To nie "wSieci" wymyśliło polityczną grę własną seksualną tożsamością. A gra sprzyja maskaradom

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/tvn24
wPolityce.pl/tvn24

Bloger lchlip z Salonu24 uznał zajmowanie się tematem życia prywatnego Anny Grodzkiej za wyraz obrzydliwego zaniżania standardów. Przy okazji wywołał mnie do tablicy twierdząc, że nie bronię, inaczej niż Łukasz Warzecha, publikacji Andrzeja R. Potockiego, ani utrzymanej w sensacyjnym tonie okładki.

Nie ma obowiązku rytualnego wypowiadania się na temat każdego tekstu. Nie jest też tak, żebym w ciemno chciał firmować wszystko, co ukazuje się w moim tygodniku czy na tym portalu. Ale w tym przypadku nie mam trudności w sformułowaniu dość prostego, nasuwającego się osądu.

W odredakcyjnym podsumowaniu całego sporu, Salon24 cytuje szereg głosów potępiających lub dystansujących się od sprawy. Czytam głos pewnego prawicowego dziennikarza, że „nie interesuje go, z kim śpi Grodzka”. Nie zauważa on jednak, że tematem artykułu jest pytanie kompletnie inne: czy bardzo nagłaśniana postać polskiej polityki jest tym, za kogo się podaje.

Przypominam sobie okładkę Newsweeka, w której wybór tej postaci na wicemarszałka Sejmu został potraktowany jako test na polskie kołtuństwo. Podejrzenie, że to wszystko opiera się na fikcji, na świadomym zamiarze zrobienia w ten sposób kariery, nie jest grzebaniem w czyjejś pościeli, jak twierdzi lchlip, profesor Tomasz Nałęcz, dziennikarz „Do rzeczy” Wojciech Wybranowski czy dziennikarz TVN Krzysztof Skórzyński. Jest grzebaniem w mocno politycznym mechanizmie.

Gdyby, powtarzam gdyby, bo przecież nie mam dostępu do dziennikarskich źródeł mojego kolegi (choć nie mam też powodu mu nie ufać), okazało się, że w Polsce mamy już do czynienia z ustawianiem kariery na tę modłę, byłaby to istotna informacja. I dla wyborców i dla badaczy tego społeczeństwa. Oglądaliśmy nieliczne z powodu politycznej poprawności, ale jednak kręcone komedie, w których ktoś próbował we Francji czy w USA robić karierę „na homoseksualizm”. My dokonalibyśmy skoku o kilka długości dalej.

Wracając do odredakcyjnego artykułu Salonu 24, nieomal demaskatorskim tonem przypomina on niedawne oburzenie Roberta Mazurka na autora tekstu w „Gazecie Polskiej Codziennie” – zajmowano się tam Robertem Biedroniem i jego partnerami. Ma to być dowodem na paradoks – to rzekomo podobne historie. Ale podzielając co najmniej dystans Roberta wobec takich materiałów, jak ten w „GPC”, zwrócę uwagę, że mamy do czynienia z odmiennymi tekstami.

Gdyby tamten autor dowiódł, że Robert Biedroń nie jest homoseksualistą, a tylko korzysta z takiego powszechnego mniemania, miałby pełne prawo „chować się pod cudzym łóżkiem”, choć to nie najwdzięczniejsze zajęcie. Tak jak mamy prawo zajmować się dowolną publiczną postacią, jeśli wymyśla sobie publicznie lub zmienia fragment biografii.

To co pozostaje zakryte z woli samego bohatera, powinno być przedmiotem dociekań tylko wtedy, kiedy mamy do czynienia z przestępstwem lub czyjąś krzywdą. Za to zgodność publicznych deklaracji z faktami to podstawowe, codzienne mięso dziennikarza.

