczeństwa. Bez tego Polska nie ma przyszłości.
Nawet nad tworzeniem nowego zaplecza premier Ewy Kopacz unosi się wielki cień patologii. Nowy sekretarz stanu w KPRM wchodzi do rządu jako wczorajszy lobbysta izraelskiej (właściwie międzynarodowej) grupy lobbystycznej PRISM, co jest nie tylko skandalem, ale i przekroczeniem wielu granic. Ale w Polsce Ewy Kopacz to nie dziwi (nie dziwiło też w Polsce Tuska), bo wielkie i wpływowe grupy interesów oraz ich lobbyści są w coraz większym stopniu i właścicielami, i rzeczywistymi zarządcami. Wczorajszy lobbysta jako główny propagandysta rządu jest więc właściwie na swoim miejscu, choć to czysta patologia. Także nowy szef doradców politycznych Ewy Kopacz, Jan Vincent Rostowski, wchodzi do jej ekipy z niewyjaśnioną sprawą domniemanego opłacania części kosztów kampanii do europarlamentu z pieniędzy Sejmu.
Nominacje ludzi z nowego zaplecza premier Ewy Kopacz przebiegły też w cieniu górniczych protestów. Uświadamiają one nie tylko wysoki poziom społecznego niezadowolenia z rządów PO-PSL, ale przede wszystkim wskazują na likwidację polskiego przemysłu. Po wykończeniu przemysłu stoczniowego (nikt nie poniósł konsekwencji wielkiego przekrętu znanego pod hasłem „inwestor katarski”), rodzimej elektroniki i większości przemysłu maszynowego na naszych oczach dochodzi do topienia górnictwa. W 2015 r. polski przemysł to jakieś samotne wyspy, w rodzaju wytwórni autobusów Solaris, na pustyni powszechnej deindustializacji. W miejsce polskiego przemysłu mamy zagraniczne montownie, które z dnia na dzień można zwinąć i przenieść do innego kraju. Jednocześnie świetnie się ma przemysł w Niemczech, dobrze we Francji, Holandii czy Szwecji. Dobrze się ma też w Czechach i na Słowacji, a coraz lepiej na Węgrzech.
W deindustrializacji Polski można łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego w rankingach innowacyjności i pod względem liczby patentów oraz wynalazków jesteśmy za wieloma krajami Afryki, Ameryki Łacińskiej, a nawet za państewkami na Karaibach i w Oceanii. Jeśli nie ma polskiego przemysłu, nie ma popytu na innowacje, wynalazki i patenty. Zagraniczne firmy, zakładające u nas montownie czy centra logistyczne i call centers, mają zaplecze badawcze u siebie, przynajmniej to poważne. W Polsce świetnie się mają jedynie zagraniczne sieci hipermarketów. Czyli mamy klasyczną gospodarkę kolonii, bez własnego potencjału przemysłowego i jego badawczego zaplecza. I mamy ogromną skalę korupcji, bo oddawanie zagranicznym firmom terenów, przyznawanie im ulg oraz przywilejów podatkowych czy załatwianie kontraktów dla podwykonawców wiąże się z nieformalnymi układami i powszechnym łapownictwem. A jednocześnie krajowe podmioty są dobijane podwyżkami podatków, co przekłada się na ich mniejszy potencjał rozwojowy i mniejszą konkurencyjność.
Jednym ze skutków deindustrializacji Polski jest likwidacja setek tysięcy miejsc pracy i wypchnięcie około dwóch milionów Polaków za granicę. Wśród nich są lekarze, inżynierowie, informatycy, specjaliści inżynierii materiałowej, biotechnolodzy itp. A to oznacza, że wątły potencjał rozwojowy Polski jest systematycznie osłabiany. Ci fachowcy zasilają przemysł i wyspecjalizowane usługi w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Holandii, Szwecji, Irlandii Norwegii, Austrii czy Islandii. Nazwanie tych wszystkich procesów „rozbojem w biały dzień” to mało. Polska jest zwyczajnie sprzedawana, rozkradana i osłabiana. Na razie nie cierpi na tym specjalnie poziom życia elit i uprzywilejowanych grup w polskiej kolonii, ale przeciętni ludzie już to mocno odczuwają. Stąd takie duże obszary biedy i wykluczenia. A gdyby koloniści wynieśli się nagle z Polski, odczują to wszyscy, także obecne klasy uprzywilejowane. Żeby te procesy przerwać i odwrócić, nie wystarczy zwykła korekta. Potrzebny jest radykalny przełom.
Gdy pojawiła się wiadomość, że marszałek Józef Piłsudski mógłby założyć własną partię, hrabia Aleksander Skrzyński, w latach 20. XX wieku premier i minister spraw zagranicznych RP, zapytał: - Panie marszałku, a jaki program tej partii?”. Na co Józef Piłsudski odpowiedział: - Najprostszy z możliwych. Bić k…y i złodziei, mości hrabio”. W Polsce AD 2015 szansę na odebranie władzy Platformie Obywatelskiej, a właściwie, klikom, sitwom, układom, skorumpowanym pasożytom i chciwym grupom interesów (obcych i krajowych) ma właściwie tylko partia, która chciałaby realizować program krótko i dosadnie sformułowany przez marszałka Piłsudskiego: „Bić k…y i złodziei”. Słowa marszałka to tylko metafora programu likwidacji olbrzymiej sieci patologii i totalnej demoralizacji władzy, ale też sporej części społeczeństwa. Bez tego nie sposób nic zbudować, czyli np. rozpocząć procesu reindustrializacji Polski. To nie jest nawoływanie do przemocy czy zemsty, lecz postulat przywrócenia elementarnych standardów i po prostu normalności. Bez tego Polska nie ma przyszłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/232479-polske-po-psl-moze-naprawic-tylko-partia-majaca-cel-jozefa-pilsudskiego-bic-k-i-zlodziei
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.