Szef górniczej „Solidarności”: Rząd Kopacz traktuje ludzi na Śląsku jak zwykłe śmieci. Jeśli przyjedziemy do Warszawy, sytuacja będzie dramatyczna. NASZ WYWIAD

wPolityce.pl: Ewa Kopacz podsumowując 100 dni swoich rządów przekonywała, że ma dobry plan dla polskiego górnictwa. Czy przedstawiony przez rządzących projekt restrukturyzacji jest w Pana ocenie dobrą propozycją?

Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”: Jeśli polityką gospodarczą ma być de facto likwidacja, zamiast programów naprawczych, to jest to polityka pożal się Boże. Po wystąpieniu pani premier i prezentacji tego programu widać, że rząd wskazuje cięcia i likwidację, trwałe utraty miejsc pracy na Śląsku. Lepszy program wymyśliłby każdy górnik przodowy. Przypomnę, że w czasie naszych rozmów z tym rządem podawaliśmy szereg propozycji i rozwiązań związanych z górnictwem. Żadna z naszych propozycji nie została wprowadzona, poza prolongatą długu ZUSowskiego dla Kompanii Węglowej. Dziś z kolei czytam, że rząd nie zajmie się zablokowaniem importu węgla z Rosji.

Rząd zdaje się zachęcać wręcz do zwiększenia tych kontaktów.

Rzeczywiście minister Kowalczyk wskazywał, że ten węgiel jest potrzebny Unii, jest potrzebny Polsce, więc nie będziemy robić niczego, by ten węgiel blokować. To jest już jakieś kuriozum. My będziemy likwidować swoje dobra narodowej, swoje kopalnie, ale będziemy podtrzymywać miejsca pracy w dotowanym przemyśle Federacji Rosyjskiej… W dłuższej perspektywie ten program może prowadzić do tego, że będziemy mieli w Polsce szczątkową energetykę opartą na węglu, jednak wykorzystywany węgiel nie będzie już pochodził z Polski.

Jak Śląsk przyjmuje te propozycje i plany?

Jeśli pani premier sądzi, że te zmiany tak gładko przejdą, jeśli myśli sobie, że zostanie okrzyknięta polską Margaret Thatcher, to się myli. Śląsk nie da się robić w bambuko, mamy swoją godność, mamy swoje rozwiązania. I nie damy sobą pomiatać jak śmieci, a propozycja rządu to jest potraktowanie ludzi pracujących i mieszkających na Śląsku jak zwykłych śmieci.

Ostre słowa. Co w takim razie dalej? Górnicy przyjadą do Warszawy? Rozważają Państwo taki krok?

Analizujemy różne możliwości i scenariusze. Jednak akurat obecnie nie rozważamy przyjazdu do Warszawy, choć są takie głosy. Boję się jednak, że gdybyśmy obecnie przyjechali do stolicy, to sytuacja byłaby dramatyczna. Nie chcę myśleć, co by się działo… Nasze akcje protestacyjne skupią się więc na Śląsku. Szczególnie, że tu mamy więcej problemów. Problem kopalń jest najważniejszy, ale mamy też kłopoty z zakładami Bumar w Łabędach-Gliwicach, w stalowniach. Mimo zapowiedzi, że powstanie u nas centrum przemysłowe coraz większe są obawy dotyczące przyszłości hut. Od dwóch lat nie możemy się natomiast przebić z pomysłami dotyczącymi tych obszarów.

Pod Śląskiem tyka bomba?

Na razie to nie bomba, ale granat, który po konferencji Ewy Kopacz wybuchł. Oby nie wybuchła bomba, bo to się bardzo źle skończy. Ludzie, z którymi rozmawiam, są bardzo zniesmaczeni tym, jak się górnictwo przedstawia, jak się przedstawia Śląsk.

Rząd przekonuje jednak, że branża sobie nie radzi i trzeba restrukturyzacji. To nieuprawnione?

To właśnie najbardziej wkurzyło ludzi, że rząd przekonywał, że jak dalej będzie trwała obecna sytuacja to Kompania Węglowa będzie miała 20 miliardów złotych deficytu. Władza mówi, że za to można zbudować szkoły, drogi, szpitale itd. A ciekawe ile z ponad 100 mld złotych, jakie sektor górniczy wpłacił w ostatnich latach do budżetu państwa, poszło na szkoły, szpitale. Te pieniądze zapewne poszły na pensje dla kolesi, administrację, loty i przejazdy posłów itd. Używanie takich argumentów przypomina propagandę Gomułki, Bieruta i Urbana razem wziętych…

Rozmawiał Stanisław Żaryn