Z kolei uganianie się za partnerami obecnego prezydenta Słupska wydaje mi się naprawdę nieprzyzwoitym i nikomu niepotrzebnym zaglądaniem do sypialni. Biedroń nie obiecywał, że będzie wierny w swoich związkach, ani że będzie miał wiernych partnerów.

Ten sam tekst redakcyjny Salonu 24 pogłębia jeszcze dezinformację przypominając wcześniejsze przykłady „grzebania” mediów w życiu prywatnym. Jest to przegląd mocno wybiórczy, skoro zabrakło w nim historii reportażu z szacownego i niepodejrzewanego o tabloidalne skłonności tygodnika „Newsweek”. Cezary Łazarewicz zajął się z nim rzekomym romansem ojca Jarosława i Lecha Kaczyńskich.

Bardzo nie lubię debaty w duchu, który trafnie opisał kiedyś Ludwik Dorn. Staje naprzeciw siebie dwóch zawodników i wrzeszczą: Ty większa paskuda. Nie, ty większa paskuda. Tak odbywa się duża część debat w Polsce i ludzie prawicy też często żądają od innych przestrzegania standardów, które sami łamią. Ja staram się wobec tego unikać dyskusji o procedurach, a w każdym razie ograniczam je do minimum. Bo wszyscy grają znaczonymi kartami.

Ale akurat w tym przypadku opowieść o Rajmundzie Kaczyńskim jest także czymś całkiem odmiennym od „podglądania” Anny Grodzkiej. Mamy do czynienia z bohaterem, kto nigdy nie był osobą publiczną, a Łazarewicz nie wykazał choćby hipotetycznego wpływu tego domniemanego zdarzenia na życie jego synów, polityków. To jest czyste plotkarstwo, obciążone na dokładkę brzydką pokusą dokopania postaciom, które dla tamtego środowiska były i są symbolem zła. Nie widziałem wtedy Moniki Olejnik podsuwającej Jarosławowi Kaczyńskiemu egzemplarz „Newsweeka” do podarcia. Nie słyszałem profesora Nałęcza zapowiadającego, że nie weźmie tego paskudztwa, czyli tygodnika Lisa, do ręki. Nawet oburzenie tych, którzy powinni być w takim stanie niejako z urzędu, ludzi prawicy, nie dorównywało w jednej dziesiątej wrzaskowi, jaki podniesiono w obronie „zranionej Grodzkiej”. Ta asymetria mnie zastanawia.

Można się zastanawiać, jaka jest waga tej publikacji. Na pewno nie ma ona wielkiego wpływu na życie codziennie Polaków. Ale dotyczy zjawisk, które w sferze najszerzej pojmowanej kultury są wizytówką przemian obyczajowych i światopoglądowych. Istotne? Nieistotne? Prawie każdy dziennikarski materiał można w ten sposób kwestionować.

Inna sprawa, czy mimowolnie nie przesuwamy kolejnej granicy zachęcając do zajmowania się życiem prywatnym każdej publicznej postaci. Możliwe, mnie także to niepokoi. Tylko że ruszyliśmy w tym kierunku dobre parę lat temu, a sama Grodzka walnie w tym pomogła – polecam przypomnienie jej wypowiedzi przez kolegę Mazurka.

WIĘCEJ: Anna Grodzka jest oburzona. Rozumiem. Szkoda jednak, że nie jest konsekwentna

Możliwe nawet, że to jedna z niewielu sytuacji, gdy takie ryzyko warto ponieść (przyznajmy, za cenę upaprania się, ale dziennikarze często grzebią w różnych śmietnikach). Trudno myśleć o tym z satysfakcją, ale naprawdę nie tygodnik „wSieci” namawiał innych aby się obnażali. A teraz ci inni płaczą, że widzi się nie to, co widzieć się powinno.

CZYTAJ TAKŻE: Grodzka drze „wSieci” podczas ustawki u Olejnik: „Przeszłam całą korektę płci, to jest moja misja! (…) Co jeszcze? Najlepiej zmusić mnie do sesji nago!”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych