"Narodowcy nie powiedzieli ostatniego słowa". Polemika z artykułem Jana Rokity "Przegrani"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Marsz niepodległości 2014. Fot. Julita Szewczyk/wPolityce.pl
Marsz niepodległości 2014. Fot. Julita Szewczyk/wPolityce.pl

Po dwóch latach istnienia organizacji Ruchu Narodowego stało się jasne, że próba politycznej rewitalizacji polskiego nacjonalizmu skończyła się fiaskiem” - pisze Jan Maria Rokita w artykule na łamach tygodnika „w Sieci” zatytułowanym „Przegrani”.

Ciekawe, że artykuł ten jakże krytyczny pojawia się tuż obok entuzjastycznego reportażu dwóch autorów „W Sieci” opisujących Marsz Niepodległości pod wymownym tytułem: „Dwa marsze, dwie Polski”.

Widać nadmiar entuzjazmu musiał zostać zrównoważony tym gorzkim tekstem, którego główną zaletą pozostaje uznanie istnienia Ruchu Narodowego i poprawna pisownia nazwy zamiast dotychczasowych obyczajów tygodnika piszącego do tej pory jedynie: ruch narodowy albo tzw. ruch narodowy.

Jan Maria Rokita ma wszelkie prawa, by rozstrząsać bycie politycznym „przegranym”, gdyż ma w tym przypadku niepowtarzalne doświadczenie. Źle jednak, gdy dezinformuje czytelnika i puencie swej analizy przytacza fałszywe hasło Ruchu Narodwego („jedną drogą nacjonalizm! Uderz, uderz w kapitalizm!”), które zaczerpnął z tzw. fałszywki, czyli cudzej witryny internetowej podającej się za oficjalną stronę Ruchu Narodowego. Nieco więcej przenikliwości można by wymagać od weterana sceny politycznej.

W swej krytyce autor skupia się na domniemanych niedomaganiach Marszu Niepodległości. Dużo miejsca poświęcono już dyskusjom nad blaskami i cieniami poszczególnych edycji Marszu, ale w tym miejscu podniosę jedynie, iż jest to najtańsza impreza masowa w Europie Środkowej. Za kilkadziesiąt tysięcy złotych organizowane jest wysokoenergetyczne przeżycie patriotyczne dla co najmniej dziesiątek tysięcy osób. Wypada więc złotówka na uczestnika i cud, że w tych warunkach organizatorzy są w stanie tak efektywnie zarządzać zasobami ludzkimi i finansowymi wbrew wrogiej propagandzie estabilishmentu politycznego i medialnego.

Ten wysiłek jest doceniany i dlatego, wbrew nieprawdzie serwowanej przez autora, prawicowe autorytety społeczne z roku na rok nawołują do licznego i właśnie radosnego uczestnictwa w Marszu Niepodległości.

Jan Maria Rokita powątpiewa, czy organizatorzy Marszu szczerze „dążyli do zapobieżenia zamieszkom”. Otóż należy odpowiedzieć, że szczerze, ale w miarę swych skromnych możliwości. Samoorganizacja społeczna ma swoje prawa, a społeczność polskich oburzonych wykazuje się spektakularną dynamiką zachowań. Takich oburzonych minister Rokita już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych gotów był przywoływać do porządku, ale to im historia przyznała rację.

Trzeba więc przyjąć do wiadomości, że bunt narodowy wywodzący historycznie od Solidarności trwa nadal i czasem przybiera inne barwy niż dachówki antycznych domostw na toskańskich wzgórzach. Pora to zrozumieć.

Ma jednak rację Jan Maria Rokita, że Ruch Narodowy jak dotąd nie osiągnął nadzwyczajnych sukcesów: 99 tys. głosów w maju i 188 tys. w listopadzie to nadal zdecydowanie za mało, by móc sprawować urzędy publiczne z wyboru. Niekoniecznie jednak ma rację, czyniąc porównanie z sukcesami zachodnioeuropejskich narodowców (Francja, Anglia, Holandia czy Włochy).

Czyżby naprawdę nie pamiętał drogi francuskiego Frontu Narodowego z lat 70. XX wieku aż do obecnych sukcesów? Czyżby sądził, że Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii od swego założenia zdobywała mandaty parlamentarne, a Nigel Farage był uznawany za Brytyjczyka Roku (jak ostatnio przez „The Times”)? Patrząc na Europę Środkową, czy nie sprawdził, że pierwszy wynik wyborczy Ruchu na rzecz Lepszych Węgier (Jobbik) to 2,2% głosów?

Rzecz natomiast w tym, iż narodowcy zachodnioeuropejscy działają w warunkach znużenia Unią Europejską, która w Polsce nadal brana jest za dobrą ciocię. Słynne 300 miliardów dotacji musi zaburzyć obraz każdemu, kto nie chce pamiętać, iż jest to żadna cena za polityczną zgodę na oddania gospodarki narodowej obcym podmiotom, a i tak kilkadziesiąt procent z kwoty dotacji wróci do krajów dotujących w postaci zapłaty za towary i usługi. Dodatkowo polskie szczególne doświadczenie historyczne z Rosją dyktuje wielu środowiskom politycznych odejście od rzetelnej geopolityki na rzecz kontynuacji nie zawsze skutecznych taktyk powstańczych. To są realne wyzwania , z którymi dopiero zaczyna sobie radzić Ruch Narodowy i zachęca do większej cierpliwości wszystkich obserwatorów.

Ogłoszony przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego program został określony przez Jana Marię Rokitę jako „skrajnie liberalny”. Proszę wierzyć jednak, że nasi konkurenci z Kongresu Nowej Prawicy chętniej nazwaliby go „skrajnie socjalistycznym”. Tymczasem nie jest on ani taki, ani taki, ale szkicuje perspektywę narodowej gospodarki rynkowej.

Narodowcy opowiadają się za likwidacją ZUS i emeryturą obywatelską, obniżeniem podatków dla małych i średnich przedsiębiorców czy zrównoważonym budżetem bez deficytu. Jednocześnie chcieliby preferencji narodowej w systemie zamówień publicznych, podatku obrotowego obciążającego międzynarodowe korporacje czy repolonizacji sektora bankowego. To pozycja odległa zarówno od etatyzmu opozycji parlamentarnej, jak i bezradności obozu rządzącego.

Przed Ruchem Narodowym zadanie pogodzenia szacownej tradycji historycznej obozu narodowego i żywiołowego buntu społecznego pod biało-­czerwoną flagą. Podstawą powoływanej partii politycznej jest autentyczny ruch społeczny młodych patriotów dostrzegalny w setkach polskich miast i miasteczek. Nie da się zredukować tego zjawiska do chwilowej emocji, bo prawdziwy krajobraz współczesnej Polski musi zawierać te liczne marsze, manifestacje czy pikiety, jakie każdego tygodnia zdarzają się od Lublina do Szczecina i od Białegostoku do Wrocławia. Jednocześnie idea narodowa przybiera nowe kształty programowe w takich choćby periodykach, jak „Myśl.pl” czy „Polityka Narodowa”.

Redaktorom „W Sieci” należy życzyć, by czytali także portale wmeritum.pl czy parezja.pl, a wówczas zobaczą, że młode pokolenie patriotów ma inne punkty odniesienia niż kariera w stylu posła Hofmana ofiarnie bronionego na łamach „niepokornego” i „konserwatywnego” tygodnika.

Narodowcy nie powiedzieli ostatniego słowa. Idą pod swoim sztandarem do wyborów prezydenckich, wystawiając Mariana Kowalskiego jako głos polskiej ulicy przeciw politycznej mafii. Jednak czas liczą cierpliwie i budują przełom narodowy, po którym ojczyzna będzie inna niż dzisiaj. Pozdrawiając się słowami:

czołem wielkiej Polsce!

o taką walczą.


Redakcja „w Sieci” poleca się na weekend:

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych